Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow BÓG ŁASKAWY - o. STANISŁAW C. NAPIÓRKOWSKI OFMConv arrow IV. USPRAWIEDLIWIĆ WSPÓLNĄ DEKLARACJĘ O USPRAWIEDLIWIENIU

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
IV. USPRAWIEDLIWIĆ WSPÓLNĄ DEKLARACJĘ O USPRAWIEDLIWIENIU PDF Drukuj E-mail
Napisał O. STANISŁAW C. NAPIÓRKOWSKI   

W październiku 1999 r. luteranie i katolicy podpisali uzgodnienie w sprawie doktryny o usprawiedliwieniu, znosząc rzucone na siebie przez oba Kościoły przed wiekami anatemy. Radowaliśmy się z tych wydarzeń i rosły w nas serca. A jednak, jak się okazało, nie wszystkim katolikom czy luteranom radość ta przyszła z równą łatwością, niektórych w jakiejś mierze wręcz wydarzenie to zasmuciło. Po obu stronach pytano, czy nie jest to zdrada wiary konkretnego Kościoła i prawdy, przy której od wieków on trwał. Czy mój Kościół nie poszedł za daleko? Czy nie sprzeniewierzył się swojej tradycji? Jak to możliwe, żeby to, co dzieliło Kościoły, nagle okazało się mostem pomiędzy nimi?

Za tego rodzaju pytaniami kryje się – jak sądzę – jeden problem, który można nazwać podstawowym: „Po co nam ekumenizm, wspólne dogadywanie się z innymi Wspólnotami chrześcijańskimi, skoro mój Kościół posiada już prawdę?” Nie brak w całym chrześcijaństwie wierzących, którzy w szczerości swoich serc z niepokojem pytają o sens ekumenicznego zaangażowania swoich Kościołów. Rozumowanie to często przyjmuje taką formę: „Ponieważ mój Kościół jest Kościołem prawdziwym i ponieważ my posiadamy prawdę, znaczy to, że tak naprawdę ekumenizm może polegać jedynie na przyjściu (powrocie) innych chrześcijan do mojego Kościoła, jeśli rzeczywiście mamy się spotkać w prawdzie. Tylko na takiej drodze możemy spotkać się w jednym prawdziwym Kościele”. Powiedzmy sobie otwarcie – nie jest to tylko problem jakichś wąskich bardziej lub mniej konserwatywnych grup katolików, luteran czy prawosławnych, dla których ekumenizm niejako z natury rzeczy jest czymś podejrzanym. Jest to problem również – uczy codzienność – wielu świeckich wiernych i osób duchownych, szczególnie wtedy, gdy – jak w przypadku ekumenicznego wydarzenia w Augsburgu czy w Warszawie – ekumenizm znajduje się w centrum zainteresowania mediów. Widzą oni swoich pasterzy zaangażowanych w dialogi ekumeniczne, ufają więc, że tak można, że to właściwa droga, ale nie bardzo potrafią pojąć „komu służy ekumenizm, bo chyba nie nam?”, „jak może być szczery?” i „jak jest możliwe uzgodnić ze sobą przeciwstawne sobie przez wieki rozumienia – na przykład – nauki o usprawiedliwieniu?” Wiele wskazuje na to, że radość z augsburskiego wydarzenia nie może być ślepa czy spocząć na laurach – Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu potrzebuje… usprawiedliwienia.

KU PRAWDZIE W MIŁOŚCI

Chrześcijanin, który z niewzruszoną pewnością przyjmuje schemat: „Mój Kościół jest prawdziwy, inne Kościoły błądzą; mój Kościół jest w posiadaniu prawdy o usprawiedliwieniu, a inne Kościoły winny ją przyjąć z wdzięcznością” – nie może być szczerym chrześcijaninem ekumenicznym, nie może prowadzić szczerego dialogu ekumenicznego. Nie może angażować się w taki dialog ktoś, kto schemat ten ujmuje tak, że wszystko, czego naucza mój Kościół, jest prawdziwe, że to, co on głosi, jest całą prawdą, że głoszona przez niego nauka nie wymaga korekty, że on, wzbogacając innych, sam z ich strony nie potrzebuje wzbogacenia, że poprawiając innych, sam nie potrzebuje poprawy, że jego dogmaty i tradycja wyrażają Bożą Tajemnicę w sposób pełny, wyczerpujący i całkowicie adekwatny. Ci, którzy przyjmują taki pogląd, winni po prostu albo z dialogu zrezygnować, albo kontynuować go nieszczerze. Pozostaje im jedyna realna perspektywa spotkania: „posiadacza całej prawdy” (ja, mój Kościół) z „ofiarą pomyłek” (inni, inne Kościoły). Sługa Boży ks. Wincenty Granat, zmarły profesor KUL-u, już przed laty – mając na uwadze takich „posiadaczy prawdy”, przestrzegał:

Należy przyznać, że wielu chrześcijan zapomniało o rzeczach, które wydają się jasne: Całą prawdę zna tylko Bóg, a umysł ludzki, nawet po Objawieniu, poznaje tylko fragmenty rzeczywistości i to w sposób niedoskonały; stąd wniosek, że różnice w ujęciach prawdy religijnej mogą być wygładzone; w ten sposób nastąpi zbliżenie między chrześcijanami[1].

O czym przede wszystkim zapominają „posiadacze prawdy”? Zapominają – jak wszystko na to wskazuje – o biblijnym rozumieniu natury prawdy. Nie biorą oni pod uwagę faktu, że w Biblii znajdujemy koncepcję prawdy „w drodze”, że Pismo Święte istotnie i nierozdzielnie wiąże prawdę z miłością i otwartością na dopełnienie w przyszłości. Zacznijmy od miłości.

Od czasu, gdy Bóg objawił swoją prawdę na obliczu Jezusa Chrystusa, na zawsze związał ją z miłością. Dla chrześcijanina nie ma prawdy poza Bogiem, który jest Miłością (por. 1 J 4,8. 16).

Prawda i miłość to dwa skrzydła. Nie wzniesie się prawda bez miłości ani miłość bez prawdy (św. Efrem Syryjczyk).

Mając na uwadze ową ścisłą więź między prawdą i miłością, francuski myśliciel Jean Guitton pisał:

[jedna z błędnych koncepcji ekumenizmu] Wyraża się w powiedzeniu: „Ja mam prawdę, ty natomiast jesteś w błędzie. Zostaję przy swoim, ty przyjdź do mnie”. Stanowisko takie […] wyraża prawdę pozbawioną miłości. Ekumenizm natomiast stanowi właśnie przekazanie miłości prawdzie w celu jej uzupełnienia. […] Jeśli nie staramy się patrzeć z punktu widzenia innej osoby i podzielać tej części prawdy, którą ona ma, nasza własna prawda okaże się niepełna. […] w epoce rozłamu, która nastąpiła po XVI w. i w której ciągle jeszcze żyjemy, prawdy zostały rozdzielone, metody zaś przeciwstawione sobie. Umiłowanie prawdy zaczęło oddzielać się od miłosierdzia, od poszukiwania prawd, gdziekolwiek się znajdują i od pragnienia coraz głębszego ich poznawania. Prawda nieprzepojona pragnieniem dzielenia się nią nie jest żywą prawdą. Stanie się samolubna i sparaliżowana[2].

O więzi między prawdą a miłością nieustannie przypomina Jan Paweł II. W swoim nauczaniu nie waha się posługiwać takimi zwrotami, jak nasza kościelna „aspiracja do prawdy” i „aspiracja do miłości”. Tak prawda, jak miłość są jakoś z nami, ale równocześnie są przed nami, są nam dane, ale jednocześnie zadane:

Dążenie do zjednoczenia wszystkich ludzi jako „synów Bożych zespolonych w prawdzie i miłości” – stanowi zawsze zasadnicze zadanie całego życia i działalności Kościoła, zarówno w zasięgu jego własnej wspólnoty, jak i poza nią w odniesieniu do wszystkich „kręgów dialogu” wymienionych przez Pawła VI w pierwszej jego encyklice. Rozumiemy zaś wszyscy, że to pragnienie zjednoczenia w prawdzie i miłości jest zarazem zawsze aspiracją do prawdy, w której spotkać się powinniśmy, oraz aspiracją do miłości, która nas powinna zjednoczyć[3].

Ponadtrzydziestoletni dialog katolicko-luterański pokazał, jak skutecznie miłość przeciera szlaki ku prawdzie. Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu oraz wspólne zniesienie wzajemnych potępień nie byłoby możliwe bez zwalczenia w sobie przez Kościoły wielowiekowej wrogości czy nawet – bo i tak bywało – nienawiści, zaślepienia przesądami i stereotypami w myśleniu o drugiej stronie. Długie lata wytrwałych rozmów, ale rozmów w miłości, pozwoliły opaść niezdrowym emocjom, otworzyć oczy na prawdę drugiej strony, na prawdę w swoim sercu i prawdę samej Ewangelii. I nagle okazało się, że prawie pięć wieków walczyliśmy ze sobą, kłóciliśmy się, prześladowaliśmy, oskarżaliśmy o herezje w dużej mierze… bezpodstawnie, wszak zawsze – owszem – różnie, ale nie sprzecznie, tj. w istocie tak samo rozumieliśmy tajemnicę usprawiedliwienia, o którą spór zrodził bolesny i gorszący rozłam w Kościele XVI w. Kluczem do prawdy jest miłość.

PIELGRZYMUJĄCY KU PRAWDZIE

Prawda w Piśmie Świętym wiąże się nie tylko z miłością, ale i Chrystusową obietnicą doprowadzenia uczniów do pełni prawdy. Innymi słowy – prawda w chrześcijaństwie jest zawsze otwarta na dopełnienie w przyszłości. Ona jest zawsze z nami i jednocześnie przed nami. W Ewangelii św. Jana Jezus powiedział do tych, którzy poszli za nim: „Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy”(16,13).

Ks. Wacław Hryniewicz pisze:

W Piśmie św. występuje specyficzna koncepcja prawdy. […] Wyraża się ona m.in. tym, że pojęcie prawdy wiąże nierozerwalnie z ideą obietnicy oraz jej wypełnienia przez Boga. Prawda w sensie biblijnym jest rzeczywistością posiadającą swoje trwanie, przyszłość oraz istotną relację do historii, w której się ujawnia. […] Według Nowego Testamentu prawda jest słowem Bożym przyniesionym ludzkości przez Słowo Wcielone i obiecanym w Jego osobie; jest objawieniem niepojętej tajemnicy Boga […]. Nie można tej prawdy wyrazić adekwatnie za pomocą zdań ani sformułować za pomocą zasady tożsamości. Wypełnienie obietnicy Bożej przekracza zawsze ludzkie oczekiwania, przynosi ze sobą moment nowości i zaskoczenia. Prawda pozostaje zawsze obietnicą; jest otwartością na przyszłość, […] jest zawsze w procesie stawania się, niejako „w drodze”[4].

Z biblijnego rozumienia natury prawdy wynika, że żaden Kościół chrześcijański nie zakończył jeszcze swojej drogi, lecz pozostaje w stanie pielgrzymowania ku pełni prawdy i tylko częściowo urzeczywistnia w sobie królestwo Boże, które jest królestwem Prawdy.

Bóg ustawicznie obdarowuje Kościół prawdą, ale Kościół nigdy nie przestaje do niej dążyć, coraz głębiej ją rozumieć, coraz bardziej nią żyć. Ramy jego nauczania nigdy nie są w stanie ogarnąć pełni prawdy, albowiem bije ona z nieograniczonego i nieskończonego źródła Bożego misterium. Do tajemnicy Boga możemy się zbliżać, ale nigdy jej w pełni i pod każdym względem nie zgłębimy. Nigdy nie jesteśmy „posiadaczami” pełni prawdy, ale zawsze pielgrzymami kroczącymi ku jej pełni.

Każdy Kościół utrzymujący, że jest prawdziwym Kościołem Chrystusa, musi zaakceptować pewne spostrzeżenie: Kościół może być Kościołem prawdziwym i zawierać prawdę jedynie w sensie dynamicznym. Oznacza to, że Kościół – jak wyznajemy w Credo – jest święty, a jednak jednocześnie grzeszny, że jest jeden, a jednak dąży do jedności, że jest uniwersalny, a pragnie się rozszerzać, że jest apostolski, a jednak dąży do pełni apostolskości, że posiada pełnię dobra, a przecież nie przestaje modlić się o dobro, że otrzymał pełnię środków potrzebnych do zbawienia, a poprzez wieki coraz lepiej je poznaje i służy ludziom. Kościół nauczający nieustannie się uczy, dający – sam potrzebuje darów, uświęcający – przywołuje Ducha Uświęciciela, głoszący Słowo Boże – sam musi go słuchać, poprawiający – sam potrzebuje korektur. Kościół czysty – potrzebuje oczyszczenia, a wychowujący – wychowania.

Tylko dynamiczne rozumienie prawdziwości (lub prawdy) Kościoła zasługuje na miano ekumenicznego lub po prostu poprawnego. Rozumienie statyczne z konieczności prowadzi do konserwatyzmu i zamyka Kościołowi drogę do autentycznego dialogu, który jest Bożą szansą wzajemnego zbliżania się Kościołów do pełni prawdy. Kościoły są sobie potrzebne, aby w spotkaniu obdarowały siebie nawzajem swoim spojrzeniem na niezgłębioną prawdę niewysłowionego misterium Boga; aby dały sobie nawzajem szansę spojrzenia na to misterium z innej, niż nasza, perspektywy. W takim spotkaniu i w takim wspólnym patrzeniu na tajemnicę Boga Kościoły nagle i niespodziewanie mogą – jak to np. wydarzyło się w Augsburgu – zobaczyć, że ich prawdy – pozostańmy przy nauce o usprawiedliwieniu – nie są sprzeczne, ale się dopełniają. Różnorodność okazała się bogactwem chrześcijaństwa, nie zaś jego przekleństwem czy klęską. W Oficjalnym wspólnym oświadczeniu Światowej Federacji Luterańskiej i Kościoła Katolickiego,podpisanym 31 października 1999 r., czytamy, że celem, do którego zmierzają obie Wspólnoty, jest osiągnięcie pełnej jedności, ale jedności w różnorodności, w której różnice, nadal istniejące,będą ze sobą „pojednane”, stracą moc wywoływania podziałów. Taką moc straciły różnice w katolickim i luterańskim rozumieniu doktryny o usprawiedliwieniu.

JEDNA PRAWDA – JEDEN KOŚCIÓŁ PRAWDZIWY?

Jeszcze nie tak dawno w literaturze apologetycznej powtarzał się, i niekiedy jeszcze dziś jest powtarzany, następujący schemat argumentacji: „Istnieje tylko jedna prawda. Albo twierdzenia są prawdziwe, albo nie. Albo teraz świeci słońce, albo nie świeci. Dlatego nie mogą istnieć dwa (lub więcej) prawdziwe Kościoły Chrystusa, dwie lub więcej prawd np. o usprawiedliwieniu. Może istnieć tylko jeden Kościół prawdziwy, nasz Kościół i nasza prawda”.

Jeżeli ten schemat stopniowo wymiera w teologicznej wizji Kościoła, to nie ma chęci umrzeć w popularnych pismach i w szeroko rozpowszechnionym myśleniu o wyższości własnego Kościoła. Dotyczy to wielu wspólnot chrześcijańskich. Katolik kwestionuje prawdziwość Kościołów protestanckich, wskazując na ich braki, protestant podkreśla nadużycia w Kościele rzymskokatolickim, prawosławny zauważa, że katolicyzmowi i protestantyzmowi brakuje tego czy innego elementu tradycji, protestant i katolik wspólnie stwierdzają konserwatyzm prawosławia itd.

Posługując się taką techniką rozumowania, łatwo można dowieść, że żaden Kościół nie jest prawdziwy. A gdy nadto postawi się znak równości między „Kościołem prawdziwym” a „autentycznym Kościołem Chrystusa” (ostatecznie żaden Kościół nieprawdziwy nie może być Kościołem Chrystusowym), bez trudu da się udowodnić, że w ogóle nie ma Kościoła, który byłby autentycznym Kościołem Chrystusa. Czyż nie zdarza się, że właśnie tak – z winy samych chrześcijan – świat widzi i ocenia chrześcijaństwo?

Dowodzenie prawdziwości własnego Kościoła z zasady, że istnieje tylko jedna prawda, zawiera – jak to wykazało również doświadczenie wieków rozłamów w chrześcijaństwie – wielkie niebezpieczeństwo. Jest ono po prostu nieprawidłowe, szkodliwe i antyekumeniczne.

To prawda, że istnieje tylko jedna prawda i słońce albo świeci, albo nie świeci. Prawdą jest jednak także, że Kościół nie jest prawdą logiczną ani prawdziwym czy błędnym zdaniem, w którym orzeczenie przynależy lub nie do podmiotu. Kościoły są niesłychanie bogatymi, kompleksowymi, wielowarstwowymi rzeczywistościami. Zawierają bogaty zespół przekonań, treści wiary i doktryn, nadto niosą w sobie wiele stanowisk i postaw (zasad moralnych, duchowości, tradycji, teologii, pobożności). W warstwie przekonań należy podkreślić prawdy wiary, ich interpretacje, przyjmowane poglądy i tezy po prostu dyskusyjne. Należy wziąć pod uwagę również oczywisty rozwój dokonujący się w sferze przekonań. Podobnie przedstawia się sprawa w płaszczyźnie postaw: istnieje Dekalog, istnieją jasne wskazówki ewangeliczne, istnieją obok siebie interpretacje kościelne. Niektóre z nich są podstawowe i niezmienne, inne – przeciwnie – są historyczne i zmienne. Pewne rzeczy ustalił i ustanowił Chrystus, inne natomiast – ludzie, a jeszcze inne można podać w wątpliwość co do Chrystusowej proweniencji, można dyskutować, czy i o ile pochodzą od apostołów lub późniejszych lepszych czy gorszych teologów i egzegetów.

Jeżeli w ten sposób rozumiemy rzeczywistość Kościołów, a nie możemy tego rozumieć inaczej, to rodzi się pytanie: co w takim razie ma oznaczać schemat „Kościół prawdziwy – Kościoły fałszywe” lub „autentyczny Kościół Chrystusa – Kościoły nieautentyczne”? Nie da się przecież obronić tezy, że w jakimś – również w moim – Kościele wszystko jest autentycznie chrześcijańskie, pochodzi od Chrystusa i jest zgodne z Jego wolą. W każdym Kościele żyły i żyją element autentycznie niechrześcijańskie, które na pewno nie pochodzą od Chrystusa, nie odpowiadają Jego woli, są więc antychrześcijańskie. Czy trzeba tu przypominać ciemne, gorszące i grzeszne karty z dalszej i bliższej historii każdego z Kościołów? Dlatego trzeba odwołać się do tego, co Sobór Watykański II nazywa ideą hierarchii prawd, o czym tak rzadko, zdecydowanie za rzadko, zdają sobie sprawę zwykli duchowni i świeccy wszystkich Kościołów.

HIERARCHIA PRAWD

W świetle powyższego rozumienia prawdy i autentyczności Kościoła należy powiedzieć, że każdy Kościół stoi przed koniecznością – o czym nieustannie przypomina dziś Jan Paweł II – dokonywania niekończącego się rachunku sumienia przed swoim Panem: jak dalece jest prawdziwy, a jak dalece zafałszowany; w jakiej mierze autentyczny, a w jakim stopniu nieautentyczny; w jakim sensie odpowiada woli swojego Zbawiciela, a w jakim jest produktem dynamizmów świeckiej historii lub nawet małej ludzkiej manipulacji? Ale też kiedy Kościoły się spotykają, by tworzyć Kościół wyraźniej Chrystusowy, muszą postawić sobie pytanie, co na ich drodze jest zasadnicze, centralne i pierwszorzędne, a co drugorzędne, peryferyjne i wtórne.

Ojcowie Kościoła rozróżniali w doktrynie chrześcijańskiej prawdy istotne i nieistotne. Kto negował prawdę istotną, był uważany za heretyka; kto zaś odrzucał prawdę nieistotną, nie był uważany za heretyka i nie wyłączano go z Kościoła. Określano go mianem „błądzącego w wierze”. Średniowiecze w pełni nie zapomniało o tej nauce Ojców, zaciemniło jednak jej znaczenie w praktyce życia kościelnego i w pobożności.

Protest twórców Reformacji był dramatycznym krzykiem o zagrożoną istotę Ewangelii i o przyznanie jej należytego miejsca w życiu Kościoła. Trwałą ich zasługą pozostanie niewątpliwie wołanie o Chrystusa jako jedyną żywą prawdę Ewangelii – solus Christus, tylko Chrystus usprawiedliwia grzeszników – o czym z taką mocą przypomina Wspólna deklaracja. Mroczny gąszcz różnorakich „prawd”, które napełniały ówczesne chrześcijaństwo, chcieli zamienić na jasną, żywą, wyzwalającą Prawdę. Reformacja, nie teoretyzując o hierarchii prawd, pracowała dla prawdy centralnej, prawdy wszystkich prawd, tj. dla samego Chrystusa. Współczesne studia o Reformacji, które w znacznym stopniu wyzwoliły się z ducha polemiki, dodają jednak do tego smutną konstatację: Reformacja w swoim radykalnym zwrocie od prawd marginesowych i ujęć ekstremalnych ku centrum, nie pozostała jednak w pełni przy owym centrum, lecz poszła w drugą stronę i wymiotła z chrześcijaństwa wiele wartościowych, jeśli nie istotnych rzeczy. Przeprowadzając na sercu uzdrawiającą operację, wycięła bez konieczności organy należące do integralności i pełni Ciała Kościoła. Oczyszczająca miotła Reformacji, owszem, oczyściła, odśmieciła Kościół – to trzeba przyznać i przyjąć z wdzięcznością, ale również go zubożyła, negując – na przykład – doniosłość urzędu Piotrowego.

Tradycyjne chrześcijaństwo sypało szańce, w których próbowało bronić przed Reformacją zbyt wielu spraw. Broniło również tego, co nie zasługiwało na obronę. Gdy protestowało przeciwko przesadnemu protestowi Reformacji, samo przekraczało dopuszczalne granice w konserwatywnym proteście, np. odrzucając wołanie Reformacji o Komunię św. pod dwiema postaciami dla wszystkich – argumentowało, że to zrównuje świeckich z duchownymi. Broniło również peryferyjnych spraw jako wartości istotnych, a wyraźnych nadużyć jako doniosłych elementów chrześcijaństwa. Rozdział pogłębiał się. Dzisiaj nadal stoimy naprzeciw siebie rozdzieleni przepaścią, chociaż udało się przerzucić ponad nią kilka kładek, i pytamy, czym ją zasypiemy i z czego budować most. Z Ewangelii! – odpowiadają protestanci. Jest to – oczywiście – właściwy budulec na ekumeniczne mosty. Z hierarchii prawd – sugerują katolicy ustami Soboru Watykańskiego II.

Sobór mówi o tym, że wszystkie prawdy w doktrynie katolickiej nie są sobie równe, jeśli chodzi o ich doniosłość. Ojcowie soborowi za kryterium ustalania porządku prawd i ich doniosłości uznali związek konkretnej prawdy z fundamentami wiary chrześcijańskiej:

Przy zestawianiu doktryn niech [teologowie] pamiętają o istnieniu porządku czy „hierarchii” prawd w nauce katolickiej, ponieważ różne jest ich powiązanie z zasadniczymi podstawami wiary chrześcijańskiej. W ten sposób utoruje się drogę, która dzięki temu bratniemu współzawodnictwu pobudzi wszystkich do głębszego poznania i jaśniejszego ukazania niedościgłych bogactw Chrystusowych („Dekret o ekumenizmie”, nr 11).

Nie ma wprost porównania między prawdą wiary o Trójcy Świętej a prawdą wiary o sakramentalności namaszczenia chorych.

Z pewnością słowa Soboru o hierarchii prawd nie zamykają ekumenicznej refleksji na temat ekumenicznego mostu, lecz otwierają przed nią nowe perspektywy. Prawdy stojące w bezpośrednim związku z fundamentami wiary – tej właśnie dotyczy Wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu – jak też jedynie luźno z nimi związane, trzeba wyraźnie ponazywać i uporządkować. Przede wszystkim należy rozstrzygnąć problem, czy do wewnątrzkościelnej jedności konieczne jest podstawowe uzgodnienie odnośnie do wszystkich prawd czy tylko odnośnie do tych, które należą do centrum (fundamentów). Co do innych prawd wcale nie jest pewne, czy całkowita zgoda Kościołów stanowiłaby dla chrześcijaństwa najwyższe, a nawet tylko wyższe dobro. Być może pluralizm byłby tu cenniejszym bogactwem? A może proponowany przez luteran model „jedności w pojednanej różnorodności”, który został zaakceptowany przez Kościół rzymskokatolicki we wspomnianym katolicko-luterańskim uzgodnieniu w sprawie doktryny o usprawiedliwieniu, jest rzeczywiście szczęśliwszym wariantem niż pełne uzgodnienie czy całkowita identyczność w interpretacji prawd drugorzędnych?

PRAWDA JEST SYMFONICZNA

Gdy Kościoły protestanckie mówią o centrum Ewangelii, zdają się nie dość cenić jej bogactwo i wielowarstwowość, by akcentować to, co w niej najważniejsze. Chociaż Kościół katolicki mówi o hierarchii prawd, to dodaje, że wszystkie zdogmatyzowane prawdy należy przyjmować wiarą boską i katolicką, tym samym jednak wydaje się, że słabiej podkreśla on centrum Ewangelii na rzecz bogactwa i pełni. Jak w wizji Teilharda de Chardin mamy koncentrację i dekoncentrację, zwijanie się ku centrum wszechświata i rozwijanie się ku najodleglejszym przestrzeniom, tak w chrześcijaństwie obserwujemy dwie tendencje: syntetyzującą, ku wnętrzu, koncentrację, ruch dośrodkowy (protestantyzm), i rozwijającą, poszerzającą, odśrodkową, wzbogacającą (katolicyzm). Rozwój kosmosu potrzebuje obu dynamizmów. Rozwój chrześcijaństwa – prawdopodobnie – również może karmić się obu tendencjami. Niech protestanci pieczołowicie strzegą sedna Ewangelii; niech katolicy pokornie, lecz nieustępliwie przypominają protestantom, że bogactwo Ewangelii jest większe niż jej chociażby najwspanialsze centrum.

Szwajcarski teolog Hans Urs von Balthasar, niewątpliwie znakomity znawca przedmiotu, napisał książkę pod tytułem: Prawda jest symfoniczna[5]. Tezę o symfonicznej naturze prawdy Kościoła ucho ekumenisty przyjmuje jak wspaniałą symfonię. Ekumenista pracuje dla pełni, dla przezwyciężenia wyznaniowych zawężeń, na rzecz zwycięstwa wielostronności nad jednostronnością. Poszczególne Kościoły śpiewające unisono zaprasza do uczestnictwa w wielkim koncercie na wiele głosów, w wielkim chórze, w którym liczy się każdy głos. Liczy się, a nie gubi. W tym ekumenicznym chórze poszczególne głosy znajdują swą pełną wartość. Oby każdy, kto podejmuje temat prawdy swojego Kościoła, nie zapomniał, że prawda jest symfoniczna.

Biblioteka „WIĘZI”
e-mail: wiez@wiez.com.pl
http://free.ngo.pl/wiez


PRZYPISY:

[1]W. Granat, Dogmatyka katolicka. Synteza, Lublin 1964, s. 477.
[2]J. Guitton, Wspomnienia i rozważania ekumeniczne, w: Ekumenizm (praca zbiorowa), Warszawa 1967, s. 51–52.
[3]Jedność w realizacji Soboru. Przemówienie Jana Pawła II na otwarcie plenarnego zebrania kardynałów (5 XI 1979 r.), „Życie i Myśl” 1980 nr 5, s. 131.
[4]W. Hryniewicz, Wczesnochrześcijańskie rozumienie dogmatu a reinterpretacja teologiczna, „Collectanea Theologica” 1976, nr 2, s. 6–7.
[5]Hans Urs von Balthasar, Prawda jest symfoniczna. Aspekty chrześcijańskiego pluralizmu, tłum. Ignacy Bokwa, Poznań 1998.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl