Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow XIII. DOJRZEWANIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
XIII. DOJRZEWANIE PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

Cały świat leżał w gruzach. Kraje były wyniszczone. Nasi bracia w Europie cierpieli. Niemcy, Norwegia, Dania, Finlandia, Włochy – kraje, w których w latach trzydziestych kwitł ruch zielonoświątkowy – zostały doszczętnie zrujnowane. Ludzie potrzebowali pomocy i bracia – Szwedzi, Szwajcarzy, Amerykanie, a nawet dotknięci wojną, lecz triumfujący Brytyjczycy – przybyli z taką pomocą.

Zbory Boże wysyłały pracowników do zbadania sytuacji. Postanowiono zwołać światową konferencję przywódców, by ustalić formy niesienia pomocy. Był to odważny krok.

Zapadła decyzja, by zaprosić tych, którzy uczestniczyli w spotkaniu w Memphis w 1937 r. Natychmiast zaoponowałem – to nie wystarczy. Za bardzo było to oparte na wybitnych jednostkach, a nie na ruchu wśród ludzi. Napisałem szybko do organizatorów, że będzie to prawdziwa konferencja światowa jedynie pod tym warunkiem, że wezmą w niej udział przedstawiciele wszystkich ruchów. Indywidualności mogą się spierać, ale kościoły podejmą odpowiednie kroki.

Wkrótce nadeszło do MWA drugie zaproszenie, w którym proszono mnie o przybycie jako sekretarza ruchu na konferencję w maju 1947 r. do Zurichu w Szwajcarii.

Nawet na początku nie wszystko szło gładko. Jedna z grup odpowiedziała: „Dziękujemy za zaproszenie. Przyjedziemy z radością, ale dowiadujemy się, że zaproszono i inną grupę z naszego kraju. Jeśli tak jest naprawdę, to prosimy o zapewnienie nam noclegu w oddzielnych hotelach, na innych ulicach. W ten sposób unikniemy ewentualnego zakłopotania przy spotkaniu”.

Doszło nawet do tego, że wysyłano zwiadowców, by sprawdzili, gdzie mają siedzieć reprezentanci drugiego kraju na konferencji, by zapewnić sobie miejsca po drugiej stronie sali.

Były to głupie tarcia, ale zaangażowani w nie traktowali je bardzo poważnie. Przyjechałem do Zurichu i mogłem porozmawiać z Leonardem Steinerem, przywódcą szwajcarskim, którego wybrano sekretarzem konferencji. Poinformował mnie o niektórych kłopotach. Niemal dałem się wciągnąć w jeden ze sporów. Steiner spytał mnie:

– Wiesz, że niedługo przyjedzie Archibald Cooper z Afryki Południowej? Co mamy z wami robić?

Cooper reprezentował inny ruch w naszym kraju i wielu uważało nas za rywali.

– Dajcie nam jeden pokój – powiedziałem. – Wtedy on nie będzie mógł mówić o mnie innym, a ja o nim.

Znałem Archibalda od 1915 r. Kochałem go i szanowałem. Pewien jestem, że jego nastawienie do mnie było podobne. Działaliśmy w innych ruchach, ale nie byliśmy wrogami. Jakże często chrześcijanie w swoim nastawieniu do ludzi naśladują świat. Bogu nie może się to podobać.

Konferencja rozpoczęła się w przestronnej Sali Kongresowej nad Jeziorem Zurychskim. Piękno krajobrazu przewyższało najśmielsze oczekiwania delegatów z 22 krajów. W Światowej Konferencji Kościołów Zielonoświątkowych uczestniczyło 2 tyś. przedstawicieli. Nazwę zmieniono później na: Światowa Konferencja Zielonoświątkowa.

Może ze względu na rolę, jaką odegrałem na spotkaniu w Memphis, może z powodu wczesnego przyjazdu, zaproszono mnie, bym wygłosił przemówienie inauguracyjne. Pan dał mi posłanie, które potem rozbrzmiewało w całym zielonoświątkowym świecie przez miesiące i lata, poselstwo, które powtarzałem potem ze 200 razy.

Gdyby trzeba było je dziś zatytułować, nazwałbym je „Dojrzewanie”, ale wtedy temat brzmiał: „Zbierzcie ziarno, spalcie plewy”. Bardzo dobrze pamiętam, jak stałem przed tłumem tak drogich mi, choć kłótliwych chrześcijan. Przedstawiłem im 25-letnią historię ruchu zielonoświątkowego z jego wzlotami i okresami zastoju. Podałem biblijne zasady naszych przeżyć przypominając im słowa Jana Chrzciciela: „Ja was chrzczę wodą, ku upamiętaniu, ale ten, który po mnie idzie, jest mocniejszy niż ja; jemu nie jestem godzien i sandałów nosić; on was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem. W ręku jego jest wiejadło, by oczyścić klepisko swoje, i zbierze pszenicę swoją do spichlerza, lecz plewy spali w ogniu nieugaszonym”(Mt 3,11-12).

A potem wygłosiłem kazanie:

Kilka lat temu przeżywałem kryzys, jaki pojawia się w życiu każdego wzrastającego chrześcijanina. Pragnąłem głębszego przyzywania Boga. Zmęczyły mnie powtarzane praktyki duchowe, które nie przynosiły nikomu poza mną zbudowania. Pragnąłem oglądać dowody działania Ducha Świętego w moim życiu. Zdesperowany postanowiłem pewnego wieczoru, że nie pójdę spać, dopóki Pan nie da mi wskazówek. Moja modlitwa brzmiała: „Panie, dokąd mam iść? To nie jest koniec drogi. Zawsze głosiłem, że chrzest w Duchu Świętym jest dopiero początkiem, a nie końcem chodzenia z Bogiem”. Po północy Bóg przemówił do mnie i powiedział, że potrzebuję chrztu w ogniu. Natychmiast uznałem, że ponieważ nie miałem już tak wiele entuzjazmu, nie krzyczałem i nie mówiłem językami tak głośno jak 25 lat temu, oznacza to, że utraciłem zapał. Modliłem się z całego serca, by Bóg ochrzcił mnie ogniem bez względu na to, co to ma oznaczać. Ta deklaracja wniosła w moje życie nowe rzeczy i moja służba uległa zmianie. Byłem teraz szczęśliwy, ale nie chciałem krzyczeć i skakać przed Panem, jak za czasów mojej młodości. Mogłem i tak się zachowywać, ale zdawało mi się, że nie tego Pan oczekuje.

Po kilku tygodniach radosnej głębi życia odkryłem, że tracę to, co miłowałem. Niektórzy bracia nie rozumieli mnie. Czasem czułem się tak samotny, że życie zdawało się nie do zniesienia. I znów szukałem wskazówek od Pana, bo bałem się zaufać człowiekowi.

Bardzo wcześnie rano w niedzielę udałem się na pustynię i w prochu upadłem przed Panem. Czułem, że 25 lat życia chrześcijańskiego i służby były daremne. Nie pozostało nic, poniosłem klęskę. Gdy tak płakałem i uniżałem się przed Panem, nagle pokój, który przewyższa wszelki rozum, ogarnął moją duszę. Leżałem jakby umarły. Potem usłyszałem, jak ktoś mówił do mnie łagodnie: „Odpowiadam na twoją modlitwę. To jest chrzest ognia”. Narzekałem, że nie czuję się „pełen ognia”. Wtedy On rzekł: „Ogień nie przynosi radości, ale ogień oczyszcza i uświęca. Usuwane z twojego życia plewy to nie grzech. Plewy są dobre i potrzebne dla ziarna. Kiedy usunie się plewy, wtedy widać ziarno”.

Nigdy nie zapomnę tych chwil w Jego obecności. Wydawało mi się, że wyprowadził mnie na zielone pola. Zobaczyłem rosnące zboże. Potem znalazłem się w stodole i zobaczyłem tam worki pełne zboża. Usłyszałem rozmowę dwóch osób. Przesypując ręką ziarno z worka jedna z nich powiedziała, że jest czyste i dobre. Wyszliśmy ze stodoły i znów popatrzyliśmy na pole.

– Piękna trawa – powiedział ktoś.

– Nie. To piękne zboże – poprawiła druga osoba.

– Tak? Wcale nie wygląda jak to w worku.

– Ale to też jest zboże. Jeśli pozwolimy mu rosnąć, to urodzi takie ziarno, jakie jest w worku. A jeżeli zasiejemy to, które jest w worku, ono obumrze i wyda na nowo życie, takie jak tu widzisz.

Znów spojrzałem na pole. Zboże już podrosło i łagodny powiew wiatru kołysał nim. Posłyszałem głos:

– Już niedługo dojrzeje i zostanie zebrane na klepisku, gdzie oddzieli się plewy od ziarna. Plewy wykonały już swoje zadanie i trzeba je usunąć. Jeżeli tego nie uczynimy, plon się zmarnuje. Jeśli jednak usuniemy plewy za wcześnie, to też zniszczymy plon.

Stałem w zadziwieniu. Widziałem wysokie łodygi, kłosy miały tylko 15 cm. Ziarno było pokryte plewą. Ile trzeba pracy, by je zebrać i zmłócić. Klepisko nigdy nie wygląda ładnie. Ale w końcu wiejadło oddzieli plewy od zboża i porządek powraca.

Po tym objawieniu zostałem sam na sam z moimi myślami. Co to może oznaczać? Wtedy przypomniałem sobie moje wczesne przeżycia zielonoświątkowe. Jak często zastanawiałem się, czy cały ten hałas i to, co działo się na nabożeństwach modlitewnych, było dziełem Ducha Świętego. Dlaczego ludzie chcą zachowywać się tak dziwnie i czerpać z tego błogosławieństwo? Wtedy usłyszałem w sobie cichy głos: „To jest to”. Byłem zadowolony, bo tak brzmiała odpowiedź Piotra w dzień Zielonych Świąt. Później widziałem doświadczenia bardzo widocznych manifestacji darów Ducha Świętego. Były to nie tylko języki i dar ich tłumaczenia, ale i proroctwa. W kazaniach moich braci i moich własnych zacząłem dostrzegać chwile, w których zmieniały się one w prorokowanie, objawienie słowa mądrości, słowa wiedzy. Jak to się działo? Kiedy to się zaczęło? Teraz to tak widzę. Najpierw jąkanie się, potem nowe języki, potem tłumaczenie, potem proroctwo, potem słowo wiedzy i mądrości, wszystko w tym samym Duchu. „Tak jest z Królestwem Bożym, jak z nasieniem, które człowiek rzuca w ziemię. A czy on śpi, czy wstaje w nocy i we dnie, nasienie kiełkuje i wzrasta; on zaś nie wie jak. Bo ziemia sama z siebie owoc wydaje, najpierw trawę, potem kłos, potem pełne zboże w kłosie” (Mk 4,26-29). „A gdy owoc dojrzeje, wnet się zapuszcza sierp, bo nadeszło żniwo”. Tak jak rosnące zboże reaguje na każdy powiew wiatru, tak młody chrześcijanin wypełniony Duchem Świętym reaguje na powiew wiatru nieba. Wystarczy kilka razy zaśpiewać refren, a zaczyna się radować i machać rękami. Zauważyłem, że ludzie nawracający się pod wpływem kazań bardzo spokojnych i zrównoważonych kaznodziejów w początkach swojego chrześcijańskiego życia byli równie entuzjastyczni. Drogi brat czy siostra, który teraz przynosi nam wspaniałe poselstwo w językach i tłumaczenie czy proroctwo, był kiedyś tak samo hałaśliwy jak najgorszy nowo nawrócony krzykacz. Większość dojrzałych chrześcijan odkryła, że potrzeba wielu lat na to, by nauczyli się poddawać Duchowi Świętemu, by mógł użyć ich ust do przekazania proroctwa, a nie tylko do mówienia językami. Paweł pisze, że pięć zrozumiałych słów znaczy więcej niż dziesięć tysięcy słów w niezrozumiałym języku. Ale kłos zawsze otacza plewa. Miną lata pozornie niepotrzebnych manifestacji, zanim dojrzejemy do wiary, która wyda proroctwo (Rz 12,6).

Dzisiaj w naszych Kościołach zielonoświątkowych istnieją dwie skrajne tendencje. Apostoł napomina obie strony. Do tych, którzy są przeciwko hałasom i nieporządkom, mówi: „Ducha nie gaście” (1 Tes 5,19). Do tych pragnących tylko hałaśliwych manifestacji powiada: „Proroctw nie lekceważcie” (1 Tes 5,20). Jeżeli odrzucimy pozornie niepotrzebne plewy, nigdy nie pojawi się dar proroctwa. Jeśli nie pozwolimy Panu usunąć z naszego życia niepotrzebnych demonstracji, przyzwyczaimy się do takich reakcji i nigdy nie wydamy dojrzałego owocu Ducha. Apostoł zdawał sobie z tego sprawę i dlatego napisał w l Liście do Koryntian piękne słowa w rozdz. 14. Nie usiłuje przez to gasić Ducha, ale ukierunkowuje rozwój wierzących w Kościele.

Czy obserwowaliście kiedyś nowoczesną młockarnię, która zastąpiła młócenie na klepisku? Dużo przy tym hałasu, maszyna drży, trzęsie się. Z jednej strony góra plew, z drugiej kilka worków ziarna. Jak wiele plew z takiej małej ilości zboża! Ale przyłóż do plew zapałkę i po chwili nie zostaje nic.

Patrzmy właściwie na rzeczy Ducha. Bądźmy tolerancyjni i dziękujmy Bogu za rosnące zboże. Nie śpieszmy się z oddzielaniem plew. Pamiętajmy o tym, że wiejadło jest w Jego ręku. Ale też nie zadowalajmy się starymi „dobrymi”, hałaśliwymi nabożeństwami. Uszanujmy Ducha Świętego i dajmy Mu możliwość przemawiania do nas, bo On przyszedł nie tylko nas pocieszać, ale i wprowadzić we wszelką prawdę. Jeżeli na naszych nabożeństwach będziemy tylko hałasować, nie usłyszymy Jego głosu. Gdy wieje wiatr, niech poruszają się ci wzrastający; dziękujmy za nich Bogu, ale nie osądzajmy tych, którzy nie biorą w tym udziału, bo nawet huragan nie sprawi, że worek z ziarnem zacznie falować. Potrzebujemy ziarna na nowe pola i potrzebujemy rosnącego zboża, by mieć więcej ziarna.

Nic nie może zająć miejsca Ducha Świętego w Kościele. Módlmy o jeszcze większe wylanie Ducha Świętego i pamiętajmy, że nadejdzie jak powódź i nie zmieści się w dotychczasowych kanałach, rozleje się i spowoduje zamieszanie w naszych programach.

W ostatnich latach coraz bardziej jestem przejęty, bo widzę, jak starsi pastorzy biorą wiejadło w swoje ręce. Niektórzy mówią mi, że zabrania się mówienia językami na publicznych nabożeństwach. W zborach nie dzieje się nic, co by przypominało manifestację zielonoświątkową. Istnieje obawa przed cielesnością i dlatego prowadzi się nabożeństwa według ciała, ale przystojnie i w porządku. Na takich nabożeństwach czuję się jak w domu, gdzie nie ma dzieci ani płaczących niemowląt. Każdy zachowuje się nienagannie, panuje nuda i monotonia. Dzieci zawsze robią coś niespodziewanego. Jak traktujemy nasze duchowe dzieci? Gdzie je uczymy? W piwnicy? Czy nauczą się tego, że też należą do rodziny, do Kościoła?

Martwią mnie też inne zbory. Nie ma zboża, dominują plewy – głośne mówienie, krzyki i śpiewy. Wszyscy naraz mówią językami, ale nie ma tłumaczenia. Są to Zielone Święta, ale w stadium plewy – dziecięcy płacz i rozgardiasz. Źle, gdy dorośli zachowują się jak dzieci. Muszą dojrzeć. Muszą pojawić się języki z tłumaczeniem, proroctwa i inne działania Ducha. W takich zborach proszę, by zaprosili Tego, który chrzci, by przyniósł swoje wiejadło i ochrzcił ich chrztem ognia. Widziałem zbyt wielu krzykliwych chrześcijan, którzy zasypiają na kazaniach. Żyją tylko mlekiem, a krztuszą się „mięsem” Słowa. Hebr 5,12-14: „Biorąc pod uwagę czas, powinniście być nauczycielami, tymczasem znowu potrzebujecie kogoś, kto by was nauczał pierwszych zasad nauki Bożej; staliście się takimi, iż wam potrzeba mleka, a nie pokarmu stałego. Każdy bowiem, który się karmi mlekiem, nie pojmuje jeszcze nauki o sprawiedliwości, bo jest niemowlęciem; pokarm zaś stały jest dla dorosłych, którzy przez długie używanie mają władze poznawcze wyćwiczone do rozróżniania dobrego i złego”.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl