W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych moje kontakty z zielonoświątkowcami rozluźliły się. Z perspektywy czasu widzę, że Bóg panował
nad wszystkim przez cały czas, ale tamte dni i lata często przynosiły ból. W czasie cierpienia nie możemy zapominać o tym, że każdą latorośl, która wydaje
owoc, oczyszcza, aby wydawała obfitszy owoc (Jan 15,2).
Nie otrzymałem zaproszenia na Światową Konferencję w Sztokholmie.
Nie miałem też pieniędzy. Ale napisałem do przewodniczących, że mogą liczyć na
mnie, jeżeli będą potrzebować jakiejkolwiek pomocy. Martwiła mnie tendencja do
ignorowania niezależnych grup zielonoświątkowych na korzyść zorganizowanych
ruchów, takich jak Zbory Boże, Kościół Boży i tym podobne. Obawiałem się, że konferencja światowa przerodzi się we wspólnotę organizacji, a nie wspólnotę
wszystkich zborów.
Reakcją na moją propozycję pomocy był list od przywódcy
konferencji w 1955 r. z prośbą, bym został sekretarzem konferencji w Toronto w 1958 r. Konferencja ta stała się jednym z najnieprzyjemniejszych momentów w moim życiu.
Moja służba ekumeniczna rozwijała się szybko. Rola, jaką odegrałem
w tym ruchu, spowodowała powiew chłodu w Toronto, poczucie osamotnienia i wyobcowania. Dowiedziałem się, że odbyła się główna dyskusja, a ja jako
sekretarz nie zostałem o niej powiadomiony. Powstał też nowy system wybierania
członków rady i usługujących. Kiedy przedstawiono skład, okazało się, że mnie
pominięto. Nie zostałem nawet członkiem komitetu. Nowy system pozwalał na
usunięcie mnie nawet bez publicznego ogłoszenia.
Kiedy zaczęto zadawać pytania: Dlaczego pominięto brata du
Plessis?
odpowiadano: Ach, potrzebujemy nowych ludzi, a poza tym mamy
już wielu z Ameryki.
Podszedłem do jednego z członków rady i zapytałem:
Dlaczego mnie krzyżujecie?
O, to za mocne słowa!
Dobrze, dlaczego więc wyrzuciliście mnie i odwróciliście się ode
mnie? Wiecie, że zrezygnowałem z przewodzenia, ale nigdy nie myślałem, że całkowicie mnie odsuniecie.
Trudno mu było, ale w końcu wyrzucił z siebie:
Tak jesteś zainteresowany ruchem ekumenicznym i Kościołami
liberalnymi. Masz na ich punkcie obsesję. A poza tym za bardzo przejmujesz się
Kościołami niezależnymi.
Ach, tak, rozumiem.
Pan pokazał mi jasno, że sam jest zainteresowany Kościołami
niezależnymi. Stanowili część Jego zgromadzenia. Na spotkanie w Toronto
przybyło wielu pastorów niezależnych zborów, ale zupełnie ich ignorowano.
Wyglądało na to, że przestano się troszczyć o pojedyncze zbory.
Moja samotność pogłębiała się. Przez dziesięć lat zabiegałem o jedność wśród zielonoświątkowców. A oto teraz państwo przygotowujące
konferencję było za nią w pełni odpowiedzialne. Dominowały silniejsze
organizacje i praktycznie przywództwo w międzynarodowym sensie przestało
istnieć. Co stało się z naszą pierwotną wizją?
Byłem sam na pustej drodze.
Nie przypominam sobie czasu, kiedy bym się czuł tak zniechęcony i rozgoryczony. Wydawało się, że dziesięć lat pracy poszło na marne. Czułem, że to koniec. Ale koniec czego?
Wtedy posłyszałem w sercu cichy, łagodny głos. Przez kilka dni
powtarzał: Nie rozpaczaj, ufaj mi. Otworzą się inne drzwi. W roku 1959
zobaczysz nowe i niespodziewane rzeczy.
W 1959!
Rok 1959 był rzeczywiście wyjątkowy. Zupełnie znienacka rozpoczęło
się coś nowego. Wykładałem na temat Zielonych Świąt w seminarium w Princeton w czasie sesji misyjnych. Wykładałem w Teologicznej Szkole Zgromadzenia
Ewangelicznego w Myerstown w Pensylwanii, w Yale Divinity School w New Haven, w Connecticut, w Union Theological Seminary w Nowym Jorku, w Instytucie
Ekumenicznym Światowej Rady Kościołów w Chateau de Bossey w Szwajcarii, w Teologicznej Szkole Parkinsa na Uniwersytecie Metodystycznym w Dallas w Teksasie.
Do tego spędziłem trzy tygodnie w maju w Seminarium w Princeton
jako gość mojego dobrego przyjaciela dr Mackaya. W następnym roku gościłem tam
również, tym razem jako gość następcy dr Mackaya dr Jamesa McCorda. Moje
związki z Princeton trwają do dziś i są dla mnie bardzo cenne.
Następne radosne przeżycie miało miejsce na osiemnastej radzie
Światowego Zgromadzenia Prezbiteriańskiego w Sao Paulo w Brazylii w 1959 r.
Uczestniczyłem w nim jako delegat bratniego ugrupowania zielonoświątkowego wraz
z innymi delegatami z 66 krajów reprezentującymi 46 min członków Kościoła
kalwińskiego. Znowu dr Mackay przyczynił się do rozszerzenia moich znajomości.
Jako przewodniczący zgromadzenia przedstawił mnie w ten sposób:
Cokolwiek jeszcze historia będzie miała do powiedzenia o naszym
bracie, dzisiejszy dzień będzie w niej odnotowany. Jako pierwsza instytucja wyznaniowa
uznaliśmy ruch zielonoświątkowy jako zdrową część chrześcijaństwa. Historia
odnotuje również, że Seminarium w Princeton przyczyniło się do tego zapraszając
naszego przyjaciela jako misyjnego wykładowcę.
W sercu myślałem: Jak wspaniale! Kościoły kalwińskie, wśród nich
holenderski reformowany, jako pierwsze odrzuciły członków, którzy przeżyli
chrzest w Duchu Świętym. Teraz, w pięćdziesiąt lat później, uznają chrzest za
działanie Ducha Świętego.
Nie było to odosobnione wydarzenie. To samo działo się na całym
świecie. Atmosfera w Kościołach zmieniała się radykalnie.
Nastąpiła piękna kolorowa jesień. Na starej farmie w Columbus w Ohio zgromadziło się 40 duchownych z różnych stron Stanów Zjednoczonych. Był rok
1962. Wśród zebranych byli pastorzy Kościołów reformowanych, menonitów,
luterańskich, episkopalnych, baptystycznych, metodystycznych, anglikańskich,
prezbiteriańskich i ja, zielonoświątkowiec. Było to pierwsze prawdziwie
ekumeniczne, charyzmatyczne spotkanie duchownych pierwsze tego rodzaju.
Organizacja nie sprawiła kłopotu. Dziekan John Weaver z katedry episkopalnej
św. Pawła w Detroit przygotował miejsce spotkań, był naszym gospodarzem. Ja
zwołałem zgromadzenie. I to wszystko. Program też był prosty. Duch Święty
wprowadził nas w atmosferę miłości poprzez świadectwa, nauczanie, komunię
świętą i dzielenie wspólnego życia. Każdy z nas otrzymał nowe poselstwo dla
swojego zboru i świata. Była to konferencja Dziejów Apostolskich.
Późno wieczorem ostatniego dnia zjazdu zadzwoniłem do Anny do
Oakland w Kalifornii, gdzie osiedliliśmy się w końcu po dosyć długiej wędrówce
po Stanach Zjednoczonych. Chciałem się z nią podzielić wspaniałym ekumenicznym
przeżyciem.
Odebrała telefon, ale zanim cokolwiek powiedziałem, wybuchnęła
płaczem.
Dawid, co się dzieje?
Czy coś się stało?
Otrzymaliśmy właśnie list ze Springfield (centrali Zborów
Bożych). Wyłączyli cię ze wspólnoty. Wycofali listy uwierzytelniające.
Myślałam, że wszystko będzie dobrze, a teraz cię wyrzucili łkała.
Dzięki rekomendacji Misji Wiary Apostolskiej w Afryce Południowej
uzyskałem uwierzytelnienie mojej służby od Zborów Bożych na pracę w Stanach
Zjednoczonych. Dawało mi to możliwość usługiwania, nawet jeżeli oddzielono mnie
od starych kół zielonoświątkowych. W ciągu ostatnich miesięcy powstało wiele
kontrowersji na temat mojej działalności. Proponowano, żebym się wycofał, ale tego się nie spodziewałem. W ostatnim moim liście zapewniłem braci, że nie
zamierzam rezygnować ani wycofywać się. Poddałem się ich decyzji. Nawet przez
myśl mi nie przeszło, że mogliby odrzucić mnie z powodu służby, do której
prowadził mnie Duch Święty. Zebrałem myśli.
Anno, nie martw się. Przeczytaj, proszę, tę część dotyczącą
zwolnienia.
Piszą: Decyzją Prezbitera Naczelnego zawieszamy twoją
działalność jako ordynowanego kaznodziei Zborów Bożych.
Więc taka była prawda. Starałem się pocieszyć Annę, ale moje serce
krwawiło. Nawet wieści ze zjazdu nie rozweseliły jej. Odwiesiłem słuchawkę i stałem
tak kilka minut. Ten świat pełen jest samotności myślałem i samotnych
dróg.
Następnego ranka mieliśmy końcowe spotkanie poświęcone głównie na
modlitwę. Pan ukoił moje zbolałe serce. Nie mówiłem nikomu o decyzji ZborówBożych.
Pan posłużył się Frankiem Downingiem z Kościoła południowych baptystów.
Mam widzenie
powiedział powoli Frank. Widzę dom,
jednopiętrowy
rząd okien na górze i kilka na parterze
nad domem spoczywa
piękna śnieżnobiała chmura, a w chmurze widzę napis: Bóg jest miłością,
Bóg jest miłością. Widok jest bardzo piękny.
Przerwał jakby wizja się skończyła, ale po chwili mówił dalej.
To dom brata Dawida
o, Pan mówi, że to jest jego dom i Jego
błogosławieństwo spocznie na nim.
Rzadko kiedy można słyszeć prawdziwsze proroctwo. Zrozumiałem to i nawet nie byłem w stanie podzielić się z braćmi moim ostatnim rozczarowaniem.
Gdy rozmawiałem później z Anną, powiedziałem:
Kochanie, jestem tak pobłogosławiony. Nie przejmuję się tym, co
robią. Nigdy nie mogą oddzielić mnie od miłości Bożej, która jest w Chrystusie
Jezusie, Panu naszym (Rz 8,39). Nie martw się i nie myśl już więcej o tym.
Nie możemy zapominać dodałem że przebaczenie jest podstawą
mojej służby.
Trzy tygodnie później mogłem okazać to przebaczenie następującym
listem skierowanym do sekretarza generalnego Zborów Bożych, Bartletta
Petersona:
Przesyłani serdeczne chrześcijańskie pozdrowienia.
Wasz list z 14 września informujący mnie, że decyzją Prezbitera
mój związek ze Zborami Bożymi jako ordynowanego kaznodziei został
zawieszony, był dla mnie zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewałem się takiej
decyzji braci w tej sytuacji. Z głębi serca modlę się: Ojcze, przebacz im, bo
nie wiedzą, co czynią.
Przez wiele dni od momentu, kiedy żona powiadomiła mnie telefonicznie
o powyższej decyzji, modliłem się, by znaleźć na to wszystko odpowiedź. Myślę,
że dzisiaj rano Pan ukazał mi całościowy obraz.
Na zakończenie Konferencji Światowej w Toronto Pan powiedział mi
jasno, że mam zrezygnować z pozycji w tej społeczności i iść za Nim
dokądkolwiek mnie poprowadzi. Uczyniłem tak. Ale nie uważałem mojego
uwierzytelnienia przez Zbory Boże za pozycję. Dlatego nie wystąpiłem ze Zborów
Bożych. Przyniosło to kłopoty i ból. W przypadku Abrahama i Lota była to niezgoda pomiędzy pasterzami. W tym przypadku niezgoda pomiędzy radami. Cała sprawa
rozbija się o Narodową i Światową Radę Kościołów. Dowiedziałem się, że Zbory
Boże mówiły: Nie mamy nic przeciwko służbie naszego brata. Chodzi zatem
o pole mojej pracy.
W lipcu bracia kazali mi wybierać pomiędzy przerwaniem służby w kręgach ekumenicznych a wycofaniem się ze Zborów Bożych, bo było to moje jedyne
powiązanie z ruchem zielonoświątkowym. Wierzę, że przebudzenie zielonoświątkowe
poza kościołami jest takie samo jak w kościołach. Jednak ponad 90% Kościołów i kaznodziejów, którzy przyjmują chrzest w Duchu Świętym, to ludzie z NRK i ŚRK.
Ewangelikalni połączą się z zielonoświątkowcami, ale nie przyjmą przeżycia
zielonoświątkowego. Nawet po dwudziestu latach.
Oficjalny kontakt może zostać przerwany, ale człowiek nie może
zerwać więzów miłości. Będę nadal pracował z braćmi ze Zborów Bożych i innych
ruchów zielonoświątkowych, tak jak w przeszłości. Wolą Bożą jest jedność w Duchu, a to coś więcej niż Rada Główna, Rada Światowa czy jakakolwiek rada.
Pozostaję Waszym bratem, w Jego miłości i służbie.
Dawid du Plessis
Napisz komentarz (0 Komentarze) |