Z
rozpoczęciem listopada wkraczamy w porę rzeczy ostatecznych. Ci z
nas, którzy są mieszkańcami półkuli północnej, patrzą na opadające
resztki liści i odlot ostatnich ptaków. W kalendarzu zostało już
niewiele kart. Rok kościelny kończy się tym razem 27 listopada, na
krótko przed upływem miesiąca sprzyjającego refleksji nad tym, co
tradycyjnie nazywa się czterema ostatecznymi rzeczami
człowieka śmiercią, sądem Bożym oraz niebem i piekłem.
Listopad
rozpoczyna się od uroczystości Wszystkich Świętych, która zaprasza
nas, by utkwić swój wzrok w niebie i żyć w sposób wiodący do wiecznej
radości. We wspomnienie Wszystkich wiernych zmarłych, 2 listopada,
myślimy o tych, którzy zmarli w Chrystusie. Kościół zachęca nas,
abyśmy przez cały ten miesiąc nieśli im wsparcie naszą modlitwą.
Wszystkie
te listopadowe znaki, przypominające o śmiertelności nas samych i
naszych bliskich, mogą wprawić nas w zamieszanie. Nie lubimy myśleć o
śmierci, a już szczególnie o swojej własnej śmierci. Jednak wśród
zwycięskich świętych, których czcimy 1 listopada, jest też ojcowska
postać, która może pomóc nam w przygotowaniu i spokojnym przejściu do
wiecznego życia. Mowa tu o św. Józefie, szczególnym patronie
umierających.
Szczęśliwa
śmierć
Powód,
dla którego św. Józef ma wszelkie dane, by pełnić tę rolę,
wzruszająco ukazuje rzeźba znajdująca się w sanktuarium św. Józefa w
St. Louis, w stanie Missouri. Przedstawia ona tego świętego na łożu
śmierci, wraz ze stojącą przy nim Maryją i Jezusem. Nastrój jest
poważny. Chociaż Jezus jest Zbawicielem świata, Jego rodzina ma
właśnie zaznać bólu rozłąki. Śmierć nie jest przyjacielem, ale
wrogiem, który ma zostać pokonany jako ostatni (1 Kor
15,26).
Smutna
Maryja nachyla się nad Józefem, załamując ręce. (Jak często
wspominamy Ją jako Matkę Bolesną, zapominając, że była
również bolesną wdową). Józef wskazuje na siebie ze wzniesionymi
oczyma, jakby szukając pociechy. Udziela mu jej Jezus. Czule
podtrzymując głowę Józefa lewą ręką, prawą dłoń wznosi w geście
błogosławieństwa nad tym, którego nazywał ojcem.
Jest
to najlepsza ze wszystkich dobrych śmierci; śmierć, jakiej wszyscy
sobie życzymy. Żaden inny mężczyzna ani żadna kobieta nie
mieli tego zaszczytu, by umierać w towarzystwie Jezusa i Maryi
zauważa Francis Filas SJ. Przy żadnym innym łożu śmierci nie
stanęli świadkowie niosący większą pociechę. Jest więc rzeczą
logiczną prosić św. Józefa o wstawiennictwo, abyśmy naśladując jego
śmierć, oddali ostatnie tchnienie w bliskości Jezusa i Maryi.
Uzasadnione
domysły
W
Biblii nie znajdziemy opisu śmierci Józefa. Ostatni raz pojawia się
on na jej kartach przy okazji odnalezienia Jezusa w świątyni (Łk
2,41-52). Po tym wydarzeniu wymienia się czasem jeszcze tylko samo
jego imię (np. Mt 13,55). Łukasz sugeruje jednak, że kiedy
dwunastoletni Jezus powrócił posłusznie do Nazaretu, cała rodzina
przebywała tam przez długi czas były to lata
Jezusowego wzrastania w mądrości i łasce pod kierunkiem zarówno
Maryi, jak i Józefa (Łk 2,52).
Nasuwa
się tu logiczny wniosek, że Józef towarzyszył Jezusowi przez
większość ukrytego życia w Nazarecie i zmarł na krótko przed
rozpoczęciem Jego działalności publicznej. W przeciwnym razie trudno
byłoby wyjaśnić jego nieobecność wśród gości weselnych w Kanie
Galilejskiej (J 2,1-2) oraz przy Maryi i pozostałych krewnych, którzy
pojawili się, gdy Jezus nauczał swoich uczniów (Mk 3,31-32). Czy
gdyby Józef wciąż pozostawał przy życiu, Jezus musiałby powierzać z
krzyża swą Matkę umiłowanemu uczniowi (J 19,26-27)?
Zakładając,
że Jezus w momencie śmierci Józefa mieszkał jeszcze w domu rodzinnym,
możemy przypuszczać, że to On właśnie zajął się przygotowaniem do
pogrzebu. W tamtejszej kulturze syn był zobowiązany do oddania
ostatniej posługi swoim rodzicom. Najprawdopodobniej Jezus sam obmył
ciało Józefa, namaścił je olejkiem i obłożył wonnościami (nadejdzie
dzień, kiedy przyjaciele spoza rodziny oddadzą tę samą przysługę
ciału Jezusa por. Dz 9,37; Mt 26,12; J 19,40).
Pogrzeby
w starożytnym świecie odbywały się zwykle w dniu śmierci lub
nazajutrz po niej. Krewni i przyjaciele zebrani w domu Józefa
umieścili jego ciało na drewnianych noszach kolejny bolesny
moment. Józef i Jezus zapewne zrealizowali wiele zamówień na takie
mary w swoim warsztacie. Zaniesiono ciało do grobu poza miastem.
Ponieważ głośny lament był czymś ogólnie przyjętym, nie był to raczej
cichy pochód (por. Dz 8,2; Mt 9,23). Obok podobnego orszaku
pogrzebowego Jezus zatrzyma się kiedyś ze współczuciem w miasteczku
Nain (Łk 7,11-14).
Czy
byli tam obecni kapłani? Jakie modlitwy, mowy czy błogosławieństwa
wygłaszano po drodze i w trakcie samej ceremonii pogrzebowej?
Ponieważ nie zachowały się żadne miarodajne świadectwa zwyczajów z I
wieku, możemy tylko przypuszczać, że miały miejsce jakieś modlitwy, a
Jezus, jako pierworodny syn, odgrywał w nich wiodącą rolę. Choć nie
wiemy, jakie dokładnie były Jego obowiązki, na pewno wypełnił je
wobec swego ziemskiego ojca z największą miłością.
Teraz
i w godzinę śmierci naszej
Św.
Józef zasłynął jako patron umierających szczególnie w XVII wieku,
podczas ostatniego z gwałtownych wybuchów zarazy pustoszącej Europę.
W obliczu gwałtownej śmierci wielu ludzi szczerze zapragnęło pomocy
do dobrego jej przyjęcia.
Na
potrzebę tę odpowiedzieli jezuici, ukazując św. Józefa jako wzór
dobrej śmierci, przeżywanej w bliskości Jezusa. Aby zapewnić pomoc do
realizacji tego celu, założyli Bractwo Dobrej Śmierci i
wydawali różne opracowania, jak na przykład Sztuka dobrego
umierania, autorstwa kardynała i teologa, św. Roberta Bellarmina.
Jak mówi o. Michael Malone, przesłanie było zasadniczo jedno: życie w
bliskości Jezusa poprzez częste przyjmowanie sakramentów,
modlitwę i dobre uczynki jest najlepszą drogą do
osiągnięcia pokoju na tym świecie i wiecznej radości w świecie
przyszłym.
W
naszych czasach, a szczególnie w Ameryce, postęp medycyny oraz ogólne
trendy kulturowe starają się odsunąć od nas jak najdalej wszelką myśl
o śmierci. Jeśli już ten temat w ogóle się pojawia, mówi się o tym,
jak oswoić, zmanipulować czy nawet zaprojektować własną śmierć. W
żartobliwym artykule z New York Timesa David Brooks
przepowiada, że ten dominujący ton przybierze jeszcze na sile, kiedy
pokolenie wyżu demograficznego lat sześćdziesiątych wejdzie w swój
optymalny czas odchodzenia. Usłyszymy wówczas o tym,
jak przekształcić śmierć w formę autoekspresji. Do
dobrego tonu będą należały stwierdzenia typu nie zamierzam tak
po prostu umrzeć, ale skorzystać z przysługującego mi prawa do
śmierci i nabywanie poradników zatytułowanych na przykład:
Siedem sekretów satysfakcjonującego umierania.
Taka
postawa maskuje jedynie głęboko zakorzeniony lęk przed śmiercią,
który jest udziałem każdej ludzkiej istoty. Tylko Jezus, który przez
swoją śmierć i zmartwychwstanie kieruje do nas obietnicę życia
wiecznego, może ten lęk uciszyć.
Wyzbyć
się błędnych postaw i przygotować do prawdziwie chrześcijańskiej
śmierci, ufając Bogu jako Stwórcy i Dawcy życia od samego początku aż
po jego naturalny kres trudne to zadanie i nie da się go
wykonać bez pomocy Ducha Świętego. Być może też jeszcze bardziej niż
w poprzednich epokach potrzebna jest nam pomoc i wstawiennictwo
patrona umierających.
Św.
Józef, patron szczęśliwej śmierci, jest gotów zaspokoić tę potrzebę.
Jeśli go o to poprosimy, pomoże nam przedrzeć się przez ogarniający
nas zamęt i lęk, i zrozumieć, co to znaczy szczęśliwie umierać. Wraz
z Maryją będzie wstawiał się za nami w ostatniej godzinie. Obyśmy za
jego wstawiennictwem potrafili przyjąć swoją śmierć w sposób, który
oddaje chwałę Bogu.
Święty
Józefie,
Pociecho
nieszczęśliwych,
Nadziejo
chorych,
Patronie
umierających,
Postrachu
duchów piekielnych,
Opiekunie
Kościoła świętego
-
módl się za nami.
(Z
Litanii do świętego Józefa) Napisz komentarz (0 Komentarze) |