Przyzwyczailiśmy się do tego, że wiara katolicka
jest przekazywana z pokolenia na pokolenie drog± narracji i naśladowania
zwyczajów. Metodę tę precyzyjnie wyraża łaciński termin traditio (przekaz, od „tradere” - przekazywać),
który nie wyraża bynajmniej koncepcji „trzymania się tradycyjnego sposobu
życia”, ale oznacza raczej „przekaz
wiary z ojca na syna”. Kluczow± rolę pełni przy tym przynależność szerokich grup
społecznych – a nawet całych narodów – do
wielkiej rodziny Kościoła. Gdy zatem w trakcie jego dziejów pojawiaj± jakieś „nowinki”, to znaczy nauki lub
interpretacje, które dot±d były nieznane, bada się je przede wszystkim pod
k±tem zakorzenienia w Tradycji (rozumianej jako niezmienny depozyt wiary
nieustannie przekazywany w formie zrozumiałej dla kolejnych pokoleń
wierz±cych). Gdy okazuje się, że takiego zakorzenienia brak i że nic podobnego
nigdy nie było głoszone (nawet w formie zal±żkowej) od samego pocz±tku
działalności Apostołów, to orzeka się odstępstwo od autentycznej nauki
Chrystusa i potępia. Taka metoda niew±tpliwie chroni Kościół od przypadkowego
dostosowywania się do zmieniaj±cych się obyczajów i pr±dów myślowych kolejnych
epok i pomaga mu w zachowaniu autentyczności. Niemniej nie jest w stanie odpowiedzieć
na zasadnicze pytanie, które nęka współczesnego człowieka już co najmniej od
trzystu lat: dlaczego zawieraj±ca takie a nie inne prawdy i tak funkcjonuj±ca
religia miałaby być bardziej prawdziwa od innych? Kościół zwykł był bardzo
długo na to odpowiadać, że Bóg w swym Objawieniu nie mógł ludzi oszukać i wobec
tego trzeba cał± jego naukę pokornie przyj±ć, nawet jeśli rozum niejednokrotnie
się przeciw temu buntuje. Dlatego właśnie w katechezie przekazuje się setki
prawd, przykazań i obyczajów, którym się trzeba bezkrytycznie poddać, aby stać
się tzw. dobrym katolikiem i osi±gn±ć zbawienie, sprawiaj±c niekiedy wrażenie,
że wiara jest rodzajem kapitulacji rozumu wobec autorytetu, sentymentalnej
fascynacji, konformistycznego trzymania się zastanej obyczajowości,
zaspokajania potrzeb religijnych itp. itd., ale nie jest przenigdy racjonalnym
wyborem, poprzez który człowiek osi±ga spełnienie swych najgłębszych aspiracji.
Czyżby
wiara stała się niepotrzebna?
Jakby na przekór tej konkluzji możemy przeczytać już
we wczesnej księdze ST znamienne słowa Mojżesza:
Patrzcie,
nauczałem was praw i nakazów, jak mi rozkazał czynić Pan, Bóg mój, abyście je
wypełniali w ziemi, do której idziecie, by obj±ć j± w posiadanie. Strzeżcie
ich i wypełniajcie je, bo one s± wasz± m±drości± i umiejętności± w oczach
narodów, które usłyszawszy o tych prawach powiedz±: «Z pewności± ten wielki
naród to lud m±dry i rozumny». Bo któryż naród wielki ma bogów
tak bliskich, jak Pan, Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy? Któryż
naród wielki ma prawa i nakazy tak sprawiedliwe, jak całe to Prawo, które ja
wam dziś daję? (Pwt 4,5-8)
Tymczasem my nie od dziś odnosimy wrażenie, że przeciętny
katechizowany ma w głowie sieczkę intelektualn±, któr± z trudem można by
przyrównać do m±drości, i która wpaja mu obawę przed przekroczeniem
skomplikowanych „reguł gry”, które maj± zaprowadzić go do nieba. Nie jest dumny
z tego, że został w szczególny sposób uprzywilejowany, że jest dziedzicem
obietnic Chrystusa, ale raczej wci±ż wstydzi się, że to wszystko, w co wierzy,
jest tak mało przekonuj±ce, spójne i praktyczne. W otaczaj±cej nas cywilizacji,
której sił± napędow± jest nauka, technologia i przedsiębiorczość, wygl±da na
jak±ś „żyw± skamienielinę” zamierzchłej epoki, a nie na awangardę ludzkości. Kiedyś
przynajmniej trzymano się religii, bo dawała wiernym nadzieję na Boż± interwencję
w ich obronie w obliczu licznych kataklizmów i zmuszała do tego, aby żyć
moralnie. Z czasem jednak okazało się, że człowiek sam potrafi rozwi±zać
większość problemów, z którymi przedtem zwracał się do Boga (czy też pogańskich
bóstw) – i wobec tego wiara przestała mu jakby być potrzebna. A w każdym razie
przestała być utożsamiana z m±drości± życia.
|