Chcąc
wrócić do początków mego powołania, muszę się cofnąć do odległych w
czasie lat drugiej wojny światowej. Byłam wówczas dorastającą
dziewczyną, najstarszą córką w rodzinie mieszkającej w małym
miasteczku na północy Polski. Nie było na tym terenie polskich szkół,
uczyłam się więc trochę w domu, pomagałam matce w domowych zajęciach
i opiece nad młodszym rodzeństwem, którego przybywało. Jakby
niezależnie od otaczającej mnie rzeczywistości i warunków, płynął
nurt życia duchowego. Zostało ono rozbudzone we mnie przed samą
wojną, w pewnym stopniu dzięki ówczesnemu księdzu prefektowi,
wywiezionemu na początku okupacji do obozu w Działdowie i tam
zamęczonemu.
Zaczęło
się od tego, że w pewnym momencie Chrystus stał się dla mnie żywą,
realną Osobą. Spotkanie z Nim w Eucharystii czy to w Komunii
świętej, czy podczas nabożeństw z wystawieniem Najświętszego
Sakramentu, czy w modlitwie osobistej stało się czymś ważnym,
potrzebnym, upragnionym. Pomocą była lektura religijna, książki
wypożyczane początkowo od księdza prefekta, potem od innych osób.
Duży wpływ wywarła na mnie biografia (wtedy jeszcze nie Dzieje
duszy) małej św. Teresy od Dzieciątka Jezus i
jej poezje, których wiele przyswoiłam sobie na pamięć. Kiedy
koleżanki zaczynały mówić o zakochaniu i śpiewać o ślubnym
kobiercu, dla mnie jedyną miłością był Chrystus. Oczywiście,
nie wiedziałam wtedy jeszcze prawie nic o życiu zakonnym ani radach
ewangelicznych.
Skończyła
się wojna. Zaczęłam systematyczną naukę w gimnazjum i liceum, a po
maturze podjęłam studia uniwersyteckie. Przeżyłam w tym czasie
platoniczne zakochanie, które nie zaważyło na biegu mego życia.
Czułam, że małżeństwo nie jest moim powołaniem. Chciałam skończyć
studia, pociągała mnie praca nauczycielska. Problem wyboru drogi nie
stawał jeszcze przede mną w sposób konkretny, choć cały czas
rozwijało się życie wewnętrzne, oparte na codziennym
uczestniczeniu we Mszy świętej i modlitwie. Już w czasie szkoły
średniej zostałam członkiem Sodalicji Mariańskiej i właśnie na jednym
z jej zebrań, pod koniec pierwszego roku studiów, spotkałam się z
propozycją spędzenia kilku tygodni wakacji w katolickim ośrodku w
górach. Pojechałam i to zdecydowało o moim dalszym życiu.
Znalazłam się w dość dużej grupie studentek z różnych miast Polski.
Chodziłyśmy na wycieczki i urządzałyśmy ogniska, ale była także
codzienna Msza święta i wykłady z rozmaitych dziedzin wiedzy
religijnej. Któregoś wieczoru zaproponowano prelekcję o drogach
realizacji powołania w życiu kobiety. Po raz pierwszy usłyszałam
wówczas, że istnieje w Kościele możliwość całkowitego poświęcenia się
Bogu w zwyczajnym życiu świeckim. Był to rok 1949; prelegentka
powiedziała nam, że przed dwoma laty Ojciec Święty Pius XII ogłosił
konstytucję apostolską, która powoływała do życia instytuty świeckie,
będące obok zgromadzeń zakonnych nową formą życia poświęconego Bogu.
Celem tych instytutów miała być apostolska obecność osób oddanych
Bogu w różnych środowiskach życia zawodowego i społecznego, często
zlaicyzowanych, aby wszędzie świadczyć o Chrystusie. Słuchając tego
wszystkiego, odczułam wyraźnie, że to powinna być właśnie moja droga.
Upłynął jeszcze cały rok, zanim podjęłam konkretną decyzję wstąpienia
do instytutu świeckiego, z którym się zetknęłam. W tym czasie brałam
udział w rekolekcjach zamkniętych i dniach skupienia, uczestniczyłam
w rozmowach i spotkaniach formacyjnych. Wreszcie, jeszcze podczas
trwania studiów, złożyłam czasowe przyrzeczenia czystości, ubóstwa i
posłuszeństwa, a potem dość szybko przyrzeczenia
stałe (dopiero z biegiem lat przyrzeczenia zostały zastąpione
ślubami). Zewnętrznie nic się w moim życiu nie zmieniło, ale od
wewnątrz wszystko stało się inne. Instytut był młody, liczył jeszcze
niewiele członkiń. Szukał dopiero właściwych form, kształtował się
powoli i razem z nami dojrzewał. Pomagali nam różni zaprzyjaźnieni
kapłani diecezjalni i zakonni; byli wśród nich ludzie
naprawdę wybitni, którzy wywierali głęboki wpływ na rozwijającą się
wspólnotę.
Moje
życie płynęło bardzo zwyczajnie, jak życie wielu moich koleżanek. Po
studiach otrzymałam pracę w szkolnictwie, najpierw podstawowym, potem
średnim. Były to czasy, kiedy zobowiązywano nauczycieli do
kształtowania światopoglądu naukowego uczniów i
wychowywania ich w duchu moralności socjalistycznej, a
ja miałam własny pogląd na świat i w swojej pracy
dydaktyczno-wychowawczej starałam się przekazywać wartości
chrześcijańskie, którymi sama żyłam. Czasem powodowało to zgrzyty w
relacjach służbowych, ale możliwości oddziaływania było wiele,
zarówno podczas roku szkolnego, jak i w czasie wakacji, kiedy wraz z
podobnie myślącą koleżanką prowadziłam szkolne obozy wędrowne.
W
pewnym momencie stanęłam jednak wobec konieczności zrezygnowania z
pracy w szkole, ponieważ zaistniała wyjątkowa w tamtym okresie (1958
rok) możliwość dłuższego pobytu za granicą, gdzie mogłam zapoznać się
z różnymi formami pracy apostolskiej i z życiem instytutów świeckich,
które rozwijały się wówczas na Zachodzie Europy. Kiedy wróciłam,
ubogacona ciekawymi doświadczeniami, nie mogłam już kontynuować pracy
w dawnej szkole. Otworzyły się jednak przede mną inne możliwości. Cel
był ten sam: oddziaływanie wychowawcze na młodzież, a prywatnie
służba instytutowi, do którego należałam, oraz innym, które
coraz liczniej powstawały w naszym kraju.
Nie
zabrakło momentów trudnych rewizji, aresztowania, nawet
więzienia, ponieważ w tamtych czasach instytuty świeckie w Polsce
były traktowane przez władze państwowe jako nielegalne organizacje.
Ale to wszystko stanowiło również element realizacji powołania, które
nadawało sens przeżywanym wydarzeniom. Odpowiadało mi to, że żyję
zwyczajnym, świeckim życiem, że zewnętrznie nie odróżniam się od
innych, a jednocześnie moje życie jest oddane całkowicie Bogu,
przeniknięte modlitwą, zasilane słowem Bożym. Ważna też była
przynależność do wspólnoty, która chociaż rozproszona
dawała mi realne oparcie duchowe i stanowiła specyficzną komórkę w
organizmie Kościoła powszechnego.
Obecnie
od szeregu lat jestem już na emeryturze, ale mogę jeszcze w różny
sposób służyć instytutowi i rozmaitym osobom w środowisku.
Nie
przestaję dziękować Bogu za to, że wskazał mi taką właśnie drogę, że
pozwolił w taki sposób realizować młodzieńcze pragnienie oddania się
na wyłączną własność Chrystusowi w bardzo zwyczajnym życiu świeckim.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą pisać komentarze. Prosze zaloguj się i dodaj komentarz. Powered by AkoComment 1.0 beta 2! |