Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow XXIV. OCZYSZCZENIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
XXIV. OCZYSZCZENIE PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

Stałem na środku ruchliwego dworca lotniczego. Było południe. Słońce grzało jak na pustyni. Gdy przyleciałem, trwał piękny rzymski dzień skąpany w słońcu.

Patrzyłem na setki ludzi spacerujących po hallu i setki innych stojących leniwie. Oglądałem kolorowe plastikowe krzesła. To dziwne. Czyżby nie otrzymali mojego listu? Napisałem ze spotkania Rady Kościołów w New Delhi do Zborów Bożych, że przyjadę tu na kilka dni.

Nie pozostawało nic innego jak wsiąść w autobus do miasta. Zgłosiłem się w hotelu i zadzwoniłem do biura Zborów Bożych. Przełamałem lody, pytając, czy nie ma do mnie jakiejś korespondencji.

– Chwała Bogu, bracie du Plessis! – zabrzmiała odpowiedź. – Martwiliśmy się o ciebie. Tak, jest list. Chyba od żony.

– Dlaczego się o mnie martwiliście? – zapytałem. Kilka sekund wahania.

– Szukają cię księża katoliccy. Masz jakieś kłopoty?

– Nie – zaśmiałem się. – Nie ja, oni.

– A co się stało?

– Chcą dowiedzieć się czegoś na temat chrztu w Duchu Świętym.

– Naprawdę?

– Tak. Poważnie. Zjawię się odebrać list, dobrze? A przy okazji, czy któryś z księży nie zostawił wiadomości dla mnie?

– Tak. Był tutaj dr Murray. Zostawił numer telefonu. Był to ksiądz Robert Murray, człowiek o żywym i miłym usposobieniu, które można było wyczuć nawet przez telefon.

– Cieszymy się, że przyjechałeś – powiedział. – Miło usłyszeć twój głos.

– Dziękuję bardzo. Słyszałem, że szukaliście mnie przez biuro Zborów Bożych.

– Tak – zaśmiał się. – Obawiam się, że byłem nieco nachalny, ale chcę się z tobą spotkać, im szybciej tym lepiej. Otrzymaliśmy list o tobie z Oksfordu. Ojciec Leeming pisze, że jesteś człowiekiem pełnym Ducha Świętego i miłości. Napisał, że im szybciej się spotkamy, tym lepiej.

– Szybciej to znaczy kiedy?

– Za dwadzieścia minut.

– Nie mam teraz nic do roboty – powiedziałem. – Proszę przyjechać, będę czekać.

Odłożyłem słuchawkę. „O Panie”. Zamarłem na miejscu, niezdolny do ruchu. „Drogi Panie Jezu, on spodziewa się człowieka pełnego Ducha Świętego i miłości”. Czułem na sobie olbrzymi ciężar. Byłem przygnieciony. „O Panie, nigdy nie kochałem katolików. Wiesz o tym. Pomóż mi. Nie nauczono mnie tego. Jedyny rodzaj miłości, jaką znałem – to pomóc im wyjść z ich Kościoła”.

Ciężar stawał się nie do zniesienia. „A on oczekuje miłości. Jak mogę go kochać? Spójrz na historię. Spójrz na to, co zrobili”.

Pan przemówił: „Nie uczyniłem cię sędzią historii. Powiedziałem, że masz ich miłować i przebaczać”.

Jak? „Panie Jezu, mam tylko dwadzieścia minut. Oczyść mnie. Obmyj mnie. Oczyść mnie ze wszystkich uprzedzeń i niechęci. Pomóż mi przezwyciężyć przeszłość. Uzdrowiłeś mnie z niechęci do protestantów. Pomóż mi teraz”.

Moje zdesperowanie przeradzało się w panikę. „Proszę, uczyń to szybko. Nie chcę ich rozczarować. Nie chcę ich zawieść”. Płakałem przed Panem.

Ktoś zapukał do drzwi trzy razy. Otworzyłem i cała trucizna – uprzedzenie, brak zaufania, strach – wszystko ustąpiło. Zniknął gniotący mnie ciężar. Wiedziałem, że jestem nowym człowiekiem. Szczęśliwy młody człowiek zza progu widział nowy owoc Ducha. Ksiądz Robert Murray potrząsnął energicz­nie moją ręką i wkroczył żywo do pokoju. Byłem uradowany.

– Jestem, panie du Plessis. Musi się pan za mnie modlić.

– Drogi bracie, potrzebuję twojej modlitwy tak samo jak ty potrzebujesz mojej.

Objąłem go. Oddał mi uścisk i obaj zapłakaliśmy. Kiedy modliliśmy się, spłynęło na nas Boże błogosławieństwo. Przez kilka dni spacerowaliśmy po mieście, zwiedzaliśmy zabytki, których dotąd nie widziałem. Rozmawialiśmy i spieraliśmy się na temat tego, co czyni Bóg, nad fragmentami z Pisma, nad życiem w Duchu.

– Dawidzie – powiedział po kilku dniach. – Nie wiem co to znaczy być prowadzonym przez Ducha Świętego. Nie rozumiem tego. Ale obserwowałem ciebie – zaśmiał się. – Wydaje mi się dziwne, że nigdy się nie denerwujesz. Idziesz spokojnie, bez wykręcania sobie palców i wyrywania włosów. I zawsze robisz właściwą rzecz.

Znów się zaśmiał.

– A kiedy pytam cię, skąd wiesz co robić, mówisz rzeczowo: „Idę za Panem”. To nie może być aż tak proste. Teraz ja się z kolei zaśmiałem.

– Ale to jest aż tak proste.

– Nie wydaje mi się – zaśmiał się głośno. – Przestraszyłeś mnie wczoraj śmiertelnie, gdy upierałeś się, byśmy odwiedzili tego biskupa. Nie zapytałeś mnie o nic. Jak pozdrowić biskupa. Czy trzeba całować go w rękę i tak dalej. I o czym z nim rozmawiać. Wszedłeś do pokoju. Stanąłeś, uśmiechnąłeś się i powiedziałeś: „Cieszę się, że mogę tu być. Przybyłem z przyjacielską wizytą”. I stary biskup tylko się uśmiechnął.

Nie mogłem się nacieszyć dobrym humorem mojego księdza.

– I podczas całej rozmowy – dodał – mówiłeś najpiękniejsze rzeczy. Absolutnie nic, co by go mogło zrazić. Mówiłeś nawet o rzeczach, które jego dotyczą, o jego specjalności.

Spędziłem w Rzymie wiele nocy rozważając trudności stojące przed protestantami i katolikami w sprawach zaufania i przebaczenia. Wiedziałem, że przyszłość przyniesie jeszcze wiele trudości. Ale jednocześnie pewien byłem, że jest to ścieżka, którą poprowadzi nas Pan. Objawił mi swoją moc. Może to uczynić nawet dla najbardziej zatwardziałych serc.

W czasie tych godzin sam na sam z Nim Bóg przypomniał mi, jak trudno musiało być pierwszym chrześcijanom zaufać Saulowi z Tarsu, nawet gdy zmienił imię na Paweł. Ale zwyciężył Jezus przez swojego Ducha. Przekonał ich, że dyszący chęcią zemsty prześladowca jest Jego mężem wybranym, i szybko mu przebaczono.

Zagłębiałem się w Słowo; musiałem wiedzieć, jak pomóc innym. Moje oczy spoczęły na pierwszym zadaniu, jakie Jezus dał pierwszemu człowiekowi, którego odnowił przez swojego Ducha w dniu zmartwychwstania: „Którym­kolwiek grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są zatrzymane” (Jan 20,23).

Natychmiast przypomniało mi się też ostrzeżenie tak często cytowane przez wielu: „Bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec niebieski. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mt 6,14–15).

Pewien jestem, że Pan mówił o brzemionach nieprzebaczania i podejrzliwo­ści miedzy katolikami i protestantami, których nazbierało się tak wiele poprzez stulecia: „Chrześcijanie będą żyć, gdy nauczą się przebaczać”.

Zadzwonił telefon. Głos z tamtej strony powiedział z cudzoziemskim akcentem:

– Panie du Plessis, była do pana pilna wiadomość, kiedy pan wyszedł. Dr Strandsky mówił, że musi się z panem skontaktować.

Dr Strandsky – nazwisko mi nic nie mówiło. Wykręciłem numer.

– Poproszę doktora Strandskiego.

Odezwał się Tomasz Strandsky, sekretarz do spraw Jedności Chrześcijan, nowego biura pod zarządem kardynała Bea. Był Amerykaninem i pochodził z zakonu paulinów.

– Panie d u Plessis, muszę się z panem zobaczyć. Jeżeli nie może pan tu przyjechać, przyjadę do pana.

– Czy coś się stało?

– Nie, nie – powiedział – wręcz przeciwnie. Muszę się koniecznie z panem spotkać. Właśnie dowiedziałem się, że jest pan w Rzymie.

– Gdzie jest pana biuro?

– W Watykanie.

Prawie że jęknąłem. W Watykanie! Czy ośmielę się tam wejść?

– Miałem wyjechać jutro na audiencję u królowej Wilhelminy w Holandii, ale zadzwonię i spytam, czy mogę zostać jeszcze kilka dni.

Spotkanie w Holandii było ważne, ale czułem, że w Rzymie otwierają się następne drzwi.

Powiedziałem taksówkarzowi, żeby zawiózł mnie do Watykanu. Był piękny piątek. Mimo że obejrzałem z ojcem Murrayem wiele, nie byłem przygotowany na piękno placu, z którego wchodzi się do wspaniałych pałaców i budynków Watykanu. Fontanny, kolumnady, posągi, wszystko ze wspaniałego marmuru. To było więcej niż zmysły są w stanie przyjąć. Słońce potęgowało biel.

Stanąłem przed budynkiem biurowym. Słyszałem wewnętrzny głos. „A co, jeżeli nie postępuję zgodnie z Bożą wolą?” – pomyślałem. „Jeżeli tak jest, to Duch Święty może mnie opuścić. Gdy wejdę, poczuję się niedobrze”. Były to głupie myśli, ale emocje mogą czasami doprowadzić do takiego stanu. Jeszcze raz pomyślałem: „A co, jeśli Duch Święty nie wejdzie ze mną?” Ale w miarę jak wchodziłem, zacząłem dochodzić do siebie.

– To śmieszne – powiedziałem na głos.

W budynku spotykałem jednego księdza za drugim, wszystkich w sutan­nach. Prostota wnętrza kontrastowała z przepychem fasad. Całość wyglądała jak wszystkie budynki biurowe na świecie. Nie były nawet w połowie tak bogate, jak wiele biur Kościołów zielonoświątkowych, które widziałem na świecie.

Pojechałem windą na drugie piętro i wszedłem do biura Toma Strandskiego. Wyglądało na biuro zielonoświątkowego wydawcy. Wszędzie widziałem książki o ruchu zielonoświątkowym i wszystkich jego aspektach. Leżały na biurkach, stołach, krzesłach. Zauważyłem, że niektóre traktowały o zielonoświątkowcach pozytywnie, inne nie. Nigdy dotąd nie widziałem takiej kolekcji.

– Doktorze Strandsky, jestem Dawid du Plessis. Strandsky był żywym, serdecznym człowiekiem.

– Przepraszam za wtykanie nosa w nie swoje sprawy, ale co się tu dzieje? – zapytałem wskazując ręką książki. Zaśmiał się radośnie.

– Wygląda jak po katastrofie, prawda? To najnowsze zainteresowanie. Studiuję wszystko na temat Pięćdziesiątnicy.

– Dlaczego?

– Ojciec Święty powiedział, że aby nastąpiła odnowa Kościoła, musi przyjść nowa Piećdziesiątnica. Kazano nam studiować wszystkie dostępne materiały na temat Ducha Świętego i zielonoświątkowców.

Zaśmiałem się.

– To wspaniałe.

– I dlatego chciałem się z panem spotkać – przerwał mi. – Studiuję wszystko, co wiąże się ze współczesnym pentekostalizmem. Powiedziano mi, że jest pan jedynym, który gotowy jest rozmawiać z ludźmi spoza ruchu, a szczególnie z katolikami.

– Od kogo pan to słyszał?

– Udaliśmy się do Genewy, do Światowej Rady Kościołów pytając, gdzie można znaleźć zielonoświątkowców. „Jest tylko jeden człowiek, który będzie chciał z wami rozmawiać” – powiedziano nam, to znaczy pan! A kiedy zapytaliśmy o pana status, powiedziano nam: „Niema żadnego statusu. Kiedyś miał, ale stracił”. Pomyślałem: „To właściwy człowiek. Jeżeli zaproszę go do Watykanu, nikt nie będzie miał żadnych obiekcji”. Dlatego, Mister Pentecost, znalazł się pan tutaj!

Godzinami odpowiadałem na pytania Strandskiego i jego współpracow­ników. Podkreśliłem, jak zwykle, przesłanie o Jezusie, który chrzci, o potrzebie przebaczania i działaniu Ducha, o wadze języków i tak dalej. Chłonęli wszystko.

– Dobrze – powiedział w końcu Tom. – Musi się pan spotkać z kardynałem Bea. Chce się z panem spotkać. Jest odpowiedzialny za te sprawy. Może pan przyjść jutro?

Kardynał Bea, raczej szczupły mężczyzna, na którym znać było już postępujący wiek, przywitał mnie w spokojnej, czystej części mieszkalnej Watykanu. Wszystko leżało na swoim miejscu. Sam kardynał, z pochodzenia Niemiec, też był człowiekiem na miejscu. Wszystko było wyważone.

– Miło, że pan przyszedł, panie du Plessis – powiedział. – Wiele o panu słyszałem.

Ja też wiele o nim usłyszałem poprzedniego dnia. Jako jezuita nie powinien być podniesiony do rangi kardynała, ale papież Jan złamał tę tradycję, tak jak i wiele innych. Znany był jako człowiek modlitwy i Biblii. Mówiono o nim jako o niezwykle biblijnym człowieku.

Tak jak było to w przypadku innych przywódców kościelnych, szybko nawiązaliśmy przyjaźń. Siedzieliśmy w przestrzennym pokoju o pięknym zabytkowym wystroju, towarzyszył nam Jego Wielebność Schmitt, który od czasu do czasu notował coś na kawałku papieru.

– Mój drogi przyjacielu – powiedział kardynał – co zielonoświątkowcy chcą powiedzieć Rzymowi?

– Myślał o Soborze Watykańskim, który wtedy przygotowywano.

– Kardynale… – wahałem się. – Muszę powiedzieć, że zielonoświątkowcy nie mają zamiaru rozmawiać z Rzymem.

Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.

– Co więc pan chce powiedzieć Rzymowi?

Był więc całkowicie poważny. Patrzył mi prosto w oczy.

– Chcę powiedzieć: dajcie Biblię każdemu katolikowi na świecie – w jego języku. Kiedy katolicy zaczną czytać Biblię, Duch Święty ożywi dla nich tę księgę i odmieni ich życie. A zmienieni katolicy to odnowa Kościoła.

Patrzył wprost na mnie. I nagle z całej siły uderzył w poręcz krzesła i zerwał się na równe nogi.

– Oto co chce wiedzieć Ojciec Święty! – prawie wykrzyknął. Zwrócił się gwałtownie do Schmitta:

– Zapisz to. Tak! Zapisz to.

Dowiedziałem się potem, że kilku pastorów, wśród nich i zielonoświątkow­cy, zapytali przedstawicieli Watykanu:

– Dlaczego tak się interesujecie tym Dawidem? W ruchu zielonoświątkowym jest zerem.

Moi katoliccy przyjaciele zrelacjonowali mi później ten epizod. Nie mogłem się nawet zdenerwować. Roześmiałem się i powiedziałem:

– Zero? To dobra nowina. Jeżeli jestem zerem, a Jezus jest jedynką, to razem jest już dziesięć. Chciałbym być podwójnym zerem, byłoby to razem sto.

Oczywiście, było mi przykro, że bracia myślą w ten sposób, a co gorsza mówią o tym. Ale w głębi serca wiedziałem, że lepiej, gdy uważają mnie za zero. W ten sposób byłem wolny. Mogłem służyć Kościołowi.

Oczywiście, oznaczało to, że byłem finansowo zdany tylko na siebie. Nie otrzymałem ani centa od Kościoła katolickiego ani od żadnego innego w czasie moich wizyt u nich. Jeździłem na swój własny koszt i mogłem mówić dokładnie to, co Pan chciał.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl