Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow INNE POLEMIKI arrow Sekty arrow WIARA W PIGUŁCE... - O. TOMASZ ALEXIEWICZ OP arrow 1. WYWIAD Z O. TOMASZEM ALEXIEWICZEM OP

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
1. WYWIAD Z O. TOMASZEM ALEXIEWICZEM OP PDF Drukuj E-mail
Napisał O. TOMASZ ALEXIEWICZ OP   

Jak Ojciec myśli, dlaczego powstają sekty?

Od łacińskiego słowa ’seco, secare‘ - ’ciąć, rozdzielać‘, sekta oznacza grupę ludzi, którzy odcinają się, nie chcą być razem z już istniejącą grupą wyznaniową. Sekta to grupa izolująca się od świata, tworząca często własny świat, czyli utopię. Sekta to grupa, która nie akceptuje całego Pisma Św. i Ciała Jezusa, czyli Kościoła. Sekta, to często wybór i absolutyzacja fragmentów (warto przeczytać: Rz 12 i 1 Kor 12, gdzie jest mowa o Kościele - Ciele Chrystusowym).

Na początku należy przyjąć fakt, że Pismo św. stanowi nierozerwalną całość. W Nowym Testamencie możemy wyróżnić dwa okresy historyczne, dla których cezurę stanowi wstąpienie Pana Jezusa do nieba. W Ewangeliach Chrystus jest fizycznie obecny. W listach nie ma Go już w sposób fizyczny. Jednakże cały Nowy Testament mówi o Tym Jezusie, który cały czas żyje w swoim ludzie. Jedno z pierwszych świadectw pozachrześcijańskich na temat chrześcijan to list namiestnika Bitynii, mówiący o tym, że są tu jacyś sekciarze, wierzący w jakiegoś Chrystusa, o którym mówią: „umarł, ale żyje”. Pierwsze świadectwo. Jezus jest ten sam i dla Nowego Testamentu nie ma jakiejkolwiek różnicy pomiędzy Jezusem fizycznym, a Jezusem jakiego bibliści nazywają mistycznym. Jezus w ciele. I tu i tu Jezus w ciele, z tym, że w tym drugim przypadku Jego Ciałem jest Jego wspólnota.

Od początku Kościół liczy się ze słabością ludzką i dlatego buduje na posłuszeństwie świadków wybranych przez Jezusa i umacnianych sakramentalną łaską, czyli na Apostołach, ich następcach i pomocnikach tychże. Jeden z pierwszych tekstów biblijnych o Kościele mówi: ci, którzy przyjęli orędzie Piotra, „trwali w nauce Apostołów, we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” (Dz 2, 42). Od samego początku Kościół jest bardzo specyficzną „rzeczą” i to trzeba sobie wyobrazić, zechcieć to zrozumieć. Pan Jezus mówi o sobie: „Ja jestem krzewem winnym, wy latoroślami” (J 15,5). Inaczej można powiedzieć: „Ja jestem pniem, a wy gałązkami”. Kościół jest pewnym pniem. Człowiek kupując kwiatki w kwiaciarni zachwyca się nimi. W 1968 roku pracowałem w Tarnowie Podgórnym przy oczkowaniu róż. Praca polegała na nacinaniu na pniu, wszczepianiu i przywiązywaniu. Byłoby śmiesznością, gdybyśmy zachwycając się w kwiaciarni kwiatkami, zapominali o pniu. Dlaczego to mówię?

Kościół jest budowlą, opierającą się na nauce Apostołów. I tu paradoks: Pismo św. mówi, że wiara zakotwiczona jest w świadectwie ludzi, którzy byli z Jezusem, którzy doświadczyli Jego życia, którzy wsłuchali się w Niego, których Jezus posłał. Od samego początku nie jest to byle kto - są to Apostołowie, a słowo Apostoł jest jednoznaczne. Było ich dwunastu, kiedy jednego zabrakło, natychmiast dobrali brakującą osobę spośród uczniów. Trwają oni nie w nauce Chrystusa, ale w nauce Apostołów. Prawdopodobnie były niewiasty, które o wiele lepiej niż mężczyźni zapamiętywały słowa Pana Jezusa, które wiernie je w swoim sercu zachowywały, Kościół jednak od samego początku trwa w nauce Apostołów i we wspólnocie. To nowotestamentowe pojecie wspólnoty jest bardzo ważne, bo kiedy Jan pisze do dość już dojrzałych wspólnot (nie wiem, czy poziomem życia moralnego, ale mających już 20-30 lat życia), zwraca się - do Kościoła. A więc nie jest to luźna grupa, to jest eklesia - ciało zwołane przez Jezusa Chrystusa, w którym Jezus żyje, wspólnota, której członkowie trwali w łamaniu chleba (w Nowym Testamencie jest jednoznaczny termin oznaczający Eucharystię ) i w modlitwach.

Sekty są albo zaprzeczeniem wyżej wymienionych elementów, albo ich karykaturą, jak to było w szkole 107 (tuż przy naszym dominikańskim klasztorze w Warszawie) w czasie zjazdu pewnej sekty, kiedy ich szef nauczał: „miłujcie się miłością Apostołów, tak jak Apostoł was umiłował”. Przedrzeźnianie Pisma św. O. Karol Meissner mówił kiedyś, że dość skutecznym sposobem rozmowy z różnymi uzurpatorami, którzy mówią: „tylko my”, jest pytanie: „A kto was posłał?” Odpowiadają: „Pan Jezus!” No, ale skąd my możemy o tym wiedzieć? W instytucji, jaką jest Kościół, można określić, który Apostoł położył ręce na danego księdza. Na mnie prawdopodobnie nałożył ręce św. Piotr, Kościoły wschodnie pielęgnują tradycję św. Andrzeja, Kościół w Indiach pielęgnuje tradycję św. Tomasza itd. I to nie jest przypadek. Ja jestem uczniem powołanym przez Jezusa, który się lepiej lub gorzej wsłuchuje w Jego głos, ale Kościół mnie posłał. Różni ci Apostołowie byli. Były i kłótnie wśród nich. Widujemy to w Nowym Testamencie. Ewangelia według św. Marka - sekretarza ewangelizacji i katechezy św. Piotra - ma najwięcej uwag krytycznych względem Piotra, a św. Marek słyszy je właśnie od św. Piotra. Piotr nie zasłania się więc swoją doskonałością i świętością. Mówi: „Patrzcie, skoro mnie, kawał zbója, niegodnego i niewiernego, który wtedy i wtedy (on to wyraźnie wszystko wymienia) się zapierałem, Pan Jezus wybrał , zaufał mi i mnie uczynił skałą...”. Inni Ewangeliści tylko pozytywnie mówią o Piotrze, są dyskretni wobec jego słabości, nie plotkują. Piotr mówi wyraźnie: „to jest miłosierdzie Jezusa, On mi zaufał”. Podobnie mówi św. Paweł: „Bądźcie moimi naśladowcami dlatego, że ja jestem naśladowcą Chrystusa” (Por. 1Kor 11, 1). To znaczy naśladujcie mnie nie we mnie, ale w tym, w czym ja naśladuję Chrystusa.

Sekty łowią osoby samotne, wyobcowane, studentów, podkradają ludzi rozbudzonych w ruchach odnowy, ergo: sekty są albo wśród nas, albo wśród naszego otoczenia, my wszyscy jesteśmy z wielu względów narażeni. Ja też jestem narażony jako ten, który zajmuje się takim „dziwnym elementem”.

To znaczy, że pewnym problemem jest niezrozumienie złożonej, Bosko-ludzkiej rzeczywistości Kościoła, Bożej świętości i ludzkiej słabości?

Potrzeba nam pewnej wiedzy i umiejętności wytrwania. Dzieje Apostolskie (2, 42), do których na początku się odniosłem, mówią: „trwali oni”. Nie wiem, jak etymologicznie brzmi to słowo w języku greckim, ale przypuszczam, że oznacza ono ’wytrwanie na posterunku‘. Mimo zmęczenia, zagrożenia, własnej niechęci, trwa się w posłuszeństwie. Jest to dosyć „niemiły” czasownik, którego wolelibyśmy nie używać. Gdyby młody małżonek powiedział do żony: „Wiesz, muszę wytrwać w miłości do ciebie”, u wielu żon spotkałoby się to z oburzeniem: „Jak to, to ty mnie nie kochasz? Ty mówisz o konieczności wytrwania?!” Oburzenie na to, że miłość może wiązać się z trudem, rezygnacją, wytrwaniem. Nam się wydaje, że Kościół to takie „ech” i „och”, a Kościół to święta nierządnica, święta świętością Chrystusa, a grzeszna grzesznością nas wszystkich, przede wszystkim moją własną.

Żyjemy w świecie konsumpcyjnym, w kulturze, gdzie wszystko ma być łatwe i przyjemne, podane na tacy, a my jesteśmy sprowadzeni do roli konsumentów tandety. Rzadko pamięta się prawo Kopernika, które mówi, że gorszy pieniądz wypiera lepszy, czyli prawo inflacji. Tandeta wypiera dobre, gorsza ilość wypiera jakość. Prawo marksistowskie, zakładające, że ilość przechodzi w jakość, jest słuszne, ale postawić je trzeba do góry nogami - jakość przechodzi w tandetną ilość. Jak to zastosować do naszego tematu? Świat tworzy się jako globalna wioska, istnieją w niej producenci papki, którą równo się serwuje, jak i jej konsumenci. I mamy „fast food” i „fast” wiarę. Ludzi przyzwyczaja się do konsumpcji gotowych, łatwych wzorców, a jeśli te się nie podobają, można wybrać alternatywną papkę. W tym wyborze nie ma wysiłku. Jedyny wysiłek to zdobyć pieniądze, aby kupić towar A albo B. Czym się różni Coca-Cola od Pepsi-Coli? Nie mamy kultury wytrwałości. Jeżeli nauczyciel jest wymagający, to wyrzućmy nauczyciela! Jeżeli Kościół wymaga, to się czepia. Jedyny wysiłek akceptowany - to zarabianie pieniędzy. Poza tym masz żyć wygodnie.

Taka postawa przenosi się na wiarę. Nie tragizujmy jednak patrząc na dzisiejsze czasy, skoro św. Jan w Ewangelii pisze: „wytrwajcie”, powtarza ciągle słowa Pana Jezusa: „wytrwajcie w miłości Mojej” (J 15, 9). Może to znaczyć, że już pojawiło się zniechęcenie chrześcijaństwem. Pan Jezus jeszcze nie przyszedł, a my już 30 lat czekamy, nie przyszedł i nie zrobił hokus-pokus i nie zniszczył tego brzydkiego świata. Św. Jan mówi „wytrwajcie”, a nie „rozpłyńcie się, kontemplujcie”. Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich też mówi o trwaniu: „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach” (Dz 2, 42). Trzeba w wykładzie wiary i w pedagogice wiary uczyć wytrwałości. Ksiądz nie musi być złotousty, nie musi zdobywać sobie klienteli. Słyszałem, że gdzieś na Zachodzie chciał ktoś transmitować nabożeństwo przez głośniki w sklepach, bo lud w okresie przedświątecznym nie ma czasu chodzić do Kościoła. Kościół nie jest firmą usługową, sakramenty - towarem. Stawiajmy sobie nawzajem warunki i nastawmy się na wytrwałość. Wytrwałość żołnierza na posterunku, dla którego większym niebezpieczeństwem jest zmęczenie, senność i omamy niż wróg zewnętrzny.

Jak już Ojciec wspomniał, są środowiska bardziej narażone na wpływy różnych sekt, środowiska studenckie, ruchy odnowy, młodzież z dysfunkcyjnych rodzin. Dlaczego?

Jako że od lat zajmuję się wychowywaniem „elementu pt. Student Jako Taki”, zdaję sobie sprawę z zagrożeń, na jakie to środowisko jest narażone. Jeżeli na dodatek stwierdzimy, że większość z tych ludzi pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych, więc często szukają oni wspólnoty jako miejsca ucieczki, uzdrowienia, odrodzenia. Szukają czegoś, czego nie zaznali w domu. A więc są ludźmi, podatnymi na różnego rodzaju nadużycia, manipulacje. Nie tylko oni, niedzielni katolicy tak samo są mało odporni. Nie, przepraszam - oni są o wiele mniej podatni na działanie sekt, bo oni nie są rozbudzeni. Im wystarczy raz w niedzielę postać pod chórem. Sekty żerują na ludziach rozbudzonych duchowo. W diecezji krakowskiej przeprowadzono badania, na podstawie których stwierdzono, że ruchy odnowy są o wiele bardziej sektorodne niż niedzielna nijakość.

Nikt nie jest samotna wyspą. Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie nie tylko w Bogu, ale w ogóle w konkrecie Ciała. Potrzebujemy przynależności. Kiedy człowiek jest sam - głupieje. Od niepamiętnych czasów Kościół mówi o niebezpieczeństwie migracji, gwałtownego rozrostu, przemieszczeń itd. To sytuacje, w których ludzie są wyalienowani. Student do mamy i taty jedzie raz w tygodniu lub raz w miesiącu, a poza tym siedzi w jakimś mrówkowcu pt. akademik i nagle traci swoje korzenie. Do duszpasterstwa akademickiego w nikłym stopniu przychodzą miejscowi. Oni mają swój dom, swoją rodzinę, oni są zakorzenieni i nie potrzebują szukać. A student akademikowy czy stancjalny...?

Czy wejście w sektę jest kwestią osobowościową, czy zależy od innych czynników?

Nie można powiedzieć, czy ktoś na pewno będzie lub nie członkiem sekty, gdyż są osoby mniej lub bardziej odporne na mechanizmy wciągania w sektę. W grę wchodzą nie tylko psychiczne uwarunkowania, nie tylko społeczne. Jest także akt woli, wybór zła. Może być tak, że jakiś ksiądz czy, jak to się mówi, lider odchodzi z Kościoła, jest to więc często przejawem nieposłuszeństwa, jakiegoś swojego interesu. To prawda, że większość w sektach stanowią ludzie przekupieni, ogłupieni, upojeni, ale ten, który upija - guru, to może być bardzo cwany biznesmen, który chce w ten sposób zarobić pieniądze lub zdobyć władzę nad ludźmi. Ma żądzę władzy, więc stwarza dla swojego dobrego samopoczucia jakąś podporządkowaną sobie grupę. Czynnikiem popychającym do tego może być pycha, zła wola, nienawiść, wrogość w stosunku do swojego środowiska. Nie wolno nam tego aktu woli pomijać i wykluczać u „sektotwórców” i u „sektobiorców”, tak jak są konsumenci jakiejś używki i producenci czy dystrybutorzy.

Jedynym elementem różniącym członków sekty od reszty populacji jest psychologiczna nieobecność ojca. Nie ma innych istotnych statystycznie różnic. A „nieobecny ojciec” jest zjawiskiem coraz częstszym w rodzinach. W opisie psychologicznym wchodzenie w sektę jest bardzo podobne do każdego uzależnienia. Jest to porównywalne. Tak więc jak różne są przyczyny wejścia w uzależnienie, tak różne są przyczyny wejścia w sektę. Uzależnienie - od używania do nadużywania jakiejś używki. Człowiek bierze kieliszek, kieliszek bierze butelkę, butelka bierze człowieka. W sektach są więc ludzie, którzy spróbowali i nasiąkli tym jakby niezależnie od siebie, tak jak w chorobie alkoholowej, można pić, ponieważ szuka się lekarstwa na swoje uczucia albo ze względu na kulturowy przymus picia, albo przez naśladownictwo osób znaczących (np. ojca). Nie chcę tu wchodzić w źródła osobowościowe, które człowiek ma w sobie ze względu na to, że jest DDD (czyli Dorosłym Dzieckiem Dysfunkcyjnej rodziny). To są rodziny alkoholików, rozbite, te, w których nastąpiło zabicie poczętego dziecka, rodziny, gdzie psychicznie jest nieobecne któreś z rodziców itp. Osoby pochodzące z tego typu środowisk mają zranioną psychikę i zaburzone poczucie swojej wartości. Może się to objawiać bardzo różnie i niekoniecznie prowadzić do sekty, ale rodzi potrzebę jakiejś rekompensaty.

Natomiast jest pewna cecha, której szukają zarówno DDD, jak i inne osoby, a można ją znaleźć nie tylko w sektach, lecz także w grupach katolickich. Ja to nazywam „miłoterapią”. Nie ważne, czy to, w co wchodzę, jest prawdziwe, czy obiektywnie dobre - ważne, że jest miłe. Nie ważne, czy ludzie, z którymi się wiążę, chcą mojego dobra, czy mną manipulują - ważne, że jest mi z nimi miło. Tutaj także działa mechanizm podobny do wchodzenia w chorobę alkoholową. Zaczyna się smakować czegoś dobrego, dobrego, bo wprowadza w błogi nastrój. W sektach, a także w grupach religijnych, katolickich również, takim środkiem odurzającym, który daje radość, euforię może być przeżycie duchowe lub niby-duchowe i przeżycie wspólnoty z innymi. Jeżeli w grupach chrześcijańskich nie wskazuje się na Dawcę jedności i radości, czyli na Jezusa Chrystusa, na Ducha Świętego, pozwala się ludziom zatrzymywać wyłącznie na przeżyciu, to rodzi się już mentalność sekciarska. Czasem przychodzą do mnie ludzie, mówiąc: „Ojcze Tomaszu, na tym spotkaniu nie było czadu, chyba Duch Święty nas opuścił”. Tak więc człowiek zaczyna szukać tylko przeżycia i pogłębienia tego przeżycia. W pierwszej fazie choroby alkoholowej zwiększa się tolerancja na alkohol, to znaczy trzeba większej ilości, żeby się upić. Także potrzeba większej ekspresji, aby mieć przeżycie paraduchowe, a które jest de facto przeżyciem psychicznym. Później, tak jak w przebiegu choroby alkoholowej, będzie obniżenie tolerancji, więc wystarczy byle co, aby się upić. Tak jak jest degradacja alkoholowa, tak może być i degradacja sekciarska. Człowiek jest bezwolny i wystarczy mały sygnał, aby znów funkcjonował w sekcie, wraca do niej. Niektórzy są prawdziwie uzależnieni od sekty. Próbuje się im pomagać, ale gdzieś coś usłyszą, wróci wspomnienie - czyli „wypijają kieliszek” - i wszystko zaczyna się od nowa.

Zanim jednak człowiek popadnie w uzależnienie, musi być jakaś przyczyna, dla której zaczyna sięgać po pierwszy kieliszek czy też wchodzić w sektę?

Wyjąwszy poszczególne przypadki, gdzie należałoby szukać przyczyn i psychologicznych, i socjologicznych, a może tkwiących w całej biografii danej osoby, jest wiele ogólnych i dotyczących nas wszystkich przyczyn. Otóż współczesna kultura nie odpowiada na nasze głębokie potrzeby. Jakie?

Najpierw jest to potrzeba przynależności i poczucia wspólnoty. Każdy z nas chce wiedzieć i czuć, od kogo pochodzi, kto się nim interesuje, dla kogo jest ważny. My tymczasem żyjemy w społeczeństwie zatomizowanym. Rozbite albo na granicy rozbicia rodziny, „nieobecny ojciec”. Społeczeństwo żyjące konkurencją, gdzie każdy ma obowiązek przepychać się łokciami, aby osiągnąć swój sukces. Anonimowy tłum, także w parafiach.

Następna potrzeba to poszukiwanie odpowiedzi i to odpowiedzi całościowej na pytania o sens życia, śmierci itp., czyli tzw. holizm. Żyjemy w świecie, w którym jest ogromny szum informacyjny, ogromna inflacja słowa. Coraz łatwiej jest napisać, wydać, sprzedać. Kiedyś książka była warta dwa mercedesy (za czasów św. Dominika książka była towarem na wagę złota). Teraz książka jest tańsza niż butelka Pepsi-Coli. Jest inflacja słowa, inflacja idei, inflacja uniwersytetów, a zwłaszcza uniwersytetów z wydziałami filozoficznymi czy teologicznymi, gdzie trzeba zrobić doktorat albo habilitację, więc trzeba coś wymyślić. Teolodzy, którzy co roku wydają grube książki, co oni mogą jeszcze wymyślić? No i wymyśla się, a ludzie gubią się w tym wszystkim. Inflacja... Relatywizm... A człowiek ma przyrodzoną potrzebę usensowniania, człowiek pyta: „dlaczego?”, „wytłumacz mi”. Potrzebuje całościowej wizji, nie lubi być pogubiony. Mama, gdy pojedzie z synkiem nad morze, nie będzie mówiła: „Tu jest piaseczek, tu jest piaseczek, tu jest piaseczek”, tylko powie: „Tu jest plaża”, a plaża to znaczy, że tu jest morze. I na globusie pokaże dziecku, że tu jest Ziemia, tu jest to morze i tu piaseczek - od ogółu do szczegółu. Człowiek potrzebuje odnalezienia w czymś, co „trzyma się kupy”.

Żyjemy w sytuacji inflacji słowa, łatwości podawania słowa. Wkrada się więc w życie naszej wiary pokusa, która jest w środkach masowego przekazu, że nie chodzi o prawdę, ale o nowinkę, ciekawostkę. Jak pies ugryzie człowieka, to nie jest informacja, ale jak człowiek ugryzie psa, to dopiero jest informacja. Kiedy szukamy sensacji, szwankuje wykład wiary prawdziwej. Chodząc po kolędzie w naszej parafii, słyszę, że młodzież ze szkół średnich (nie chciałbym tu uogólniać) nie prowadzi zeszytów na katechizacji. Gdy pytam: „Co robicie?”, otrzymuję odpowiedź: „dyskutujemy”. Zajmują się problemami mniej lub bardziej istotnymi, ale na pewno są to dodatkowe problemy. To tak, jakby ktoś chciał się nauczyć prowadzić samochód i pytał, jak się robi kontrolowany poślizg, a nie chciał wiedzieć, gdzie jest silnik czy kluczyki. Coraz mniej jest lekarzy ogólnych. Jest chirurg specjalista od małego palca w lewej nodze, od prawej to już nie. W teologii też tak jest, więc ludzie się gubią. Brakuje całościowego wykładu wiary, tego, co robił pierwotny Kościół - katechizowania.

Robią to także ruchy odnowy. Zaczynają od podstawowego, prostego wykładu ewangelizacyjnego, porządkują chaos pierwotny. Zwracają też uwagę na sprawy w przeżyciu religijnym najważniejsze: doświadczenie miłości Boga Ojca, obecności Ducha Świętego, który wskazuje na grzech, a równocześnie daje nadzieję i podpowiada, że można swoją grzeszność, słabości i życie powierzyć Zbawicielowi. Potrzebna nam jest kindersztuba religijna, a nie udawanie, że pojedliśmy wszystkie rozumy. Papież w 1987 roku do dzieci pierwszokomunijnych w Łodzi mówił, że wszyscy potrzebujemy ciągłej katechizacji. Papież także. No, papież może tak, ale my, po co? - zapytamy.

Następna sprawa to poszukiwanie tożsamości kulturowej. Żyjemy w globalnej wiosce. Czytałem wyniki badań, stwierdzające, że rozwój totalnej telewizji grozi zanikiem małych kultur, a człowiek potrzebuje swojej tożsamości. My się śmiejemy, ale Amerykanie, których korzenie są prawie żadne, przyjeżdżają do Europy i z pietyzmem patrzą na przedwojenny polski klozet. My to chcemy rozebrać, a oni by wzięli do swojego muzeum, bo to jest historia. Jedziesz do USA, a tam ci pokazują jakiś dworek z przełomu XVIII i XIX wieku i patrzą nań z zachwytem. U nas takie rzeczy rozbiera się na złom. Jest poszukiwanie korzeni, poszukiwanie tożsamości kulturowej (chcę się z kimś utożsamiać, chcę mieć wspólny język). Opowiadał mi kiedyś pewien londyńczyk - oficer z czasów wojny, który miał swojego ordynansa, o tym, że obaj byli londyńczykami i obaj mówili innymi językami. Ordynans mówił cockney, a oficer „Oxford English”. Byli to ludzie mieszkający w jednym mieście, a każdy miał swój język i swoją kulturę. Swoje korzenie. W coraz większym chaosie człowiek szuka swojej tożsamości kulturowej.

A potrzeby duchowe?

Człowiek jest istotą duchową. No, może nie od razu duchową, ale istotą teleologiczną, czyli szukającą celu. Jak pokazują badania psychiatryczne, psychologiczne, człowiek, który stawia sobie cel za nisko i jest on zbyt konkretny, w momencie osiągnięcia tego celu, traci grunt pod nogami. Kazimierz Obuchowski opisał nerwicę docenta, faceta, który sobie jako dzieciak postanowił, że zostanie docentem. I został nim, tylko wtedy stwierdził, że jego życie nie ma sensu, bo osiągnął to, co chciał. Człowiekowi potrzeba transcendencji, czyli przekroczenia siebie i znalezienia swojego zakotwiczenia poza sobą.

W pewnej książeczce o kierownictwie duchowym znalazłem taki obraz. Chodził sobie po wioskach żebrak ze starymi skrzypkami, na których coś fałszywie wygrywał. Czasem ktoś wrzucił mu pieniądz. Kiedyś przechodził obok niego prawdziwy skrzypek, nie mógł wytrzymać tego rzępolenia i nastroił skrzypce żebraka. Gdy ten zaczął na nich grać, zdziwił się bardzo: „to moje skrzypce tak pięknie grają?!” My też jesteśmy takimi skrzypcami - potrzeba nam kierownictwa duchowego, abyśmy umieli pięknie grać. Nikt za nas niczego nie zrobi, ale może nam pomóc. Jeśli Bóg obdarza jakąś łaską, jest to zawsze darmowe, ale trzeba zacząć z nią współpracować, wtedy można z łaski uczynić cnotę. Poza tym trzeba nauczyć się współpracować z Duchem Świętym. Jak to zrobić?

Po pierwsze - poznać samego siebie, zobaczyć, co jest w tobie, swoje plusy i minusy, a także łaski, postawić diagnozę, czyli stanąć w prawdzie. Po drugie, dostrzec prawdę i utwierdzić się w tym, że jesteś bezcenną perłą. Pan Jezus sprzedał wszystko inne, żeby dla ciebie przyjść. Po trzecie, pamiętać o tym, że nie ma takich skrzypiec, z których nie można by zrobić Stradivariusa, a więc mieć nadzieję. Po czwarte, uczyć się, jak to się robi - pozwolić prowadzić się Duchowi Świętemu przez posłuszeństwo Kościołowi. Kierownictwo duchowe tym się różni od kierownictwa guru, że guru mówi: „musisz to zrobić”, a kierownik duchowy mówi: „możesz to zrobić, jeśli chcesz”. Posłuszeństwo w sensie zakonnym obowiązuje tylko zakonników, a więc osoby, co do których Kościół zgodził się, żeby złożyli śluby zakonne, na ręce osób, co do których Kościół zgodził się, żeby przyjęli te śluby.

Kierownictwo duchowe jest potrzebne ludziom, aby się „nie szarpali”. Jest to pochylenie się nad słabością ludzką. Ma pomóc w tym, abyśmy nie załamali się naszymi grzechami i słabościami, przypomina o miłosierdziu Bożym, ale też broni od pychy, kulturystyki duchowej. Jeżeli ja sam jestem dla siebie jedynym doradcą, to wkrótce ten doradca będzie najgłupszym doradcą. Pan Jezus też był posłuszny i to nie tylko Ojcu w niebie, ale Maryi i Józefowi. Tylko On miał pewność, że to Duch Święty działa i odróżniał bezbłędnie Jego działanie od podszeptów złego i ludzkich pomysłów - wszystko, co czynił, było wolą Ojca. My tego nie wiemy i nie możemy się upierać, że w tym i w tym prowadzi nas Duch Święty, bez kontroli osób trzecich, bo to jest pycha. Powinna nas obowiązywać zasada, że im większa odpowiedzialność duchowa wobec innych, tym bardziej powinno się szukać kogoś, kto by pomagał, może niekoniecznie w tym, by nie zbłądzić, ale żeby to, co się robi, było dla Bożej chwały, a nie tylko dla ludzkiej próżności. Żeby było mniej pychy, samowoli, a więcej Bożej chwały.

Może być więc tak, że rozbudzeni duchowo, potrzebujący kierownictwa duchowego ludzie, trafiają do sekty, gdyż rozwój duchowy wymaga pewnego wysiłku, wytrwałości, decyzji wreszcie, a współczesna kultura oferuje taki sposób bycia, w którym szukamy natychmiastowych rezultatów, szybko i w pigułce?

Gdy przychodzisz do Kościoła katolickiego i zaczynasz studiować teologię, dziwisz się: Kościół dopuszcza różne sposoby widzenia, a Kongregacja do Spraw Wiary tylko zakreśla, co już nie jest prawdą. Mamy różne podręczniki teologii: jest szkoła franciszkańska, dominikańska, jezuicka... Istnieje różnorodność. W sektach są gotowe odpowiedzi, wszystko jest proste i oczywiste. Nie tylko dawanie, ale i wymuszanie gotowych odpowiedzi. Ktoś mi opowiadał, że w niektórych grupach charyzmatycznych zdarza się, że gdy na końcu spotkania w grupce uczestnik nie ma tego samego zdania, co animator, to modlą się o jego nawrócenie.

Przypomina mi się również pewna anegdota. Na egzaminie z marksizmu na wyższej uczelni pytają studenta, co myśli o planie pięcioletnim. On odpowiada: „to samo, co ostatnia uchwała KC PZPR”. Komisja: „Dziękujemy, bardzo dobrze. A co student myśli o rozprzestrzenianiu się imperializmu zachodnioniemieckiego?” Student: „To, co tow. Gierek powiedział tego i tego, tam i tam”. Komisja: „No znakomicie!” I tak 10 pytań, 10 odpowiedzi i w końcu egzaminator pyta: „No dobrze, ale czy student ma jakieś własne poglądy ?” Student: „Tak jest, mam, ale się z nimi nie zgadzam!”

Wymuszanie gotowych odpowiedzi, zachowań i niemożność podejmowania własnych decyzji - oto główne mechanizmy sekciarskiego działania. Czasami wygląda to nieco anegdotycznie, np. gdzieś przyjdziesz, ktoś się modli i od razu wiesz, z jakiej on jest grupki, bo modli się tak, jak jego animator. Ojciec Jacek Gałuszka miał na rekolekcjach grupę osób z pewnego duszpasterstwa charyzmatycznego, w której wszyscy mieli identyczną metodę modlitwy w językach. Ojciec Jacek mówi: „Nie ma charyzmatu odlotu!” Istnieje pokusa pewnego naśladownictwa - jeśli nie zachowujesz się jak lider, to jesteś niedobry, jesteś eliminowany.

Cały czas mówię o tym, co zagraża także nam. Pojęcia „sekta” używam przede wszystkim jako pojęcia socjologicznego. Znam grupy katolickie, które na szczęście nie odeszły od ortodoksji wiary, ale ich zachowanie, sposób życia, funkcjonowania jest już sekciarski.

Naśladownictwa często nie da się do końca wyeliminować, ale jeżeli człowiek nie będzie miał swojego temperamentu, wykształcenia, swojej tożsamości, to będzie tylko kukłą, którą ktoś będzie pociągał z sznurki. Czasem trzeba być bardzo mądrym. Możemy uczyć się pewnych schematów czy technik, ale byłoby niebezpieczne mniemanie, że jeżeli przeczytam kilkanaście broszurek, pokazujących techniki, schematy, to już mam pełnię wiedzy i wiary. Sekty zawsze próbują wszystko wytłumaczyć. W Kościele katolickim mówi się: „Idź, uklęknij przed Najświętszym Sakramentem i pozwól, aby Pan Jezus Ciebie objął”. W wielu sprawach też mówi się: „Idź, aby Matka Najświętsza uczyła cię cierpliwego rozumienia”. W naszym Kościele jest Wielka Tajemnica Wiary. W sektach wszystko jest udawadnialne, oczywiste. Sekta jest jak podręcznik do biologii: jak rośnie roślinka w takim i takim klimacie, to... albo jak produkcja samochodu: tu śrubka, tam śrubka itd. Wszystko jest przewidywalne i skończone.

Na początku mojego życia charyzmatycznego byłem przekonany, że aby Duch Święty zstąpił na mnie, to ja muszę wyciągać ręce i trzymać w określony sposób. Duch Święty jest niezależny od moich rąk. One mogą mnie jakoś wyrazić. Mniej lub bardziej, ale ja nie mogę ograniczać Ducha Świętego do swojej techniki.

Czy jest to rezygnacja z własnego myślenia i pragnienie znalezienia oczywistych odpowiedzi na pytania zasadnicze, dotyczące wiary, Boga, życia, śmierci..?

Przyjdziesz do przyzwoitego teologa katolickiego, to on powie: „ci mówią tak, tamci tak”, powie ci, że on się czasami myli, że w Kościele było też błędne myślenie, niektóre rzeczy były na pograniczu herezji. U sekciarzy wszystko jest pewne, oczywiste, tam nie można ustąpić. U nas lider może zmienić zdanie. Mogę w czymś ustąpić, w sekcie - nigdy. Jeżeli chcesz być zbawiony, to wykonać i odmaszerować, jak nie, to cię wyrzucimy. Ludzie chcą znaleźć odpowiedzi na ważne pytania, ale w sekcie trzeba przyjąć określony system myślenia, dlatego też dokonuje się tam izolacji od wiedzy. Nie ma światopoglądu katolickiego. Tak naprawdę istnieje katolicka teologia, ale nie ma filozofii katolickiej. Natomiast sekty, które mają swoje uniwersytety, wykładają człowiekowi cały światopogląd. Sekty mają zamknięty system wiedzy, izolują człowieka od informacji z zewnątrz - wszystko, co mogłoby zachwiać w kandydacie na członka sekty poczucie jedynej, słusznej drogi, rodzić niepotrzebne wątpliwości, jest izolowane. Prasa, radio, telewizja, także rodzina i przyjaciele są zagrożeniem.

Izolacja od racjonalnego myślenia. Używanie rozumu do podejmowania decyzji i wydawania ocen jest w sektach bardzo niemile widziane. Niezależna refleksja jest oceniana jako brak zrozumienia, problem adepta, który jeszcze nie jest zdolny przyjąć łaski. Kiedy ktoś próbuje zadać pytania skądinąd oczywiste, jest niszczony podejrzeniem o brak zaufania, miłości. Bardzo często spotykamy to w życiu społecznym. „To ty już mi nie ufasz”- mówi żona do męża lub mąż do żony, kiedy ona próbuje zadać pytanie oczywiste. Zamiast przyznać się: „nawaliłem, zgrzeszyłem”, następuje odwrócenie kota ogonem: „Nie ufasz mi? Już chyba mnie nie kochasz!” To w którymś momencie powoduje, że człowiek rezygnuje z logicznego myślenia, aby nie stracić swojej tożsamości.

W destrukcyjnych ruchach religijnych Biblia przeciwstawiana jest Kościołowi lub traktowana jak książka kucharska, zbiór recept na wszystko. Pismo św. nie jest łatwym tekstem, trzeba troszkę wysiłku, by poznać je i zrozumieć. Przypominam: Pismo św. jest wtórne do Synagogi, wtórne do Kościoła. To Synagoga sformułowała, pozbierała, zatwierdziła i przechowuje Pismo św. To Kościół przechował wpierw słowa, później pozbierał je z różnych pism i nadał im autorytet. Kościół je interpretuje i tłumaczy. Pismo nie jest autonomiczne względem społeczności. „Trwali w nauce Apostołów” - to oni dobierali słowa, oni zebrali spośród wielu słów te, które uznali za najważniejsze i te przekazali. Święty Jan mówi wyraźnie: „Spośród wielu zdarzeń opisałem tylko niektóre”.

W ludziach jest niepokój, lęk nawet, gdy obserwują, co dzieje się na świecie. Tu wojny, tam epidemie. Wydaje się, jakby zło triumfowało. Nie wiedzą, co z tym zrobić, nie znają odpowiedzi ewangelicznej. „Czy widzisz, dokąd zmierza kolej rzeczy na tym świecie?”- to wykład Świadków Jehowy, Adwentystów - „Patrz, ludzie się burzą, trzęsienia ziemi, groźba wybuchu bomby atomowej, rozwody, narkomania, rozboje - świat chyli się ku upadkowi. Chcesz, chodź do nas, my cię wybawimy z tego rozlatującego się świata. Tylko my damy ci zbawienie”. Sekta mówi, że jak się do nich nie zapiszesz, pójdziesz do piekła albo będziesz unicestwiony. Sekty dają, gwarantują zbawienie, straszą końcem świata, teraz dochodzi do tego millenaryzm, na którym bazuje New Age. Koniec wieku - musi zaistnieć coś nowego, szukajmy nowej jakości, skończyła się era Ryb, zaczęła się era Wodnika. Kościół katolicki od samego początku żył w świecie, nie uciekał od świata, ale go przemieniał.

Czasami przychodzą do mnie ludzie i żądają: „niech mi ksiądz udowodni”. Szukają prawdy, ale chcą ją mieć „na tacy”. Mówię im wtedy, że jeśli dziś będę miał lepszą kondycję, to ci udowodnię, a jutro będę miał gorszą kondycję, więc nie udowodnię. I komu ty wierzysz? Mnie czy Bogu? Wiara, prawda wiary, to jest coś pomiędzy tobą i Bogiem. To Duch Święty doprowadza do prawdy, ja jedynie mogę powiedzieć, dlaczego ja wierzę, dlaczego Kościół wierzy i jak w tej wierze trwać.

Wróćmy jednak do kierownictwa duchowego, które w sektach jest zastępowane czymś trochę innym...

To jest guru, czyli rezygnacja z własnej odpowiedzialności, wolności. Jest coraz więcej ludzi, którzy z takich czy innych względów boją się być osobami odpowiedzialnymi, samodzielnymi i przerzucają swoją odpowiedzialność na innych, szukają kogoś, kto by ich nie tylko prowadził, ale podejmował za nich decyzje. To w sektach jest powszechne. Albo dominująca rola guru - przywódcy, albo doktryny sprowadzonej do algorytmu, zbioru zasad oczywistych, prostych, natychmiast nagradzających. Jeśli spełnisz ileś tam warunków, to będziesz nieomal święty. Tak jest w starszych sektach, teraz, pojawiło się to z religii wschodnich - guru, czyli dominująca jednostka, która bierze za ciebie odpowiedzialność, za ciebie myśli, decyduje.

Proszę dobrze mnie zrozumieć, w tej chwili nie demonizuję, ale boję się trochę pojęcia „lider”. Jakkolwiek ono funkcjonuje w tradycji anglosaskiej, jest mi ono trochę obce, nie chcę przez to powiedzieć, że w tych grupach, gdzie jest używane pojęcie „lider”, od razu dzieje się coś złego. Taka funkcja jest bardzo potrzebna, ale bądźmy ostrożni, kiedy przewodzimy i kiedy nami przewodzą, żeby nie było wymogu bezwarunkowego poddania się przywódcy. Osoba przywódcy - guru - natychmiast karze i nagradza, jesteś jej winien bezwzględne posłuszeństwo i pod tym względem następuje uzależnienie, tak jak w chorobie alkoholowej. Polega ono na przerzucaniu odpowiedzialności za swoje życie na innych - ucieczka od wolności. Obraz psychologiczny sekty jest identyczny z obrazem psychologicznym uzależnienia. Który alkoholik przyzna się na początku, że jest alkoholikiem? Chyba żaden! On kontroluje, on pije dlatego, że chce. Ludziom na początku wchodzenia w sekty wydaje się, że są wolni, że nikt ich do niczego nie zmusza. Gdy się jednak opisze całą metodologię, to fachowiec - wcale nie musi być człowiekiem wierzącym - mówi: „przecież tu jest potworne oszustwo”.

Na czym polega to uzależnianie?

Na początku każda sekta stosuje „bombardowanie miłością”- nagle wielkie zainteresowanie człowiekiem i jego problemami, jakby tylko one były ważne. „Miłoterapia” i pochlebstwo. Zmusza się człowieka, żeby był wdzięczny, bo „my ciebie tutaj tak kochamy, opiekujemy się”; wbrew jego woli narzucają się. „Jakiś ty znakomity, no, znakomita odpowiedź, słuchaj, takiego ewangelizatora to ja jeszcze nie znałem. Ojcze! taka siła, tak pięknie, tak się wzruszyłem, Pan Jezus tak do mnie wszedł”.

Sekty na ogół nie działają prosto z mostu, lecz ich działanie jest bardzo powolne, super dokładnie wypracowane. W sekcie Moona jest dokładnie opracowane, co człowiekowi można na danym etapie powiedzieć. Mają nawet swoje „święta kłamstwa”. Zmuszają swoich adeptów do kłamania, ale dorabiają do tego ideologię, że człowiek jest taki zakłamany, że trzeba go odkłamać, bo inaczej jak kłamstwem do niego się nie dotrze.

Jest także i charytatywność, która jest formą uzależniania finansowego, wymuszaniem wdzięczności za pieniądze, fundowanie czegoś, co potem się wypomina. Bardzo świadomie wprowadzamy we wspólnocie zasadę: miłość miłością, a sprawiedliwość sprawiedliwością. Proszę bardzo, to co mamy zawdzięczamy swojemu wysiłkowi i trudowi. Ja nie chcę nikogo kupować, ja nie chcę czegokolwiek wymuszać. Stara zasada: jeśli chcesz mieć wrogów, dawaj im prezenty w miejscu pracy. W miejscu pracy jest praca i pensja. Raz czy dwa razy w roku dostajesz jakiś prezencik na imieninki czy urodzinki, mniej więcej wszyscy jednakowe. Chciałbym, aby ta zasada była kontynuowana. Jeżeli wspólnota dostaje trochę jedzenia na rekolekcje „extra”, za darmo, to zaoszczędzone pieniądze przeznaczamy na inwestycje, a nie na to, żeby przejeść, nie po to, by ktoś pojechał na rekolekcje, dlatego tylko, że tu jest „darmowe żarcie”. Założyciel „Młodzieży z Misją” wysyłał ludzi na misje tylko pod warunkiem, że sami uzbierają pieniądze na to, żeby wyjechać. To bardzo ważne. Zarób na to. W Ameryce Południowej, gdzie bardzo łatwo zdemoralizować ludzi pieniędzmi, studenci-klerycy muszą zarobić na siebie. Pracują na siebie, bo gdyby dostali wszystko za darmo, to bardzo szybko by ich to zdemoralizowało.

Następną sprawą jest izolacja od rodziny, pozbawienie obecności ludzi bliskich emocjonalnie, czyli pozbawienie normalnych relacji z bliskimi. Dzieje się to w różnym stopniu, jest różnie motywowane, np. słowami Ewangelii:”Jeśli kto nie ma w nienawiści ojca swego i matki, ten nie jest mnie godzien”(Łk 14, 20). Następuje także programowe zerwanie z przeszłością. Pamiętam, przed laty był w naszej wspólnocie Szwed. Pewnego dnia słysząc świadectwa, wyszedł wzburzony z kościoła. Pytam go: „Robert, co ci jest?”, a on odpowiada: „Ja to wszystko już słyszałem w sektach. Takie: „kiedy byłem grzesznym człowiekiem i żyłem w brudzie, i nie znałem Jezusa..., a teraz spotkałem Jezusa, alleluja! Jestem zbawiony, życie przede mną!” Uwaga! Jeżeli nie potrafisz dziękować za przeszłość, przebaczyć i uczyć się z przeszłości, to coś z tobą jest niedobrze. Sekty zrywają z przeszłością. Często wręcz nadaje się nowe imię, nowe nazwisko, nową tożsamość. W sekcie Moona „parzy” się ludzi i daje się „nowe życie”. On jest Chińczyk, ona Australijka, nie znali się przedtem, pobierają się i wysyła się ich na Antarktydę. Nie mają nic z przeszłości, są tabula rasa, są zupełnie pustą księgą, którą można pisać od zera. Przebudowa świadomości prowadząca do zaburzeń. „Nowy człowiek”, „nowe życie”, to oczywiście karykatura terminów biblijnych, która może prowadzić do zaburzeń psychicznych.

W jaki sposób mogą tu mieć miejsce zaburzenia psychiczne?

Chodzi tutaj o deprywację sensoryczną. Dieta bezbiałkowa i nieustanne bombardowanie informacjami. Zajęcia od rana do nocy (np. u Hare Krishna). Utrzymywanie w ciągłej aktywności, szkolenia i napominania. Człowiek nigdy nie jest sam, jest nieprzytomny ze zmęczenia, ale ten stan ma przypominać duchową egzaltację, doprowadzić do zmian w świadomości i uległości wobec przywódców. Pozbawia się go możliwości do zastanowienia się. Coś podobnego przeżyłem kiedyś na pielgrzymce warszawskiej. Kładłem się spać o pierwszej w nocy, a wstawałem o trzeciej. Do tego nieustanny hałas przez głośniki. Na szczęście miałem tyle mechanizmów obronnych, że po prostu się wyłączałem. Była taka pielgrzymka, którą przeszedłem nie wiedząc w ogóle, co robię i dokąd idę, dlatego później, prowadząc grupę, starałem się, aby tego nie było. W sekcie nie ma czasu na cokolwiek, nieomalże nie ma czasu na potrzeby fizjologiczne. Wszystko jest zaprogramowane non stop. Cały czas jest się nagłaśnianym, zagłuszanym (muzyczka, gadanie, telewizja itd.). Zresztą świat funkcjonuje podobnie.

Niektóre sekty stosują techniki przebudowy świadomości tak, że prowadzą one do zaburzeń procesów poznawczych. Musisz usunąć z myślenia to, co nie pasuje do systemu tej sekty. Psychologia opisując nerwicę mówi o tzw. relatywnym ogłupieniu. Tu mamy do czynienia z podobnym mechanizmem. Nerwicowiec, który ma dziesięć doktoratów z logiki, w obrębie swojego problemu jest jak kretyn - nie używa zasad logiki. Tak samo jest z alkoholikiem w obrębie jego choroby, tak samo z dzieckiem alkoholika w obrębie jego problemu. W sektach można do czegoś takiego doprowadzić. W szpitalach można znaleźć różnych adeptów, niestety również grup katolickich, są zupełnie rozwaleni psychicznie. Można powiedzieć, że to się tylko tam ujawniło, ale może by się nie ujawniło, gdyby nie wszedł do tej grupy. Osobiście znam sekciarzy ewidentnie chorych psychicznie.

Manipuluje się więc przez emocje?

O tak. Destrukcyjne ruchy religijne często posługują się manipulacją emocjonalną. Można wymienić całą gamę takich manipulacji. Należą do nich: motywacja przez strach, manipulacja poczuciem winy lub odrzucenie emocjonalne (często samobójcy to ludzie odrzuceni emocjonalnie). Opowiadał mi ktoś, że widział grupę charyzmatyczną, w której ksiądz ewidentnie manipulował przez poczucie winy. Wprowadzał lęk i poczucie zagrożenia, a wszystko pod płaszczykiem pięknych słów.

Poczucie wybraństwa. Jest to pozytywne wzmocnienie emocjonalne. Oczywiście nie jest ono pozytywne w sensie moralnym. Uwaga! To grozi wszystkim członkom Odnowy: poczucie wybraństwa, pycha - „Chodzą ci przeciętniacy co niedziela do Kościoła i co oni wiedzą o Panu Jezusie? Za to my, to co innego. Dwa razy w tygodniu czy miesiącu do spowiedzi, nie jak ten sąsiad”. Pycha. Nie ma prawdy, fałszu. Ważne jest, co myśli moja grupa. Ja się utożsamiam z moim znakomitym liderem czy grupą. „Kradną tylko katolicy, a u nas są ludzie święci”. „Ci z neokatechumenatu to głupoty gadają; my charyzmatycy mamy patent na wiarę katolicką”. Albo odwrotnie.

Brak wolności w myśleniu i ocenianiu. Ja, będąc dominikaninem, nie muszę myśleć tego, co św. Dominik. Na szczęście on nie kazał mi myśleć tego, co on myślał i nie zostawił żadnych pism. W destrukcyjnych grupach religijnych czy parareligijnych jest tak, że należy tak samo myśleć i oceniać, jak inni. Mój przywódca lubi kogoś lub nie, więc ja też. Sekta pozbawia w ten sposób normalnych odczuć, trzeba czuć tak, jak każą.

W tym miejscu należy również wymienić fanatyzm. Ktoś podał mi kiedyś znakomitą definicję fanatyzmu: to wiara bez miłości. Deptanie ludzi w imię miłości bliźniego i Zbawiciela. W Kościele jest pojęcie gorliwości neofickiej. Trzeba się zgodzić, że są okresy, w których ludzie są zauroczeni i trochę zbyt mało krytyczni, że przetrącają innych przekonani o swojej wyjątkowej pobożności, ale nie można pozwolić, żeby ci ludzie byli firmowani, bo jest to wyraz niedojrzałości w emocjach i w wierze. W sektach taka postawa jest preferowana, bo nie liczy się osoba, lecz ideologia.

Wiele sekt ma rodowód chrześcijański. Ojciec też często wspomina o pewnych zachowaniach sekciarskich w grupach katolickich. Czy ustosunkowanie się do osoby Jezusa Chrystusa może być tu jakimś wyznacznikiem zdrowego myślenia i postępowania?

W sektach o osobie Jezusa mówi się często, ale tak naprawdę nie Jezus jest zbawicielem i w ogóle nie chodzi tam o zbawienie. Ludziom daje się tylko namiastkę zbawienia: „Przyjdź do nas, będzie ci miło i dobrze, tu osiągniesz zbawienie”. Stwarza się utopijną wizję życia. Jehowici na przykład cytują z proroka Izajasza, że lew z jagnięciem legać będzie, a dziecko ze żmiją. A przecież w Piśmie Św. są to tylko pewne obrazy. Rezygnuje się więc z Chrystusa Zbawiciela na rzecz namiastek: raj na ziemi, reinkarnacja. Po co się zbawić, jak i tak wszystko będzie się decydowało w przyszłych pokoleniach? Po co wysiłek - jest jakaś karma, właściwie nieważne, co robisz.

Każdy z nas potrzebuje wiedzieć, że Jezus Chrystus przyszedł zbawić całego człowieka, a nie tylko jego intelekt, emocje czy wolę. Ze wszystkim możesz pójść do Jezusa. On chce cię zbawić, czyli uzdrowić. Dlatego trzeba sprawdzić, czy w twojej grupie Pan Jezus jest Zbawicielem całego człowieka, czy tylko zaspokaja jakiś jego fragment. Jest rozweselaczem, inteligentnym mistrzem, czy jest Panem nieba, ziemi, i twoim? Jeśli Jezus jest Panem, to mogę Mu powierzyć życie i on wtedy we mnie wygra. Może pokonać we mnie wrogość pomiędzy mną a innymi ludźmi, może pokonać nienawiść, wprowadzić przebaczenie oraz dać nam jedność. Jeśli tak nie traktujemy Pana Jezusa, to pojawia się pierwszy grzech sekt, grzech sektorodny - przeciw jedności. Jest to odrzucenie modlitwy Pana Jezusa z Wieczernika: „Ojcze spraw, aby byli jedno” (J 17, 20-26).

Jakie są zatem nasze zadania. Co zrobić, aby uchronić się od wejścia w sektę?

Trzeba zadbać o przepływ informacji, nazywać rzeczy po imieniu. Prosiłbym, żebyście swojej wiedzy religijnej nie kończyli na miłych, pobożnych książkach o. Tomasza Alexiewicza. Wasza wiedza powinna być na poziomie studenckim, na poziomie waszego wykształcenia. Nie musicie znać na pamięć wszystkich sekt, ale powinniście znać mechanizmy ich działania, żeby wiedzieć jak się zachować, kiedy przyjdzie do was Świadek Jehowy.

Potrzebna jest także modlitwa o zaufanie do Boga i Jego grzesznego Ciała, czyli Kościoła. Wielu katolików odchodzi do sekt z powodu zgorszenia. Nie chcą siebie nawracać, ale chcą nawracać Kościół. Są zgorszeni, a swój psychologiczny brak zaufania do autorytetów przenoszą na Kościół i Pana Boga. Gorszą się czymś, co jest po prostu grzesznością Ciała i szukają utopii.

Zacznijmy wszelkie ocenianie i nawracanie najpierw od siebie. Reforma Kościoła przeprowadzona przez św. Katarzynę ze Sieny polegała na modlitwie, poście i błaganiu autorytetów, by wrócili do ortodoksji wiary, aby papież wrócił do Rzymu, żeby książęta pogodzili się, żeby była sprawiedliwość. Natomiast reforma Lutra polegała na tym, że odrzucił autorytety i oddzielił się od Kościoła.

Rzeczą podstawową jest posłuszeństwo Kościołowi. Są sytuacje, w których Kościół poddaje różne ruchy, instytucje, grupy, próbie wiary. To jest próba posłuszeństwa. Słyszałem, że gdzieś przyszedł biskup i powiedział: „Przez rok nie będziecie na spotkaniach modlitewnych modlić się w językach, bo są nadużycia, bo widzę duży niepokój psychologiczny i rozbicie”. Grupa przyjęła to w posłuszeństwie, dlatego wyszła z tego uzdrowiona i oczyszczona. Dura lex, sed lex. To, co ma naprawdę moc zbawczą, wypływa z posłuszeństwa. Nie z tego, co ja robię, co ja chcę, co sobie wymyśliłem. Ja też potrafię selekcjonować Ducha Świętego, wybierać z Jego pragnień i podpowiadać to, co mnie odpowiada. Przypuszczam, że jeśli będę zbawiony, to nie ze względu na ilość przeprowadzonych turnusów rekolekcji, ludzi przyprowadzonych do Jezusa, ale dlatego, że kiedy miałem wyznaczony dyżur w konfesjonale, to siedziałem w tym nudnym konfesjonale, spowiadając tych nudnych, niedzielnych katolików.

Bardzo ważne jest współtworzenie wspólnot, zaspokajających potrzeby, dla spełnienia których ludzie odchodzą do sekt. Te właśnie potrzeby psychiczne: jak chęć przynależności, pragnienie bycia rozpoznanym, wyróżnionym z tłumu. We wspólnotach możliwe jest także zrealizowanie potrzeby zaangażowania się. Niewielu z nas ma możliwości lub siły do tego, by kształtować środowisko społeczne np. przez działalność polityczną. Natomiast udział w chrześcijańskiej wspólnocie daje poczucie tego, że ma się jakiś wpływ na swoje środowisko, że jest się dla kogoś ważnym. Mówię współtworzenie, bo nie zawsze musimy tworzyć i wyważać otwarte drzwi. Trzeba brać odpowiedzialność za to, co jest, przyczyniać się do rozwoju istniejących już wspólnot, chociaż czasem są wezwania do robót pionierskich.

Leczenie ran, przeszkadzających w przyjęciu trudnych egzystencjalnie prawd wiary, pozwala się otworzyć ludziom na te prawdy. Są ludzie, którzy mają blokadę wewnętrzną i nie potrafią przyjąć prawdy o miłości Ojca Niebieskiego. Są ludzie, którzy będą odchodzić do sekt ze względu na kult maryjny. Problem z kultem maryjnym wynika głównie z nie uleczonych relacji z matką. Żyjemy w świecie postoświeceniowym. Jak się solidnie przestudiuje historię myśli europejskiej, to zauważy się, że dopiero gdzieś w XVIII w. pojawiły się pojęcia, które my uważamy za dogmaty: postęp, rozum, intelekt. Oświecenie wmówiło, że w wychowaniu człowieka i wierze wystarczy tylko wiedza i wola, że wystarczy człowieka nauczyć katechizmu i powiedzieć, że jak się wyspowiada i nie będzie miał grzechu, to może przyjąć Komunię. Są ludzie, którzy chcą żyć po Bożemu, ale nie umieją, bo albo ich rozum jest zaburzony i nie są w stanie przyjąć pewnych prawd, albo ich wola jest zaburzona. Może być też tak, że mają jakąś wiedzę religijną i dobrą wolę, ale ich emocje przeszkadzają w przyjęciu wiary w całej pełni, np. zaburzone relacje z własnym ojcem bardzo utrudniają zaufanie do Boga Ojca, Jego obraz w uczuciach takiego człowieka jest zniekształcony. Bóg jawi się jako despota lub nic nie mogący zmienić albo jako nieobecny, obojętny. Wszystkie te przeszkody należy poddać leczeniu.

Jakie są wezwania wobec Kościoła, duszpasterzy, grup duszpasterskich?.

Jest to rzeczywiście wezwanie, a nawet wyzwanie. Kluczowym dokumentem katolickim dotyczącym sekt jest dokument Kongregacji ds. Wiary pt. Sekty albo nowe ruchy religijne. Wyzwanie duszpasterskie. „L‘Osservatore Romano” [wyd. polskie] 1986, nr 5/79. Jest to bardzo syntetyczny, krótki dokument powstały w oparciu o ankietę rozesłaną do wszystkich biskupów świata. Od samego początku Kościół odnosi się do problemu sekt nie z punktu widzenia zagrożenia, ale chce potraktować je jako wyzwanie - czego nam brakuje i co powinniśmy zrobić. Dlatego chciałby patrzeć na sekty pozytywnie w tym sensie, żeby zobaczyć w nich to, czego nam nie dostaje, co u nas jest za mało widoczne, na co być może kładziemy zbyt mały nacisk.

Niektórzy odchodzą do sekt, ponieważ w Kościele nie znajdują odpowiedzi na swoje potrzeby psychiczne czy duchowe. Brakuje spowiedników, kierowników duchowych. Księża są zabiegani. Formalizacja sakramentów i życia parafii, brak katechizacji dorosłych - to są problemy dzisiejszego Kościoła.

Co w związku z powyższym powinniśmy robić? Dać człowiekowi poczucie wspólnoty, żeby nie był wyobcowany, żeby miał poczucie przynależności, grupę, w której nie tylko się słucha, ale ma się realny wpływ na to, co się dzieje.

Zadbać o permanentne kształcenie. Sekty żerują także na ludzkiej niewiedzy i głupocie. Do dzisiejszego dnia dużo katolików jest ciągle przekonanych, że przeciętny katolik zna gorzej Pismo Św. niż przeciętny Jehowita. To przekonanie nie zawsze jest prawdziwe, ale pokutuje. Potrzebna jest ewangelizacja, katechizacja i to permanentna. Nie wystarczy raz się nauczyć, a potem się nudzić i szukać wrażeń, przeżyć nie wiadomo jakich.

Podejście osobowe i integralne. To znaczy, że nie można odrywać religijności od konkretnej osoby, jej przeżyć, problemów. Liczy się tak samo dusza i ciało, intelekt i uczucia. Face to face - twarzą w twarz, żeby to było spotkanie osób i żeby dać człowiekowi możliwość odnalezienia się. A więc, abyś mógł znaleźć wspólnotę, w której będziesz się modlił, będziesz gadał, będziesz mógł znaleźć przyjaciół, w której nawet będziesz mógł się dokształcać w sprawach zawodowych, w której także będziesz mógł się zakochać i odkochać, a jeśli trzeba, to nawet forsę pożyczyć.

Potrzebna jest tożsamość kulturowa. Kościół nazywa to inkulturacją. Papież wyraźnie mówi, że ewangelizacja dopiero wtedy jest zakończona, kiedy zewangelizowana zostaje kultura. Trzeba dać ludziom wspólnoty, gdzie jest modlitwa i kult religijny. Kult w żargonie teologicznym to zorganizowana i zobiektywizowana forma, np. kult relikwii. Kościół naucza, jak taki kult ma wyglądać prawidłowo. Kult świętych, Aniołów, Matki Najświętszej, Eucharystii. To jest ludziom potrzebne, bo człowiek potrzebuje odnajdywania się - społecznych zachowań religijnych. Młodzieżowe subkultury tak samo mogą być zewangelizowane jak pobożne środowiska. Mieszkańcom Afryki czy slumsów Brazylii, czy wielkich miast Europy Ewangelia jest tak samo potrzebna, ale podana musi być w sposób zrozumiały dla każdej z tych grup ze względu na kulturę, którą żyją. Wiąże się to z językiem, jakiego będziemy używać w przekazie ewangelicznym. Inaczej trzeba mówić do ludzi prostych, inaczej do wykształconych, inaczej do młodzieży, inaczej do starszych. Tym, którzy postępują na drodze rozwoju duchowego, nie będę głosił pierwotnego orędzia ewangelizacyjnego.

Trzeba dać ludziom możliwości współuczestnictwa i przywództwa. Czasami myślimy o przywództwie, a zapominamy o współuczestnictwie. Często przywódcy zapominają o dzieleniu się odpowiedzialnością i odwrotnie, ci, którzy zapraszani są do współpracy, boją się odpowiedzialności. Kościół mówi o pomocniczości, czyli o przekazywaniu odpowiedzialności w dół.

Jaka powinna być postawa kapłanów, gdy spotykają się z osobami z grupy ryzyka, z ludźmi przychodzącymi z problemami?

Jednym z problemów współczesnej kultury jest lęk przed tym, by nie zostać odrzuconym i przekonanie, że jeżeli człowiek nie będzie od razu zadowolony, to odejdzie. Bardzo często w duszpasterstwie ulegamy tej pokusie i chcemy za wszelką cenę człowieka zadowolić, żeby od razu poczuł się zaakceptowany. To jest ta pokusa miłoterapii. Boimy się wejść w istotę sprawy, w źródło problemu i działamy tak, jak kiepscy lekarze, którzy zamiast leczyć choroby, dają środki znieczulające. Jeśli mamy przeciwdziałać powstawaniu destrukcyjnych ruchów, organizacji religijnych czy parareligijnych, to trzeba nabrać odwagi do rozwiązywania istoty problemów.

Bardzo często ludzie, przychodząc do mnie, boją się powiedzieć o swoim problemie albo nie umieją go w ogóle opisać. Zamiast więc rozwiązywać problem, obustronnie wchodzimy w jakiś układ zastępczy. Ja udaję, że jestem nim zainteresowany, ale naprawdę nie wiem, co w nim siedzi. On udaje, że mu to wystarcza. Wtedy łatwo o zniechęcenie. Dlatego, z jednej strony, trzeba akceptować człowieka, ale też pomóc mu rozwiązać problemy, wchodzić w istotę. Z drugiej zaś strony, uświadomić sobie i ludziom, że my, księża, chcemy mieć względem Boga i nich postawę symboliczną, a nie diaboliczną. Nie chcemy zasłaniać i przeszkadzać w kontaktowaniu się z Panem Bogiem. Postawa symboliczna polega na tym, że nie stoję między człowiekiem i Bogiem, ale trochę z boku. Jakby to narysować, to nie jest linia prosta z trzema punktami: Bóg-ksiądz-wierny, ale coś w rodzaju trójkąta, gdzie wszyscy się widzimy. Wskazuję Boga, ale Go nie zastępuję. Pozycja guru jest pozycją diaboliczną, zasłaniającą Pana Boga. Ksiądz powinien od razu powiedzieć jasno: „Ja działam w imieniu Pana Jezusa i jestem słaby, grzeszny i nie licz na moją doskonałość. Jednak z całą moją słabością próbuję pokazać to, w co Kościół wierzy, jestem sługą Kościoła”.

My księża boimy przyznać się do naszej słabości, „szpanujemy” przed ludźmi, jacy to jesteśmy mądrzy. Czasami moi studenci dziwią się, a nawet na początku nieomal są zgorszeni, że ojciec Tomasz, którym się tak fascynowali, mówiąc kazanie myli końcówki albo, jak mi się to ostatnio zdarzyło, zapomina imienia czwartego Ewangelisty. Niektórzy nieomalże wiarę tracą, bo założyli niesłusznie, że jestem doskonały i wszechwiedzący. A więc potrzebna jest zgoda na naszą grzeszność i zasłanianie się autorytetem Kościoła. Czynię to, co Kościół mi pozwala czynić i nie ze względu na moją doskonałość, ale dlatego, że mam mandat i święcenia. Nie moja moc, lecz Boża. Wtedy łatwiej być symbolicznym. Wtedy nie muszę się bać tego, że mam słabości, że czasami mogę być niemiły.

Trzeba także umieć wybierać. Nie zawsze mi się to udaje, ale wiem, że to jest ważne i próbuję to robić. Chodzi o to, by wybrać, czy z tym człowiekiem mam spędzić godzinę bezpośrednio, czy wystarczy pół godziny, a drugie pół ty i ja poświęcimy na modlitwę w tej sprawie. Modlitwa wstawiennicza w intencji człowieka, z którym mam rozmawiać, czasami kosztem „zaangażowania” w tego człowieka. Mnie jest to potrzebne, abym miał świadomość, że to nie ja działam, ale jest też moc Boża oraz abym nie tylko gadał, lecz także był świadkiem. Ksiądz Bozowski, miał w swojej izdebce u sióstr Wizytek w Warszawie, na ścianie nad stołem setki zdjęć swoich wychowanków. Przez to byli oni bardzo realnie obecni w jego modlitwie, we mszach świętych.

Takie związki można mieć z osobami, które przychodzą do duszpasterstwa, szukają kontaktu z księdzem. Co jednak zrobić z tłumem parafian, z którymi bezpośredni, ale pobieżny kontakt jest raz w roku, podczas kolędy?

Podczas wojny koreańskiej na początku lat pięćdziesiątych, Chińczycy w obozach jenieckich dla żołnierzy amerykańskich stosowali pewną metodę izolacji więźniów. Gdzieś się tego nauczyli, opracowali teoretycznie. Były bodajże trzy rodzaje obozów. Pierwszy, selekcyjny, w którym wszyscy byli strzeżeni od zewnątrz, ale nie było przeszkód w kontaktach wewnętrznych. Celem tego obozu było wyselekcjonowanie jednostek aktywnych. Potem jeńcy przechodzili do dwóch rodzajów obozów. 5% grupy, bo tak mniej więcej wygląda to w populacji, to są ludzie aktywni, powiedzmy - animatorzy. Tych Chińczycy izolowali w sposób bardzo dobry - nie tylko z zewnątrz, lecz także pomiędzy sobą. Resztę, 95%, traktowali jako masę bierną i prawie się nimi nie zajmowali - oni byli bez inicjatywy.

Aby uaktywnić społeczność, potrzeba mniej więcej 5%, te cyfry nie są dokładne. Kler nie jest tymi pięcioma procentami. Nasza parafia na Służewie jest wyjątkowa ze względu na ilość księży. W klasztorze przebywa aż 20 ojców, a parafia liczy 20 tys. wiernych, tak więc 1 kapłan przypada na 1000 osób. To jest jeden promil. Jest to rodzynek w cieście diecezji warszawskiej, zapewnia „uklerowienie” parafii aż jednopromilowe. Skąd więc wziąć 4,99%? Potrzebni są świeccy. Kościół jest wspólnotą wspólnot, w której świeccy mają swoje integralne miejsce. Jest w Kościele tradycja, że oprócz spowiedników, co jest funkcją związaną z kapłaństwem hierarchicznym, są także kierownicy duchowi, którymi mogą być świeccy. Podobnie jest z funkcjami organizacyjnymi, nie mówiąc już o katechetach! I to jest z naszej, księży, strony odwaga uznać, że świecki coś potrafi. Ale uwaga! Żebyśmy nie naśladowali sekt, które, z jednej strony, budując małe grupy, szybko promują liderów świeckich, nadając im coś w rodzaju uprawnień kapłańskich czy pastorskich, a równocześnie zgadzają się na powierzchowne, często polegające na manipulacji sposoby kierowania tymi ludźmi. Żebyśmy nie mniemali, że animator to jest taki niezbyt rozgarnięty człowiek, który będzie przy pomocy kija poganiał także nierozgarnięty tłum czy grupkę. W destrukcyjnych ruchach religijnych czy parareligijnych uczestnicy są traktowani przedmiotowo, manipuluje się nimi, można ich ogłupiać i okłamywać, zamiast tajemnic wiary daje się im łatwo strawną papkę. Żebyśmy ich nie naśladowali.

Potrzebny jest więc wysiłek. Kościół wkłada wysiłek w kształcenie księży, potrzebny jest także wysiłek, by kształcić świeckich i odwaga, by kształcić ich do współodpowiedzialności za Kościół. Tu prosta zasada: księża niech nie bawią się w świeckich, a świeccy w księży. Ksiądz nie musi być policjantem, gitarzystą, zapiewajłą, skarbnikiem. Wystarczy, że się weźmie za posługę sakramentalną, połączoną z modlitwą wstawienniczą, także z modlitwą o uwolnienie. Wtedy będzie miał więcej czasu i będzie chętnie oddawał funkcje organizacyjne świeckim, a ludzie świeccy zobaczą, że mają prawdziwego pasterza i pokusa, aby się „uksiężowić” będzie o wiele mniejsza.

Kościół, Matka nasza, przedstawia Wielką Tajemnicę Wiary i jeśli nie tylko wierzymy, ale pamiętamy o tym, że jest to tajemnica, nie musimy wtedy bać się mówienia o rzeczach trudnych w wierze i moralności, nie ulegając przy tym pokusie łopatologii. Oczywiście konieczna jest prostota wykładu ewangelicznego, ale nie może sprowadzać się ona do algorytmów. Czasami istnieje obawa, że ludzie nie przyjmą wiary prawdziwej, bo nie jest atrakcyjna - jeżeli ksiądz nie będzie atrakcyjny, to Pan Jezus nie będzie atrakcyjny. Nie bójmy się mówić prawdy nawet trudnej, ale zawsze mówmy ją z szacunkiem i miłością do człowieka. Mówmy także zrozumiałym językiem, trzeba wykład seminaryjny przekładać na język praktyki życia. Obecnie jest taka tendencja, aby wypchnąć nauczanie Kościoła z ram życia, wmawia się nam, że księża nie mogą zajmować się polityką, co nie jest prawdą. Kościół ma prawo wypowiadać się we wszystkich sprawach dotyczących życia społecznego, moralnego. Jeżeli więc polityka jest zła, to trzeba o tym mówić. My oczywiście nie powinniśmy być stronami w rozgrywkach politycznych. Ja nie mogę być członkiem żadnej partii i nie będę uprawiał agitacji partyjnej.

Mamy docierać do ludzi, do parafian, powinniśmy więc pamiętać, by mówić do obecnych w kościele. Jeśli zacznę podczas kazania krytykować Eskimosów, że nie chcą się opalać - to niezależnie od tego, czy mam, czy nie mam racji, będzie to mówienie do ludzi nieobecnych i o problemach nieobecnych. Naszym zadaniem jest docieranie do ludzi obecnych, do których tu i teraz jestem posłany. W związku z tym potrzebne jest poznanie tych ludzi, choćby pobieżne na kolędzie. Trzeba umieć wsłuchiwać się i w ludzi, i w Ducha Świętego.

Jak traktować osoby, które powracają z sekt? Nie chodzi tu o pomoc fachową, ale oto, jak przeciętny chrześcijanin ma przyjmować tych ludzi, którzy byli pod wpływem sekty?

Osobom, które odeszły z sekt potrzebna jest pomoc - serdeczność i świadectwo wiary prawdziwej. Prosiłbym, żebyśmy uczyli się świadectwa, bo tego się trzeba uczyć. Wydobywać z własne doświadczenia związane z sakramentem pokuty, Eucharystią, Matką Bożą. Mówić o miłosierdziu Bożym. Często będzie potrzebna modlitwa o uzdrowienie wewnętrzne. Człowiek, który wychodzi z sekty, jest najczęściej bardzo nieufny, nie chce mieć już w ogóle do czynienia ze „zorganizowanym” Panem Bogiem. Jeśli nie traci wiary całkowicie, to przynajmniej przechodzi na pozycję chrześcijan bezwyznaniowych. Przekonywanie jest mało skuteczne. Stosowanie metody nadmiernego zainteresowania, troski może być niebezpieczne. Nie wolno stosować tej samej metody, co sekty, gdyż wtedy próbuje się udowodnić, że tamta grupa, w której byli, jest zła, a my jesteśmy dobrzy. Jest straszną pychą mniemać, że my, katolicy jesteśmy lepsi. Na pewno takiej osobie należy się szacunek i akceptacja jego człowieczeństwa. Nie można byłego sekciarza, nikogo, traktować jak człowieka drugiej kategorii, a tym bardziej wmawiać, że ten człowiek wszedł w konszachty ze złym duchem. Teraz uwaga: zanim nie przeczytasz tej kwestii do końca, nie przerywaj.

Zaczynam: ja nie wierzę w szatana, ja wierzę, że Jezus Chrystus zwyciężył szatana. Jest dużo ludzi, którzy jakby nie wierzą w zwycięstwo Chrystusa i w związku z tym, zamiast wskazywać na Jezusa i być sługą miłosierdzia Jezusowego, zastępują Jezusa swoją aktywnością, swoją agresją. Zdarza mi się modlić o uwolnienie, ale tej modlitwie musi towarzyszyć wiedza o tym, co jest psychologiczne, psychiatryczne, a co duchowe. Co jest chorobą, a co wpływem złego ducha. Ale to nie jest egzorcyzm. Ten jest zastrzeżony dla biskupa i osoby jednoznacznie przez biskupa upoważnionej. Każda modlitwa o uwolnienie musi odbywać się w atmosferze miłości i szacunku, to nie może być jakiś cyrk. Moc jest w Jezusie Chrystusie, nie we mnie. I tu przypominam nam, księżom, i wam, świeckim, że podstawowym środkiem uwalniania od złego jest sakrament pokuty .

Dobrze, jeśli ci ludzie znajdą wspólnoty, które otoczą ich troską, ale na pewno trzeba wystrzegać się nadmiernej wylewności, może to przypominać przeżycia z sekty. No i potrzebne jest świadectwo naszej wiary, świadectwo o miłości Boga Ojca, które delikatnie może odbudowywać relację tej osoby do Boga. To jest zasadnicza sprawa, aby odbudowywać poczucie dziecięctwa Bożego, przez Odkupiciela Jezusa Chrystusa w mocy Ducha Świętego. I to nie tylko dla ludzi zranionych przez udział w destrukcyjnej organizacji religijnej, ale dla każdego z nas.

Dziękuję Ojcu za rozmowę.

Rozmawiała Małgorzata Durnowska


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl