Oto
jeden z pierwszych dni zimy w Neapolu, ponad siedemset lat temu. Dwaj
zakonnicy w charakterystycznych, czarno-białych, dominikańskich
strojach udają się do niewielkiej kaplicy. Jeden z nich to pokaźnej
postury, korpulentny mężczyzna o bystrym, inteligentnym spojrzeniu.
Jego habit jest wystrzępiony i źle dopasowany. Drugi mężczyzna,
młodszy, jest najwyraźniej jego oddanym przyjacielem. Zgodnie
z wieloletnim już zwyczajem, obaj zakonnicy mieli w planie Mszę
świętą, a następnie przystąpienie do swoich codziennych zajęć
wykładów, pisania, dalszych modlitw. Jednak tego dnia, 6
grudnia 1273 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Mikołaja, wydarzy
się coś, co odmieni ich życie. Nigdy już nie powrócą do
dotychczasowego planu dnia.
Starszy
zakonnik odprawia Mszę świętą, lecz w trakcie modlitwy
eucharystycznej zaczyna wypowiadać niezrozumiałe słowa i popada w
rodzaj ekstazy. Jego towarzysz nie jest tym zaniepokojony, ponieważ
świątobliwemu mistrzowi zdarzało się to dosyć często. Jednak tym
razem ekstaza wydaje się o wiele głębsza i trwa dłużej niż zazwyczaj.
Kiedy
mistrz wreszcie odzyskuje mowę i kończy Mszę, jest zmęczony i
osłabiony. Po raz pierwszy, odkąd zaczęli razem pracować, nie
przystępuje do pisania. Nie mogę oznajmia swemu
zdziwionemu sekretarzowi.
Istotnie,
nie napisze już ani słowa. Trzy miesiące później Tomasz z
Akwinu, mający zaledwie pięćdziesiąt lat i cieszący się, jak
dotychczas, doskonałym zdrowiem, zakończy życie.
Znakomity
początek
Tomasz
urodził się około 1225 roku, jako czwarty syn Landolfo D’Aquino,
szlachcica rodem z zachodnich wybrzeży Italii, mieszkającego między
Rzymem a Neapolem. Ponieważ Tomaszowi nie miała przypaść w udziale
rodzinna posiadłość, rodzice już we wczesnym dzieciństwie umieścili
go u benedyktynów, w zamożnym i sławnym klasztorze na Monte
Cassino.
Tomasz
mieszkał tam i kształcił się przez następne dziesięć lat, po czym
jako około piętnastoletni chłopiec został posłany na studia na nowo
powstały uniwersytet w Neapolu. Tam zetknął się z niezwykle żywotną
wspólnotą Zakonu Braci Kaznodziejów, założoną zaledwie
przed dwudziestu pięciu laty przez św. Dominika.
Dominikanie
różnili się bardzo od benedyktynów. Nie żyli, jak
wychowawcy Tomasza, w oddzielonych od świata klasztorach, wiodąc
proste, zwyczajne życie i szukając Boga w samotności. Podobnie jak
św. Franciszek, inny gigant duchowy XIII wieku, Dominik założył swój
zakon nie w celu oderwania się od świata, ale jego przemiany.
Ponieważ oba nowe zakony nie posiadały ziemi ani żadnej innej
własności, która mogłaby zapewnić im utrzymanie, zwracały się
o potrzebne środki do osób świeckich. Ubogie życie braci i ich
zależność od jałmużny nie przyczyniały im sympatii możnych i
wpływowych tego świata.
Prężni
i pełni zapału dominikanie za swoją misję uznali nauczanie i
głoszenie słowa. Aby sprostać temu zadaniu, Dominik posyłał swoich
współbraci na uniwersytety, zapewniając im w ten sposób
solidną formację teologiczną. Dla młodego Tomasza, który
charakteryzował się niespożytą energią, to połączenie pasji i
zaangażowania z wiedzą było wręcz nie do odparcia. W wieku mniej
więcej dwudziestu lat, nie pytając o radę rodziców, wstąpił do
zakonu dominikanów.
Jak
można się było spodziewać, na wieść o tym, że ich syn postanowił
przyłączyć się do hałastry żebrzących zapaleńców, rodzice
Tomasza przeżyli wstrząs. Pragnąc za wszelką cenę skłonić go do
powrotu do benedyktynów, matka posłała do Tomasza jego brata,
żołnierza, aby ten siłą sprowadził go do rodzinnego zamku, gdzie miał
pozostać, dopóki nie odzyska zdrowego rozsądku. Przez
około rok Tomasz pozostawał w domowym areszcie, odmawiając noszenia
jakiegokolwiek stroju poza swoim dominikańskim habitem. Dzięki swojej
determinacji odniósł zwycięstwo. Matka pogodziła się w końcu z
jego wyborem i pozwoliła mu powrócić do dominikanów.
Uczeń
i mistrz
Następne
lata zajęły Tomaszowi studia w Paryżu, będącym podówczas
najwybitniejszym ośrodkiem europejskiej myśli teologicznej, oraz w
Kolonii, gdzie wykładał św. Albert Wielki. Jak się wydaje, z początku
nie wszyscy poznali się na zdolnościach intelektualnych tego bardzo
spokojnego, imponującego posturą studenta. Koledzy przezywali Tomasza
niemym włoskim wołem, uznając go za niezbyt
błyskotliwego. Jednak pewnego dnia Albert, znając już nieco
możliwości Tomasza, poprosił go o wyjaśnienie trudnego tekstu
filozoficznego. Jego wnikliwa analiza wprawiła w osłupienie
audytorium i skłoniła Alberta do wygłoszenia przepowiedni, że wkrótce
cały świat usłyszy ryk tego niemego wołu.
W
wieku około trzydziestu dwóch lat Tomasz ukończył dzieło,
które z dzisiejszego punktu widzenia nazwalibyśmy rozprawą
doktorską. Natychmiast powołano go do grona dwunastu mistrzów,
pełniących nadzór nad studiami teologicznymi na Uniwersytecie
Paryskim. Nominacja na jedno z najbardziej zaszczytnych stanowisk
akademickich owych czasów stanowiła jednocześnie poważne
wyzwanie obecność dominikanów na Wydziale Teologii
napotykała zajadłą krytykę pozostałych mistrzów, którzy
uznawali ten zakon za nieodpowiedzialny i niegodny nauczania.
Konflikt
narósł do tego stopnia, że udając się na swój pierwszy
wykład, Tomasz potrzebował pomocy uzbrojonego strażnika. Jednak
pomimo młodości i niewielkiego doświadczenia jego trzyletnia kadencja
na Uniwersytecie Paryskim stała się niebywałym sukcesem. Podejmując
zwykłe obowiązki wykładowcy teologii komentowanie Pisma
świętego, roztrząsanie problemów teologicznych w publicznych
debatach oraz kaznodziejstwo Tomasz skutecznie bronił życia
zakonnego oraz zakonu dominikanów.
Z
czasem w środowisku Tomasza zaczęły krążyć anegdoty o jego
wyjątkowych zdolnościach koncentracji. Podobno został kiedyś
zaproszony na obiad wydawany przez św. Ludwika, króla Francji.
Niebaczny na znamienite towarzystwo, Tomasz wydawał się głuchy na
toczącą się rozmowę, skupiając całą swoją uwagę na kwestii, którą
się aktualnie zajmował. W pewnej chwili przyprawił o szok wszystkich
zebranych, uderzając pięścią w stół z okrzykiem: Oto
dowód przeciwko manichejczykom!. Według relacji
świadków król Ludwik, jak gdyby nigdy nic, zawołał
sekretarza, aby na gorąco zapisał wnioski mistrza. Innym razem Tomasz
dyktował swoje myśli sekretarzowi, który z rosnącym
przerażeniem obserwował świecę parzącą dłoń mistrza co w
żaden sposób nie zakłóciło jego wywodu.
Człowiek
modlitwy
Najwięksi
teologowie są także wielkimi świętymi. Cechą doktorów
Kościoła, Augustyna czy Tomasza, Hieronima czy Grzegorza, a w
bliższych nam czasach na przykład kardynała Newmana czy papieża Jana
Pawła II, jest przede wszystkim płomienna miłość do Boga. Nie są to
uczeni, którzy zostali świętymi, lecz raczej święci, którzy
stali się uczonymi i myślicielami.
W
Paryżu Tomasz ustalił sobie tryb życia, który ukazuje go jako
świętego uczonego. W jego planie dnia znalazł się czas na pisanie,
nauczanie a także w ilości, którą większość z nas
uznałaby za niezwykłą na osobistą modlitwę. Tomasz nigdy nie
zaczynał pisania, dopóki się najpierw nie pomodlił. Często
wśród nocy udawał się samotnie do kaplicy, zawsze wracając do
celi przed rozpoczęciem porannych modłów, by nie wprawiać w
zakłopotanie współbraci.
W
swoich pismach teologicznych Tomasz jawi się jako pozbawiony uczuć
racjonalista; wzór chłodnego, zdystansowanego myśliciela.
Natomiast z tekstów kaznodziejskich i liturgicznych
wyłania się Tomasz święty. Jak wynika z kilku
zachowanych kazań, Tomasz miał w sobie wiele czułości dla ludzi
prostej wiary i głębokiej miłości. Jego kazania były proste i łatwe
do zrozumienia, często ilustrowane przykładami z codziennego życia.
W
miarę upływu lat życie Tomasza coraz bardziej koncentrowało się wokół
Eucharystii. Nic więc dziwnego, że papież zwrócił się do niego
o przygotowanie tekstów liturgicznych na uroczystość
Bożego Ciała, którą zaczęto właśnie obchodzić w całym
Kościele. Zestaw modlitw, czytań i hymnów opracowany przez
Tomasza jest jednym z najwspanialszych przykładów
średniowiecznych tekstów liturgicznych. Jego ukoronowaniem
jest wspaniały i sławny hymn Pange lingua Sław,
języku, tajemnicę. Nie są to słowa zdystansowanego myśliciela,
lecz na wskroś ludzkiego miłośnika Chrystusa, pełnego najgłębszych
uczuć.
Mistyk
i święty
Pomimo
potężnego intelektu Tomasz zachował pokorę i prostotę dziecka. (Jego
spowiednik wyznał, że spowiedź Tomasza na łożu śmierci była jak
spowiedź pięcioletniego dziecka). Będąc doradcą
papieży, zawsze chętnie służył radą wszystkim potrzebującym jej,
także najmłodszym braciom swego zakonu, gotów nawet odłożyć
swoją pracę, aby odpowiadać na ich pytania.
Współbracia
dominikanie podziwiali energię Tomasza i twierdzili, że nigdy nie
marnował ani chwili. Rzeczywiście był niezwykle płodnym pisarzem.
Większość jego dzieł teologicznych zachowała się po dziś dzień
ogółem ponad sześć milionów słów. (Dla
porównania, obszerna powieść może zawierać ponad 150 tysięcy
słów). Jego spuścizna obejmuje komentarze do Pisma świętego,
studium Arystotelesa, omówienia kontrowersji teologicznych i
wreszcie główne dzieło jego życia Sumę teologiczną.
6
grudnia 1273 roku Tomasz wciąż był w trakcie pracy nad Sumą.
Jednak od czasu odprawienia porannej Mszy świętej, pomimo
wielokrotnych zachęt, nigdy już nie wziął pióra do ręki. To,
co wydarzyło się podczas Mszy, wyjawił jedynie Reginaldowi, swemu
sekretarzowi i najbliższemu z przyjaciół. Historia wyszła na
jaw dopiero trzydzieści lat później, na krótko przed
śmiercią Reginalda. Otóż podczas odprawiania pamiętnej Mszy
świętej zwierzył się Tomasz Reginaldowi miał on wizję
Chrystusa ukrzyżowanego, który przemówił do niego
słowami: Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu. O co chciałbyś Mnie
prosić?. Odpowiedź mogła być tylko jedna: O nic, prócz
Ciebie samego, Panie. Jak wyjaśnił Tomasz, w porównaniu
z tym, co zobaczył i zrozumiał w tym doświadczeniu, wszystkie jego
dzieła wydawały się mieć nie większą wartość niż słoma. Odtąd nie był
już w stanie tworzyć dzieł teologicznych.
W
tygodniach następujących po tej wizji Tomasz zdawał się opadać z sił
fizycznych. Nie był przygnębiony, ale nie starczało mu energii na nic
poza modlitwą. Po raz pierwszy w życiu położył się do łóżka,
jakby trawiła go jakaś choroba. Pomimo to u schyłku zimy 1274 roku, w
odpowiedzi na wezwanie papieża, udał się na sobór kościelny do
południowej Francji. Powszechnie spodziewano się, że Tomasz oraz inny
znany teolog, franciszkanin Bonawentura, otrzymają tam nominacje
kardynalskie. Jednak w drodze do Lyonu Tomasz, ze względu na swoją
słabość podróżujący na ośle, uderzył głową o gałąź. Jeden z
jego współczesnych biografów przypuszcza, że mogło to
spowodować wylew krwi do mózgu. Zbyt wyczerpany, by móc
kontynuować podróż, został zabrany do pobliskiego domu swojej
siostrzenicy, a następnie do miejscowego klasztoru cystersów.
Tam odszedł do Pana 7 marca 1274 roku.
Najlepsza
odpowiedź
Żaden
uczony w historii chrześcijaństwa, za wyjątkiem może św. Augustyna,
nie wywarł takiego wpływu na teologię, jak św. Tomasz z Akwinu.
Ukształtował on i usystematyzował tę dyscyplinę wiedzy tak, jak nie
udało się to nikomu ani przed nim, ani po nim. Jeszcze dziś, niemal
osiemset lat po jego narodzinach, żaden poważny teolog nie może sobie
pozwolić na nieznajomość jego dzieł.
W
swoim umiłowaniu wiedzy Tomasz nigdy nie tracił z oczu tego, co
najważniejsze. Dążąc do zrozumienia spraw Bożych, pozostawał przede
wszystkim pokornym naśladowcą Chrystusa, a miłość Boża była
fundamentem wszystkich jego dzieł. Swoim życiem poucza nas, że miłość
jest najlepszą odpowiedzią na tajemnicę Boga. Napisz komentarz (0 Komentarze) |