Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow XV. CUD NOWOJORSKI

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
XV. CUD NOWOJORSKI PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

Personel Domu Misyjnego Mizpah przyjął mnie z otwartymi ramionami. Czułem się, jak gdyby sam Jezus wziął mnie delikatnie w ramiona i przytulił do siebie. Boży lud można znaleźć na całym świecie i pomimo że bywają chwile trudne, miłość Chrystusa i Jego moc nie przestają się objawiać.

Nie wiedząc dokładnie dokąd się udać, poszedłem do biura misji Zborów Bożych na Manhattanie przedyskutować moją sytuację ze starym przyjacielem, który w przeszłości okazał mi wiele pomocy. Był to Robert McGlasson, misjonarz, który został sekretarzem misji w Springfield w Missouri.

W jasny, jesienny poranek modliliśmy się razem w jego biurze o możliwości mojej podróży do Grand Rapids na konferencję rozpoczynającą się w następnym tygodniu. Nie zostałem zaproszony na to spotkanie, nie wiadomo było, co robić. Jechałem zdany na siebie, przekonany, że Pan przyznał się do tego planu, który powstał na ulicach Londynu. Ale na ulicach Nowego Jorku nie działo się nic. Siedziałem więc i czekałem. Nagle otworzyły się drzwi i weszła starsza pani, malutka i żwawa. Kroczyła żywo, ale znać na niej było już podeszły wiek.

– Dawid du Plessis! – jej twarz rozjaśnił uśmiech. – Czy to ty?

– We własnej osobie – powiedziałem jej.

McGlasson patrzył zdumiony.

Fannie Smith poznałem w Afryce Południowej i wspomnienie jej działalności wywoływało uśmiech i skrzywienie twarzy. Była jedną z tych nieodgadniętych osób, które ciągle nas czymś zaskakują. Po skończeniu 65 lat poczuła powołanie do Afryki Południowej, ale żadna misja nie chciała jej przyjąć ze względu na wiek. Zebrała więc pieniądze i pojechała docierając w końcu do naszej misji. Tak rozpoczęła się współpraca pełna burzliwych starć, śmiechu i frustracji. Mimo to trwała i rozwijała się.

Zostałem dobrym przyjacielem Fannie i kiedy czegoś potrzebowała, to zwracała się do mnie. Ale zawsze robiła to, co chciała. Często zamęczała mnie swoimi żądaniami. Miała taki styl działania – naciskać i drążyć, aż osiągnie się cel. Wiedziałem, że choćbym był nie wiem jak zirytowany, muszę zachowywać się uprzejmie. Była Bożym dzieckiem i w podeszłym wieku zrobiła więcej niż niejeden młody misjonarz. W końcu załatwiła sobie mały samochód i jeździła nim po wioskach. To że jeżdżąc tym wrakiem nie zabiła się, jest prawdziwym cudem. Odkryła, że mimo iż istnieje mnóstwo misji, nie ma zielonoświątkowej misji dla dzieci.

– Tak – powiedziała. – To praca dla mnie.

Sama nie mogła sobie z tym poradzić, udała się więc na spotkanie białej młodzieży i już wkrótce zwabiła najzdolniejszych, by razem ż nią uczyli czarne dzieci. Ładowała do samochodu słodycze i wabiła dzieci do kościoła. Gdy umierała w późnej starości, Szkoła Niedzielna liczyła 6 tyś. dzieci.

Do Nowego Jorku przyjechała na urlop.

– Jak wspaniale! – wykrzykiwała. – Pan kazał mi przyjść do tego biura i powiedział, że spotkam kogoś, komu mam dać 100 dol.

– To ja – powiedziałem nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Przepraszam za kłopot, ale nie mogłem wywieźć pieniędzy z Anglii, a muszę jechać do Michigan.

– W porządku – powiedziała. Pogrzebała przez chwilę w torebce i podała mi banknot 100 dol.

– To dług Pana.

Jak szybko weszła, tak wyszła, w oczach wielu ludzi nie licząca się osoba. Ale w oczach Bożych i w oczach Jego dzieci bardzo ważna.

Wstępne rozmowy w Grand Rapids dotyczyły efektów niedawnej konferencji w Zurichu i poproszono mnie o powtórzenie kazania o ziarnie i plewie. Uczyniłem to i tym samym otworzyłem sobie drogę do wygłaszania kazań na konferencjach. Pan dał mi nowe widzenie. Mówiłem o weselu w Kanie. (Jan 2,1-11).

– Moi bracia – powiedziałem. – Pamiętacie ucztę weselną w Kanie, gdzie Pan Jezus zamienił wodę w wino. Musiało być ok. 500 1. Wierzę, że oznacza to, iż w ostatecznych dniach, gdy nadejdzie wesele Baranka, Oblubieniec zatroszczy się o to, byśmy mieli wystarczająco dużo wina.

– Żyjemy – ciągnąłem – w dniach, kiedy Jezus-Oblubieniec przygotowuje się na przyjęcie Oblubienicy i przygotowuje dużo wina.

Odnosi się to do wylania Ducha Świętego. Oczekuję wylania Ducha, jakiego dotąd nie znaliśmy w historii. Żyjemy w dniach ostatecznych, dniach przygotowania. Będziemy pili wino, które da nam Jezus. Wino niezwykłej jakości w wielkiej ilości.

Zaczęły przychodzić zaproszenia do posługiwania w wielu miejscowościach. Wygłosiłem to kazanie wiele razy i mówię je do dziś.

Gdy konferencja miała się ku końcowi, odszukałem mojego przyjaciela Gustawa Kindennana, sekretarza Zborów Bożych na Europę.

– Bracie, czy mógłbyś mi pomóc w znalezieniu kogoś, kto podwiózłby mnie do Detroit? Jadę tam na zaproszenie i chciałbym, żeby mnie ktoś podrzucił.

Nie powiedziałem mu, że po zapłaceniu za podróż, hotel i jedzenie miałem w kieszeni 25 centów. Jako nie zaproszony na konferencję nie otrzymałem żadnych pieniędzy.

– Myślę, że kogoś znajdę – powiedział i szybko oddalił się. Wrócił po 10 minutach. – Jest pewne małżeństwo niemieckie, pastor z żoną, którzy chcieliby się z tobą spotkać, bo byłeś w Niemczech i w Europie. Zawiozą cię do domu pastora, który cię zaprosił.

I znów znalazłem się w obcym mieście bez pieniędzy. W nocy płakałem i wołałem w mojej samotności do Pana. „Dlaczego muszę być sam?” „Gdybym posyłał cię do pogan, dałbym ci towarzysza, ale posyłam cię do zborów. Zawsze musisz nawiązać kontakt z tymi, którym posługujesz: z pastorem, ze zborem, z dyrektorem seminarium czy przewodniczącym konferencji. Twój towarzysz jest zawsze na miejscu, do którego cię posyłam” – brzmiała odpowiedź.

W Detroit pastor Bond Bowman powiedział następnego dnia przy lunchu:

– Pan polecił mi, żebyśmy dziś wieczorem zebrali dla ciebie specjalną kolektę. – Nie wiedział, że mam w kieszeni 25 centów. – Myślę, że przyjdzie dziś ok. 600 osób i każdy powinien dać choć dolara.

Rozjaśniłem się jak niebo na zewnątrz.

Ale o 5 po południu niebo zaciągnęło się burymi chmurami, które napływały ze wschodu. Dzień nagle zmienił się w noc i Detroit nawiedziło jedno z najgorszych oberwań chmury.

Na nabożeństwo przybyło tylko 100 osób. Kolekta wyniosła trochę ponad 100 dol. Wystarczyło mi to na bilet do Chicago. Tam zostałem umieszczony w hotelu, co oznaczało dla mnie konieczność zapłacenia rachunku. Musiałem czekać do końca nabożeństwa, żeby dowiedzieć się, ile wyniosła kolekta i czy wystarczy na bilet do Minneapolis. Okazało się, że akurat wystarczyło na bilet.

W Minneapolis wydrapałem z kieszeni 5 centów, by zadzwonić do mojego gospodarza, pastora Franka Linquista, mając nadzieję, że nie zaproponuje mi wzięcia taksówki. Na szczęście powiedział, że przyjedzie mnie odebrać.

Zarezerwowałem bilet na lot do Seattle, ale nie mogłem odebrać biletu, dopóki nie otrzymam kolekty. Linia lotnicza z jakichś nie wytłumaczonych przyczyn wydzwaniała do domu pastora, żeby dowiedzieć się, kiedy odbiorę bilet. Nie powiedziałem pastorowi o mojej sytuacji, ale wkrótce i on, i inni zaczęli coś podejrzewać.

Wreszcie, gdy usłyszeli, że odpowiadam, iż odbiorę bilet następnego dnia rano, brat Fred Squire nie wytrzymał:

– Bracie Dawidzie, czy masz jakieś kłopoty?

– Nie, nie – odpowiedziałem trochę za szybko.

– Masz pieniądze na bilet?

– No, nie – poddałem się. – Nie mam tyle, żeby zapłacić za całą podróż.

– Wszystko zależy od kolekty, tak?

Skinąłem głową i odwróciłem się, by przyłączyć się do pozostałych. Nigdy nie dowiedziałem się, co Fred powiedział wtedy pastorowi Linquistowi, ale tego wieczoru dostałem pieniądze, których wystarczyło mi na dojechanie do Seattle. Wylądowałem z 15 centami w kieszeni – 5 na kawę, 5 na telefon do pastora i 5 na wszelki wypadek.

Tak było i z Seattle do Sacramento i Los Angeles. Zameldowałem się w hotelu Lankersheim przygotowany na ostatnie spotkanie. Wszystko jakoś się układało.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl