Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow Słowo wśród nas arrow SŁOWO WŚRÓD NAS 11/2004 arrow ŻYĆ DLA BOGA, ŻYJĄC W ŚWIECIE - ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ 'MOJE POWOŁANIE'

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
ŻYĆ DLA BOGA, ŻYJĄC W ŚWIECIE - ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ 'MOJE POWOŁANIE' PDF Drukuj E-mail
Napisał JANINA   

Chcąc wrócić do początków mego powołania, muszę się cofnąć do odległych w czasie lat drugiej wojny światowej. Byłam wówczas dorastającą dziewczyną, najstarszą córką w rodzinie mieszkającej w małym miasteczku na północy Polski. Nie było na tym terenie polskich szkół, uczyłam się więc trochę w domu, pomagałam matce w domowych zajęciach i opiece nad młodszym rodzeństwem, którego przybywało. Jakby niezależnie od otaczającej mnie rzeczywistości i warunków, płynął nurt życia duchowego. Zostało ono rozbudzone we mnie przed samą wojną, w pewnym stopniu dzięki ówczesnemu księdzu prefektowi, wywiezionemu na początku okupacji do obozu w Działdowie i tam zamęczonemu.

Zaczęło się od tego, że w pewnym momencie Chrystus stał się dla mnie żywą, realną Osobą. Spotkanie z Nim w Eucharystii – czy to w Komunii świętej, czy podczas nabożeństw z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, czy w modlitwie osobistej – stało się czymś ważnym, potrzebnym, upragnionym. Pomocą była lektura religijna, książki wypożyczane początkowo od księdza prefekta, potem od innych osób. Duży wpływ wywarła na mnie biografia (wtedy jeszcze nie „Dzieje duszy”) „małej” św. Teresy od Dzieciątka Jezus i jej poezje, których wiele przyswoiłam sobie na pamięć. Kiedy koleżanki zaczynały mówić o zakochaniu i śpiewać o „ślubnym kobiercu”, dla mnie jedyną miłością był Chrystus. Oczywiście, nie wiedziałam wtedy jeszcze prawie nic o życiu zakonnym ani radach ewangelicznych.

Skończyła się wojna. Zaczęłam systematyczną naukę w gimnazjum i liceum, a po maturze podjęłam studia uniwersyteckie. Przeżyłam w tym czasie platoniczne zakochanie, które nie zaważyło na biegu mego życia. Czułam, że małżeństwo nie jest moim powołaniem. Chciałam skończyć studia, pociągała mnie praca nauczycielska. Problem wyboru drogi nie stawał jeszcze przede mną w sposób konkretny, choć cały czas rozwijało się życie wewnę­trzne, oparte na codziennym uczestniczeniu we Mszy świętej i modlitwie. Już w czasie szkoły średniej zostałam członkiem Sodalicji Mariańskiej i właśnie na jednym z jej zebrań, pod koniec pierwszego roku studiów, spotkałam się z propozycją spędzenia kilku tygodni wakacji w katolickim ośrodku w górach. Pojechałam – i to zdecydowało o moim dalszym życiu. Znalazłam się w dość dużej grupie studentek z różnych miast Polski. Chodziłyśmy na wycieczki i urządzałyśmy ogniska, ale była także codzienna Msza święta i wykłady z rozmaitych dziedzin wiedzy religijnej. Któregoś wieczoru zaproponowano prelekcję o drogach realizacji powołania w życiu kobiety. Po raz pierwszy usłyszałam wówczas, że istnieje w Kościele możliwość całkowitego poświęcenia się Bogu w zwyczajnym życiu świeckim. Był to rok 1949; prelegentka powiedziała nam, że przed dwoma laty Ojciec Święty Pius XII ogłosił konstytucję apostolską, która powoływała do życia instytuty świeckie, będące obok zgromadzeń zakonnych nową formą życia poświęconego Bogu. Celem tych instytutów miała być apostolska obecność osób oddanych Bogu w różnych środowiskach życia zawodowego i społecznego, często zlaicyzowanych, aby wszędzie świadczyć o Chrystusie. Słuchając tego wszystkiego, odczułam wyraźnie, że to powinna być właśnie moja droga. Upłynął jeszcze cały rok, zanim podjęłam konkretną decyzję wstąpienia do instytutu świeckiego, z którym się zetknęłam. W tym czasie brałam udział w rekolekcjach zamkniętych i dniach skupienia, uczestniczyłam w rozmowach i spotkaniach formacyjnych. Wreszcie, jeszcze podczas trwania studiów, złożyłam czasowe przyrzeczenia czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, a potem – dość szybko – przyrzeczenia stałe (dopiero z biegiem lat przyrzeczenia zostały zastąpione ślubami). Zewnętrznie nic się w moim życiu nie zmieniło, ale od wewnątrz wszystko stało się inne. Instytut był młody, liczył jeszcze niewiele członkiń. Szukał dopiero właściwych form, kształtował się powoli i razem z nami dojrzewał. Pomagali nam różni zaprzyjaźnieni kapłani – diecezjalni i zakonni; byli wśród nich ludzie naprawdę wybitni, którzy wywierali głęboki wpływ na rozwijającą się wspólnotę.

Moje życie płynęło bardzo zwyczajnie, jak życie wielu moich koleżanek. Po studiach otrzymałam pracę w szkolnictwie, najpierw podstawowym, potem średnim. Były to czasy, kiedy zobowiązywano nauczycieli do kształtowania „światopoglądu naukowego” uczniów i wychowywania ich w duchu „moralności socjalistycznej”, a ja miałam własny pogląd na świat i w swojej pracy dydaktyczno-wychowawczej starałam się przekazywać wartości chrześcijańskie, którymi sama żyłam. Czasem powodowało to zgrzyty w relacjach służbowych, ale możliwości oddziaływania było wiele, zarówno podczas roku szkolnego, jak i w czasie wakacji, kiedy wraz z podobnie myślącą koleżanką prowadziłam szkolne obozy wędrowne.

W pewnym momencie stanęłam jednak wobec konieczności zrezygnowania z pracy w szkole, ponieważ zaistniała wyjątkowa w tamtym okresie (1958 rok) możliwość dłuższego pobytu za granicą, gdzie mogłam zapoznać się z różnymi formami pracy apostolskiej i z życiem instytutów świeckich, które rozwijały się wówczas na Zachodzie Europy. Kiedy wróciłam, ubogacona ciekawymi doświadczeniami, nie mogłam już kontynuować pracy w dawnej szkole. Otworzyły się jednak przede mną inne możliwości. Cel był ten sam: oddziaływanie wychowawcze na młodzież, a „prywatnie” – służba instytutowi, do którego należałam, oraz innym, które coraz liczniej powstawały w naszym kraju.

Nie zabrakło momentów trudnych – rewizji, aresztowania, nawet więzienia, ponieważ w tamtych czasach instytuty świeckie w Polsce były traktowane przez władze państwowe jako nielegalne organizacje. Ale to wszystko stanowiło również element realizacji powołania, które nadawało sens przeżywanym wydarzeniom. Odpowiadało mi to, że żyję zwyczajnym, świeckim życiem, że zewnętrznie nie odróżniam się od innych, a jednocześnie moje życie jest oddane całkowicie Bogu, przeniknięte modlitwą, zasilane słowem Bożym. Ważna też była przynależność do wspólnoty, która – chociaż rozproszona – dawała mi realne oparcie duchowe i stanowiła specyficzną komórkę w organizmie Kościoła powszechnego.

Obecnie od szeregu lat jestem już na emeryturze, ale mogę jeszcze w różny sposób służyć instytutowi i rozmaitym osobom w środowisku.

Nie przestaję dziękować Bogu za to, że wskazał mi taką właśnie drogę, że pozwolił w taki sposób realizować młodzieńcze pragnienie oddania się na wyłączną własność Chrystusowi w bardzo zwyczajnym życiu świeckim.

Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl