Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow BÓG ŁASKAWY - o. STANISŁAW C. NAPIÓRKOWSKI OFMConv arrow ZAKOŃCZENIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
ZAKOŃCZENIE PDF Drukuj E-mail
Napisał O. STANISŁAW C. NAPIÓRKOWSKI   

Kończąc rozważania na temat Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu wracam do pytania o znaczenie – doniosłość – podpisania tego ekumenicznego arcydzieła.

Jako kleryk – lata pięćdziesiąte – uczyłem się dogmatyki z D. Tanquereya Synopsis theologiae dogmaticae ad usum seminariorum. Korzystaliśmy z dwudziestego siódmego wydania tego dzieła, co wskazuje, że na tym podręczniku formowały się liczne zastępy katolickiego wojska, by walczyć o Chrystusowe Królestwo. Książka była świetnie napisana jako podręcznik: klarowność i żelazna konsekwencja w wykładzie materiału. Poglądy protestanckie pojawiały się zawsze w punkcie przeznaczonym dla przeciwników wykładanej i bronionej tezy. Katolicki autor w taki sposób prezentował przeciwnika, w tym przypadku Marcina Lutra i luteranizm, by ich zbić możliwie najbardziej przekonująco. Odpowiedzialność za mocną formację kandydata na oficera w Kościele katolickim nie zalecała pochwał dla przeciwnika. Ustawiało się go tak, by uderzyć skutecznie, by się już nie podniósł. Ukazano mi Reformację m.in. przypisując jej hasło: „Wierz i rób, co chcesz” – co miało oznaczać, że reformacyjna zasada „tylko wiara” znosi moralne hamulce… Po latach było mi wstyd za katolickich mistrzów spod znaku wspomnianego podręcznika dogmatyki. Dowiedziałem się, że to szpetna metoda polemiczna, która nie buduje wspólnoty, a wprost przeciwnie – umacnia podziały.

Sięgnąłem po literaturę ewangelicką, po podręczniki luterańskie. Postanowiłem porównać je z katolickimi pod względem sposobu prezentowania katolicyzmu. Doznałem swoistej pociechy: protestanckie pisanie o katolikach było jeszcze gorsze od pisania katolików o protestantach. Katolicyzm, np. w podręczniku dogmatyki luterańskiego profesora z Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, stanowił szczyt horrendum i monstrum. Gorzka to i bolesna była pociecha. Jedni o drugich pisali ćwierćprawdy, półprawdy i nieprawdy. W jednej z komisji ekumenicznych, której byłem członkiem, wielokrotnie spotykałem brata ewangelika, który sprawiał na mnie wybitnie pozytywne wrażenie: był wyraźnie uwewnętrzniony, napełniony pokojem, daleki od agresywności, uważnie słuchający i bardzo życzliwy. Tymczasem znalazłem jego książeczkę, w której zestawiał teologię swojego Kościoła z teologią Kościoła mojego. Zestawienie wychodziło radykalnie i ewidentnie na niekorzyść mojego „domu”. Obraz Kościoła katolickiego był żałośnie ponury. Nie śmiałem posądzać mojego brata ewangelika o złą wolę, musiałem więc przyjąć hipotezę braku obiektywnej wiedzy. Napisałem do niego list, starannie unikając piorunów: zapewniałem, że Kościół katolicki, jaki odmalował i odrzucił w swojej książce, nie jest Kościołem katolickim, jaki znam i w jakim ja mieszkam; wyznałem szczerze i po prostu, że jest mi bardzo przykro i czuję się skrzywdzony. Po pewnym czasie mój brat ewangelik napisał, że przygotowuje tekst o Eucharystii, że widzi potrzebę uwzględnienia stanowiska katolickiego, że nie chciałby źle o nim pisać i dlatego prosi o wskazanie właściwej literatury, co też uczyniłem… Wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu symboliczniekończy ów długi i tragiczny dla chrześcijaństwa i Dobrej Ewangelii okres w dziejach katolików i luteran. Nasze Kościoły pozwoliły Bożemu Duchowi przeprowadzić się od polemiki i sporu do rozmowy i dialogu. To olbrzymie wydarzenie. W polemice nie ma nadziei na zbudowanie wspólnoty i na pojednanie. Dialog niesie nadzieję, a Wspólna deklaracja, przekonuje do tego odkrycia. Chrześcijaństwo odkryło bezcenny instrument teologicznej i kościelnej współegzystencji. Kościoły zaczęły się życzliwie słuchać. Pytają siebie nawzajem: „Jak ty siebie rozumiesz? Jak ty mnie rozumiesz? Bardzo na serio pragnę zrozumieć ciebie? Zechciej też mnie uważnie wysłuchać, nie można bowiem wykluczyć, że nie do końca mnie rozumiesz…” Chrześcijaństwo w XVI w. nie znało dialogu. Kościół nie posługiwał się tym instrumentem. Nie posługiwali się nim ani ojcowie Reformacji, ani papieże czy ich teologowie…

Wspólna deklaracja o usprawiedliwieniu przynosi zasadnicze uzgodnienie, nie znosi jednak wszelkich różnic. Pozostaje specyfika obu Kościołów! Jak ją uchwycić i wyrazić? Widzę to mniej więcej tak.

Obraz Boga u sióstr i braci protestantów jest nieco inny niż u katolików. Wystarczy choćby spojrzeć na jeden aspekt „wyznaniowych” obrazów Boga, na rozumienie i przeżywania Jego absolutnej suwerenności. Protestant z najwyższą troską czuwa, by – po pierwsze – niczym jej nie kwestionowano oraz – po drugie – by ją odpowiednio podkreślano i sławiono. Dlatego protestant pilnie słucha katolika, czy, broń Boże, nie mówi on o wspaniałości człowieka, o jego zasłudze przed Bogiem, o współpracy z Nim i o zasługiwaniu na niebo. W ewangelickich uszach brzmi to jak zamach na prawdę o absolutnej suwerenności Boga. Jeśli bowiem nam się coś od Boga należy, to znaczy, że Bóg powinien to nam dać, a zatem już jest jakoś związany i ograniczony w swojej nieograniczonej przecież wolności. Kto mówi o swojej zasłudze w stosunku do Boga, ten – w przekonaniu protestanta – kwestionuje niekwestionowaną prawdę, że wszystko, co dobre, płynie z Bożej łaski, wszystko jest darem darmo danym, że właśnie – sola gratia – tylko z łaski i darmo, bez naszych zasług Bóg nas ratuje z niewoli diabła i ogarnia swoją miłością.

Katolik równie dobrze wie, że wszystko jest łaską, że bez łaski niepodobna podobać się Bogu, że On jest Źródłem i Sprawcą wszelkiego dobra, że nauka o możliwości samozbawienia jest herezją, że poza Jezusem Chrystusem nie ma zbawienia. Niemniej jednak katolik mówi o współpracy z Bogiem i Jego łaską; co więcej – odważa się mówić o zasłudze na niebo, w czym również kryje się przekonanie, że w jakimś sensie można zasługiwać (pracować) na usprawiedliwienie (jego wzrost). Listy św. Pawła nie mniej wyraźnie mówią i o współpracy z Bogiem, i o zasłudze na niebo, i o usprawiedliwieniu darmo, bez naszych zasług. Katolik stoi więc zdecydowanie zarówno przy „samej łasce” i przy „darmo”, jak również przy współpracy i zasłudze. Wpadam w sprzeczność? Mam nadzieję, że nie, że to sprawa paradoksów Ewangelii i jej aporii, które sprawiają wrażenie sprzeczności.

Na własny użytek przywołuję najpiękniejszą wioskę świata, czyli Małe Mroczki nad Gawrońcem, gdzie się urodziłem, a tam mamę i tatę, dźwiganie wody i młockę. Zacznę od młocki.

Ojciec młócił zboże cepami. Kiedy miałem może dziesięć lat i bardzo chciałem również młócić, ojciec zrobił mi małe cepy, w sam raz na mój niewielki wzrost i słabe ręce. Cepy to dwa kije: jeden dłuższy, który dzierżysz w rękach (dlatego nazywa się „dzierżakiem”), drugi krótszy, którym okładało się snopki (dlatego nazywa się „bijakiem”). Grzmocisz z rozmachem, ponieważ bijak jest przywiązany gązewką do dzierżaka. Kiedy więc już miałem swoje cepki, ojciec pozwalał mi niekiedy młócić razem z sobą. Należało chwycić właściwy rytm uderzenia na zmianę: grzmotnięcie cepów ojca i muśnięcie mojego bijaka. Prawdopodobnie więcej ojcu przeszkadzałem niż pomagałem, ale dobry ojciec pozwalał dziecku na frajdę młocki ze sobą. Potem mawiał: „Zarobiliśmy na obiad. Idźmy do domu”. Wchodząc do mieszkania, wołał: „Matka, twój syn zarobił dzisiaj na dobry obiad”.

W podwórku była studnia z żurawiem. Mama codziennie często ciągnęła wodę i dźwigała wiadra od studni do domu. Niekiedy chciałem jej pomóc. „Mamo, pomogę ci!” – wołałem. Chwytałem wiadro z boku. Szliśmy tak razem, mocując się. Ja się z wiadrem. Mama z wiadrem i z moją małą osobą, która zwiększała ciężar wiadra. W końcu mama stawiała wiadro, brała mnie na ręce i, całując, mówiła: „Ach, ty mój mały pomocniku, cóż ja bym bez ciebie zrobiła!”

Czy tamta dziecięca współpraca pomniejszała wielkość mamy i ojca? Czy kwestionowała ich suwerenność? Ich dojrzałość sprawiała moje dojrzewanie, także moją radość, która była ich radością. A to, że doświadczałem radości pomagania, im zawdzięczałem. W sumie świat był piękniejszy… Nie ma kłopotów z takim myśleniem o pięknej współpracy, która nie pomniejsza przyjmującego pomoc.

Po latach, na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, dogmatyki uczył ks. Wincenty Granat. Miał wielu słuchaczy. Oprócz dogmatyków przychodzili – nie tylko obowiązkowo – studenci z innych sekcji. Profesor otwierał dogmatykę na życie, wskazywał przejścia od prawdy wiary do mądrości życia. Na zawsze zakodował w mojej pamięci słowa o wielkości Boga (odtwarzam, poszerzając):

Wielkość Boga tworzy wielkości. Nieskończona dobroć Boga rozlewa dobroć i pozwala nam w niej uczestniczyć. Mądrość Boga przejawia się w mądrych ludziach. Nasz Bóg jest tak wielki, że nie lęka się wielkości w stworzeniu. Każda autentyczna wielkość jest z Boga. Wspaniali ludzie objawiają wspaniałość Bożą. Mądrzy ludzie wskazują na mądrość Bożą. Dobrzy ludzi, tworząc dobro, sławią Boga, który jest Dobrocią. Wielkości człowieka nie należy kontrastować z wielkością Boga, a tym bardziej przeciwstawiać sobie. Ekskluzywne rozumienie wielkości Boga, wykluczające wielkość człowieka, nie płynie z poprawnej katolickiej wizji Boga. Wierzące oczy postrzegają Boga jako aż tak wielkiego, że każdy, kto tej wielkości dotknie, rośnie. Jego wielkość sprawia wzrastanie. Jest tak gigantycznie wielki i tak wspaniale wspaniały, i tak suwerennie suwerenny, że programowo sprawia wokół siebie wzrastanie i wysokie loty, i daleko posuniętą autonomię… On, Wielki Ryzykant, jest tak odważny, że pozwala nam ze sobą współpracować. Uzdolnił nas do czynienia dobra. Dzięki Jego łasce jesteśmy w stanie uczynić odrobinę dobra. Nic nam się nie należy, bo wszystko od Niego otrzymujemy, a jednak On nas nagradza. Zdaje się mówić: „Masz, zasłużyłeś, wspaniale współpracujesz ze mną”. Jakaż to nasza współpraca? Czy za taką współpracę należy się zapłata? Nie, ale Bóg jednak ją nagradza!

Stronie protestanckiej bliższe jest ekskluzywne postrzeganie wielkości Boga. Stronie katolickiej – inkluzywne. Stoimy przed dwoma odmiennymi uwrażliwieniami. Czy one się wykluczają? A może mogą ze sobą współistnieć, istnieć obok siebie bez szkody dla Ewangelii? Może to kolejny paradoks chrześcijaństwa? Wierzę, i tak ukazuje to Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu, że tak właśnie jest! To inna sprawa, że bardzo trudno to odkryć, a jeszcze trudniej innych do tego przekonać. Przekonując, można wskazać na analogiczną sytuację np. w nauce o Chrystusie: mamy przecież różne obrazy Chrystusa, i to już w samej Ewangelii – każdy ewangelista maluje inny obraz naszego jedynego Zbawiciela. I dalej: mamy wiele obrazów i modeli Kościoła. Czy narodził się tak genialny spec od tajemnicy Kościoła, który przekonująco pokazał ich komplementarność? Odrzucenie jednego modelu na rzecz drugiego – jak tego chce ekskluzywizm – nie jest dobrą receptą, gdyż nie dość szanuje bogactwo i wielowarstwowość Słowa Bożego, z którego wydobywamy nasze teologiczne modele. Odnosi się to również do naszych obrazów Boga i pojmowania Jego absolutnej suwerenności. Może mądrze uczynimy, mówiąc: Dzięki Bogu, że są protestanci z ich pełnym zatroskania przypomnieniem: „Uwaga, tylko Bóg jest wielki!” I dobrze, że są katolicy z ich odważnym przekonaniem: „Nie lękajmy się sławić wielkości człowieka! Przecież to wielki Bóg tworzy tę wielkość”… Gdyby byli tylko tradycyjni katolicy, pewien aspekt Bożej suwerenności prawdopodobnie nie byłby wystarczająco odsłonięty. Gdyby byli tylko wyłącznie tradycyjni luteranie, niewykluczone, że inny aspekt wspaniałości Boga pozostawałby w cieniu. Chwała Panu, że jesteśmy różni! Módlmy się o to, abyśmy tworzyli doskonałą wspólnotę, ale nie o to, byśmy się w niczym nie różnili. Pełna identyczność znaczyłaby zubożenie. Módlmy się, żebyśmy byli bardziej razem, głębiej komunią w sensie Jezusowej wspólnoty, ale nie o to, byśmy byli identyczni. Módlmy się o bogactwo i jedność w różnorodności, a nie o zubożenie i identyczność, która nie jest w stanie oddać zróżnicowanego strumienia rzeczywistego życia. Do takiej modlitwy wzywa katolików i protestantów Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. Taka modlitwa jest miła Bogu!

Biblioteka „WIĘZI”
e-mail: wiez@wiez.com.pl
http://free.ngo.pl/wiez


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl