Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow X. DZIEŁA DUCHA ŚWIĘTEGO

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
X. DZIEŁA DUCHA ŚWIĘTEGO PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

W życiu wiary trzeba umieć rozpoznać Boży głos. Musiałem się uczyć, ale Duch Święty jest wspaniałym nauczycielem. Jest przede wszystkim bardzo cierpliwy, za co ja – Dawid–osioł – jestem Mu bardzo wdzięczny. Nauczenie się rozróżniania między tym co Boże a tym co diabelskie było bardzo istotne. Pewnego dnia przyszli do mnie studenci i zapytali:

– Słyszeliśmy wiele razy, jak mówisz: „Pan powiedział”, Skąd wiesz, że to On powiedział?

– Przecież Bóg przemawia do naszego umysłu – powiedziałem. – Powiedziałeś dzisiaj rano w kaplicy – wskazałem na jednego z nich – że atakował cię szatan. Stwierdziłeś: „Szatan mówił tak i tak”. Dlaczego tak łatwo rozpoznajecie głos diabła, a Bożego głosu nie umiecie rozpoznawać? Zauważyliście, jak wiele osób powiada: „Diabeł powiedział to i to”. Dlaczego nie słyszą Boga, skoro słyszą diabła? Z jakichś tam powodów boją się powiedzieć: „Tak mówi Pan”, ale nie boją się mówić, że to diabeł.

Natychmiast uzyskałem odpowiedź:

– Szatan wysyła do naszych umysłów ogniste pociski. Można to zaraz rozpoznać.

– Wiec złe myśli pochodzą od diabła? – zapytałem.

– Tak – odparli.

– A dobre myśli – od was? Skinęli głowami.

– A gdzie jest miejsce dla Boga? – nacierałem. – Nie. Uważam, że wszystkie złe myśli pochodzą od diabła, a wszystkie dobre od Pana. Ja jestem neutralny. Mogę wybierać.

– Widzicie – ciągnąłem dalej, gdy nic nie odpowiedzieli – posiadam rozum. Najczęściej jest on pod wpływem tego, co mówi szatan, albo tego, co mówi Pan. Ja słucham Boga. Nie słucham diabła.

Ich twarze pojaśniały. Musieli to zrozumieć. Nie idziemy za radami szatana. Idziemy za Panem i Jego miłego głosu musimy słuchać.

W początkach mojego życia duchowego przejmowałem się tym, że moje myśli błądziły podczas modlitwy, a szczególnie w czasie modlitwy językami. Tak mnie to martwiło, że w końcu zawołałem do Boga:

– Pomóż mi panować nad moim umysłem i skupić uwagę. Dlaczego moje myśli tak błądzą, gdy modlę się językami?

Natychmiast pojawiła się we mnie myśl: „Gdzie błądzą twoje myśli?” Odpowiedziałem sobie: „To Pan mnie pyta. Mówi do mnie. Słyszę Go!” Zacząłem zauważać, że moje myśli dotyczyły spraw, z którymi się zmagałem, ludzi, którym chciałem pomóc, albo trudności. Najpierw myślałem, że jest to tłumaczenie tego, o co się modlę językami. Zapytałem:

– Panie, czy to jest tłumaczenie języków?

W tamtych latach wierzyliśmy, że kiedy mówimy językami, to jest to Boże poselstwo. Ale Pan odpowiedział:

„Nie. Mówisz do Boga, a czy nie sądzisz, że Ja też mam ci coś do powiedzenia?”

I wtedy, tak jak później studentom, zabłysło we mnie światło zrozumienia. Mówiłem do Boga w językach, a On odpowiadał mi przez moje myśli. W ten sposób zacząłem otrzymywać objawienia. Przedtem brakowało mi zrozumienia tego, co czynił Bóg. Zacząłem zwracać baczniejszą uwagę na to, gdzie błądzą moje myśli, bo było to ważne.

Coraz bardziej oczywistym stawał się fakt, że w przypadkach, gdy nie wiedziałem, o co się modlić, gdy nie znałem całej sytuacji, powinienem modlić się w językach. Wtedy znajdowałem rozwiązanie.

Biblia uczy nas, że „Duch wstawia się za nami w słabości naszej. Nie wiemy bowiem o co się modlić jak powinniśmy, ale Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach. A Ten, który bada serca, wie, jaki jest zamysł Ducha, bo zgodnie z myślą Bożą wstawia się za świętymi ”(Rzym 8,26–27).

Przez praktykę i trening nauczyłem się słuchać. Nauczyłem się też modlić ze zrozumieniem, w przyrodzonym języku, a potem uciszyć się, czekać i słuchać. Nauczyłem się słuchać tego, co mówił do mnie Duch Święty, słuchać, jak mnie prowadzi czy daje objawienie. A jeśli podejrzewałem, że coś może pochodzić ode mnie, a nie od Boga, znalazłem sposób na sprawdzenie tego. Natychmiast zaczynałem modlić się językami (l Kor 14,2: „Bo kto językami mówi, nie dla siebie mówi, lecz dla Boga; nikt go bowiem nie rozumie, a on w mocy Ducha rzeczy tajemne wygłasza”) i oczekiwałem na odpowiedź. Jeśli myśl znikała i ja o niej zapominałem – nie pochodziła od Boga, był to mój pomysł. Ale jeżeli myśl stawała się coraz jaśniejsza i pewniejsza, wiedziałem, że pochodziła od Pana i że mogę jej zaufać bez lęku i wątpliwości.

W ten sposób nauczyłem się robić to, czego Pan chciał ode mnie. Przemawiał do mnie 24 godziny na dobę. Nie musiałem ustalać specjalnego czasu modlitwy i stosować jakiejś procedury. Słyszałem Jego głos wszędzie, cokolwiek robiłem. Było to bardzo ważne. W miarę jak wzrastałem, Bóg zaczął mnie prowadzić w inny sposób. Początkiem było odkrycie przeze mnie, że Paweł i jego towarzysze chcieli udać się w pewniejsze miejsce, ale Duch Święty przeszkodził im. Dzieje Ap. 16,6–7 mówią o tym przeżyciu: „I przeszli przez frygijską i galacką krainę, ponieważ Duch Święty przeszkodził w głoszeniu Słowa Bożego w Azji. A gdy przyszli ku Mizji, chcieli pójść do Bitynii, lecz Duch Jezusa nie pozwolił im”. Zacząłem być wrażliwy na Boże prowadzenie, nie oczekiwałem już, że zawsze będzie do mnie mówił – „Zrób to”. Co dzień rano przed wstaniem oddawałem swój umysł Panu:

– Dzisiaj należę do Ciebie, Panie, i cokolwiek pojawi się w moich myślach, pójdę za tym. Będę robił to, co jest do zrobienia, chyba że Ty mnie powstrzymasz. Prowadź mnie godzina po godzinie; nie chcę wiedzieć, co będę robił po południu. Znam swoje obowiązki i będę je wypełniał. Jeśli zboczę z właściwej drogi, pokaż mi to.

Spotkałem ludzi, którzy rano klękają z notatnikiem i opracowują program dnia, ale nigdy im to nie wychodzi i każdy dzień przebiega inaczej niż planują. Na szczęście Pan zachował mnie od takiego nierozsądku dzięki temu, że nauczyłem się ufać Mu, iż będzie mnie prowadził. Nigdy się nie martwiłem. Szedłem za tym, co wydawało się dobre, i uczyłem się rozpoznawać Boże kierownictwo. Mój umysł mówił jedno, ale serce odczuwało co innego. Zacząłem zwracać uwagę na te odczucia. Jeśli wymyśliłem coś wspaniałego, ale nie odczuwałem pokoju w sercu, wiedziałem, że to Boża poprawka. Zatrzymywałem się i czekałem. Modlitwa językami okazała się wspaniałą pomocą w znajdywaniu wyjścia z takiej sytuacji. Modliłem się językami i jeśli pomysł nadal był we mnie, wiedziałem, że jest właściwy. Jeżeli znikał – to znak, że nie pochodził od Boga.

W prowadzeniu przez Boga i modlitwie językami ważna jest jedna rzecz. Ludzie, którzy nie wierzą szczerze, że mówiąc językami modlą się do Boga – ci którzy nie wierzą, iż to Duch Święty wstawia się za nimi – mogą źle skończyć. Najpierw trzeba wierzyć bez żadnej wątpliwości, że to, co pojawia się w umyśle, pochodzi od Boga, dopiero wtedy można działać zgodnie z tym. Jezus powiedział: „A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzą: /…/ nowymi językami mówić będą”. Muszą uwierzyć. Nowe języki to bardziej kwestia wiary niż czegokolwiek innego. Duch Święty do niczego nie przymusza. Jest to akt wiary. A jeśli wiara nie jest właściwie ugruntowana, to to, co się w jej imię czyni, będzie podobne.

Musiałem przejść też lekcję na temat czasu. To podstawa posłuszeństwa. Nauczyłem się, że gdy Duch Święty mówi: „Idź”, wtedy należy zacząć działać. l Było to szczególnie dobrze widoczne, gdy pracowałem w centrali Misji Wiary Apostolskiej. Przybywałem wcześnie i zaczynałem dzień od otwierania i sortowania korespondencji. Brałem nóż do papieru i otwierałem koperty, a później czytałem.

Pewnego ranka rozcinałem koperty, gdy Duch Święty powiedział: „Przeczytaj ten list”. Odłożyłem go na bok. Wziąłem drugi. „Nie – głos był niemal słyszalny. – Przeczytaj ten pierwszy, zanim otworzysz następne”.

Zacząłem czytać. List pochodził od pastora pewnego zboru. „Zaprosiliśmy ewangelistę, ale otrzymaliśmy właśnie wiadomość, że nie będzie mógł przyjechać. Czy moglibyście nam pomóc i przysłać ewangelistę, który by poprowadził nabożeństwa w końcu tego tygodnia?”

Duch Święty znów wyraźnie przemówił: „Zadzwoń do Alberta Spargo”. Spojrzałem na zegarek. Nie było jeszcze siódmej. Powiedziałem na głos:

– Albert Spargo jeszcze śpi.

Duch Święty odpowiedział: „Zadzwoń do niego”. Zrobiłem to. Gdy podniósł słuchawkę, powiedziałem:

– Masz coś w tym tygodniu?

– Wygląda na to, że jestem wolny – odpowiedział. Zrelacjonowałem mu całą historię.

– Chcesz jechać? Muszę ci powiedzieć, że to Duch Święty kazał mi zadzwonić do ciebie.

– Z radością pojadę – brzmiała jego odpowiedź.

Gdy powróciłem do korespondencji, zadzwonił telefon. Był to pastor z przedmieść Johannesburga.

– Nie wiesz, gdzie jest brat Spargo? – zapytał.

– Dopiero co z nim rozmawiałem.

– Czy mógłby przyjechać do nas na ten weekend?

– Nie – odparłem. – Właśnie umówiłem go na wyjazd na wieś. Pan zna przyszłość. Czas ma znaczenie.

Brat Spargo pojechał i pozostał tam przez dwa tygodnie. Gdy wrócił, był w siódmym niebie.

– Szkoda, że Pan zawsze nie mówi ci, gdzie mnie posłać – rzekł. – Była to najwspanialsza posługa, jaką dotąd miałem. Co wieczór Boże błogosławieństwo i chwała. Ludzie uzdrowieni, zbawieni i błogosławieni jak nigdy dotąd.

Gdy rozmyślałem nad tym, co się działo podczas tamtej posługi, zrozumiałem, że moje nieposłuszeństwo i opóźnienie choćby o minutę mogło wszystko zniweczyć. Duch Święty prowadzi mnie, każe mi coś robić lub czekać. Takie jest motto mojego życia.

Inną lekcję odbyłem podczas rozmowy na temat chrztu w Duchu Świętym z pewnym profesorem.

– Przekonałeś mnie, że tego potrzebuję – powiedział. – Przekonałeś mnie, że muszę przyjąć dar mówienia innymi językami. Przerwał i potrząsnął głową.

– Ale mam jeszcze jeden problem. „Kto językami mówi, nie dla ludzi mówi, lecz dla Boga”, (l Kor 14,2) To mi się podoba. To chcę czynić: „Nikt go nie rozumie”. Ale: „w mocy Ducha rzeczy tajemne wygłasza”. To mnie niepokoi.

Spojrzał mi w twarz. Nie odpowiedziałem, bo jeszcze nie skończył.

– Jakie to tajemnice? – ciągnął dalej. – Co to może być? Skąd można na ten temat czegoś się dowiedzieć?

– Naprawdę nie wiem, jaka to tajemnica – odpowiedziałem szczerze.

– Ale napisał to Paweł i Paweł musiał wiedzieć – upierał się. – Na pewno użył właściwego słowa. Skąd wiedział, że wypowiada tajemnice?

– Nie wiem – odparłem.

– Dawidzie, dlaczego nie miałbyś spytać Pana, gdy z Nim rozmawiasz? Już sobie zaplanowałem, że po naszej rozmowie spytam o to Pana.

– Kiedy otrzymasz odpowiedź, to mi powiedz – i wyszedł.

Siedziałem nadal w tym samym miejscu. „Panie, słyszałeś tę rozmowę, mam nowy problem. Ja też chciałbym poznać naturę tej tajemnicy. Nie rozumiemy tajemnic, ale czego one dotyczą?”

Natychmiast otrzymałem odpowiedź. Tak szybko, że byłem zaskoczony. „Przeczytaj Ef 5,18–19 i zrozumiesz”. Przeczytałem wersety: „I nie upijajcie się winem, które powoduje rozwiązłość, ale bądźcie pełni Ducha, rozmawiając ze sobą przez psalmy i hymny, i pieśni duchowne, śpiewając i grając w sercu swoim Panu”.

„Bądźcie pełni Ducha” – przetłumaczone dokładniej oznacza: trwajcie w przepełnieniu Duchem, a kiedy opływacie Duchem, rozmawiajcie ze sobą przez psalmy. Jeślibym nie otworzył Biblii, nie znalazłbym tego, ale zacząłem czytać i nagle słowo „psalmy” wydało mi się napisane tłustym drukiem.

– „Psalmy? – pomyślałem – Psalmy? Czy tędy droga?” Myśl powracała: „Tu znajdziesz odpowiedź”.

Otworzyłem Księgę Psalmów i pierwsze słowa, jakie ujrzałem, pochodziły z Psalmu 22: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”

Psalmista mówi do Boga. Prawie wszystkie psalmy to modlitwa do Boga. Większość z nich to dialog między modlącym się człowiekiem a Bogiem.

Zacząłem zauważać różnicę między psalmem a proroctwem. Ktoś mówi do Boga, rozmawia z Nim; inny przemawia do Boga, a psalmy skierowane są do Boga. Są chwałą, uwielbieniem, adoracją. Piękne. Tego musimy się nauczyć. Jest w nich też wyznanie, uniżenie się. Także wstawiennictwo. Odkryłem to wszystko w czasie tej sesji z Panem na temat psalmów.

– Teraz wiem, gdzie moje myśli błąkają się w czasie modlitw i skąd otrzymuję inspirację – powiedziałem półgłosem. – Panie, to nie tłumaczenie otrzymuję w czasie modlitwy. Nie. Tłumaczenie potrzebne jest, gdy mówisz do kogoś innego. Ale kiedy jesteśmy tylko Ty i ja, to jest rozmowa. A tajemnice dotyczą psalmów – uwielbiania, chwały, adoracji, wyznania i wstawiennictwa. Wszystko to jest tajemnicą kierowaną przez Ducha Świętego.

Wiele musiałem się nauczyć od Ducha Świętego w pierwszych latach mojego chrześcijańskiego życia. Ale żadna z tych lekcji nie wywarła na mnie tak wielkiego wrażenia jak cud, którego doświadczyłem w Ladybrand i o którym przez wiele lat nikomu nie mówiłem. Wydarzenie to było tak niezwykłe i nieprawdopodobne, że wielu mogłoby wątpić, czy wydarzyło się naprawdę.

Wszystko zaczęło się, gdy wróciłem z podróży i dowiedziałem się, że w naszym zborze zrodził się konflikt. Jeden z braci zaczął głosić dziwne rzeczy na temat świętości i wszystkim utrudniał życie. W niedzielę zwykł wstawać i ganić braci ze zboru, iż żyją w grzechu. Doszło do tego, że głosił, iż sam żyje ponad grzechem i szatan nie ma do niego dostępu. Oczywiście, wkrótce wpadł w pułapkę duchowej pychy. Popadł w rozpacz i zaczął wątpić w swoje zbawienie. Miał się coraz gorzej.

Bracia prosili mnie, bym mu pomógł. Wiedziałem, że szatan próbuje go zniszczyć, ale nie wierzyłem w to, że został opętany. Szatan zaatakował go ognistymi pociskami, które można było zgasić tylko za pomocą tarczy wiary. A on sam nie był w stanie jej utrzymać.

W tym samym czasie między innymi braćmi zaczęły się niesnaski w innej sprawie. Byli pełni goryczy i złości. Odczułem, że Pan chce użyć ich, by pomogli bratu zaatakowanemu przez szatana. Podszedłem do nich.

– Nasz brat potrzebuje pomocy – powiedziałem. –Ale nie możecie przecież pójść do niego skłóceni. Szatan miałby do was dostęp. Musicie się pogodzić albo sami staniecie się jego ofiarami.

Znając sytuację postanowili jakoś rozwiązać problem. Jeden z nich podszedł do mnie i powiedział:

– Chciałbym, żeby wszystko było w porządku, ale nie wyciągnę pierwszy ręki, bo wtedy on powie, że się poddaję. Pewnie on myśli tak samo. Czy moglibyśmy spotkać się gdzieś na neutralnym gruncie? Ty mógłbyś nas pogodzić. Jestem gotowy prosić go o przebaczenie i przebaczyć mu.

Drugi brat przyjął tę ofertę i zorganizowaliśmy spotkanie. Był piękny, słoneczny dzień, staliśmy w ogrodzie pod drzewem morelowym. Obaj wyjąkali:

– Bracie, przebacz mi. Myliłem się.

Przynaglałem ich, bo zaczęliby kłócić się na nowo o to, kto się mylił.

– Przebaczcie sobie – powiedziałem – i nie wdawajcie się w szczegóły. Gdy podali sobie w końcu ręce, usłyszałem cichy głos Pana w języku afrikaans: „Musisz natychmiast znaleźć się w tamtym domu”.

„Przecież nie mogę znaleźć się tam od razu – odpowiedziałem w myślach. – Przebiegnę tak szybko, jak mogę”.

Zwróciłem się do braci:

– Pan powiedział mi, że jestem potrzebny w tamtym domu. Pogodziliście się już, więc pójdę szybciej, a wy podążajcie za mną. Pobiegnę jak najszybciej.

I oddaliłem się. Przeszedłem obok domu i skręciłem w prawo do furtki. Szedłem wśród drzew. Idąc myślałem: „To około mili. Jeśli skręcę w prawo, będę musiał pójść pod górę i obejść kilka domów. W lewo droga jest prostsza i będę mógł iść szybciej”.

Trwało to 2–3 sekundy. Wyszedłem przed furtkę i usłyszałem, jak stuknęła za mną. Skręciłem w lewo i to wszystko, co pamiętam. Kiedy chciałem biec, zobaczyłem, że stoję przed domem.

Stałem tak przez chwilę. „Jak się tu dostałem? Nic nie pamiętam. Czyżbym spał?”

Ale moje rozmyślanie zostało przerwane przez dziwny hałas dochodzący z domu. Wszedłem do przedpokoju, który prowadził do pokoju dziennego, na prawo znajdowały się sypialnie. „Jestem na miejscu. Dziękuję Ci, Panie”. Skierowałem się ku pierwszej sypialni mijając mały stolik, na którym leżała Biblia. Wziąłem ją i wszedłem.

Czterech potężnych mężczyzn, wśród nich i mój brat Mateusz, trzymało nieszczęsnego człowieka na łóżku. Żona jednego z nich stała w pobliżu. Wyglądało to strasznie.

– Puśćcie go – powiedziałem ostro. – Tak nie można.

– Ale on jest agresywny – wytłumaczyli.

– Wołał ciebie – powiedział Mateusz.

Puścili go. Wyskoczył z łóżka i groźnie zbliżył się do mnie. Podniosłem Biblię i przemówiłem do niego.

– W imię tego Słowa, w imię Jezusa każę ci się uspokoić. Nie podniosłem głosu. Mężczyzna upadł na łóżko. Ogarnęło mnie współczucie. Podszedłem do niego i powiedziałem:

– Szatanie, w imię Jezusa, zostaw w spokoju tego człowieka. Wyjdź z tego domu i nigdy nie wracaj.

Kobieta stojąca w nogach łóżka przeraźliwie krzyknęła i odskoczyła.

– Co się stało? – zapytałem.

– Kiedy mu kazałeś wyjść – wykrztusiła – spod łóżka wypełzł duży wąż i uciekł przez okno. Wyglądał straszliwie, okropny, wielki wąż.

Powiedziała, że był prawdziwy. Ja wiedziałem, że był duchowy. Kiedy wróciłem do człowieka na łóżku, uśmiechał się do mnie i powiedział:

– Czuję się dobrze.

– Co się stało? – zapytałem.

– Coś jakby wąż oplatało moje ciało wyduszając ze mnie życie. Nie mogłem tego przemóc. Tak ciężko walczyłem.

Biedny człowiek zmagał się z całych sił z szatanem. Przerwał na chwilę i popatrzył na swoje ręce i kolana.

– Teraz rozumiem. Chełpiłem się, że szatan mnie nie atakuje. Moja pycha otworzyła mu drogę. Ach, jak cierpiałem. Jestem wolny tylko dzięki Bożej łasce.

Mówił dalej i wyznawał wszystko. Powrócił do pełnej wspólnoty z Bogiem i z braćmi. Zaśpiewaliśmy pieśń, która rozbrzmiewała w całym domu:

„Lew z Judy zerwie wszelkie więzy i da nam zwycięstwo”. Była to chwila triumfu.

Ktoś zapukał i jeden z braci poszedł otworzyć. Po chwili usłyszałem podniecone głosy. Podszedłem do drzwi i zobaczyłem moich przyjaciół.

– Brat mówi, że jesteś tu od dwudziestu minut – wykrzyknął jeden z nich. – Dopiero co przyszliśmy. Opuściłeś nas dwadzieścia minut temu. Jak możesz tu być od dwudziestu minut?

– Nie wiem. Jestem tu już jakiś czas. Nie wiem dokładnie ile. Człowiek, który wszedł za nami do sypialni, przerwał mi.

– Gdy Dawid wszedł z Biblią w ręce, spojrzałem na zegarek. Przyszliście dwadzieścia minut później.

– Ale jak to możliwe? – zawołali.

– Nie wiem – odparłem. – Biegłem.

– Którędy? Powiedziałeś nam, że będziesz biegł. Usłyszeliśmy stuk furtki, ale kiedy podeszliśmy i rozglądaliśmy się w prawo i w lewo, nigdzie nie było cię widać. Myśleliśmy, że wszedłeś do domu. Otworzyliśmy drzwi i zawołaliśmy, ale powiedziano nam, że nie wchodziłeś tam.

Wzruszyłem ramionami. Ale oni się upierali:

– W końcu poszliśmy. Przychodzimy i okazuje się, że jesteś tu już od dwudziestu minut. Niemożliwe!

Wtedy zrozumiałem, że zostałem przeniesiony przez Ducha Świętego. Dziękuję Bogu za opis takiego przypadku w życiu Filipa (Dz.Ap. 8,39–40), inaczej byłbym nieźle przestraszony. A tak po prostu byłem nieco zbity z tropu. Wiedziałem, że powinniśmy zachować to dla siebie.

– Nie mówcie o tym nikomu – poprosiłem.

Przypomniał mi się przypadek pewnego człowieka i kłopoty, w jakich się znalazł po takim wydarzeniu. Tam gdzie mieszkaliśmy, widać było dwa szczyty górskie w kraju Basuto oddalone od siebie o ok. 15 mil. Człowiek ten mieszkał na jednym ze szczytów. Na drugim przebywał opętany. Podobnie jak Gerazeńczyk z Biblii, opętany został przez legion demonów, był nieokiełznany. Budził postrach wśród wszystkich ludzi. Chrześcijanin modlił się nieustannie do Boga o uwolnienie tego człowieka. Pewnego razu Duch Święty przeniósł go 15 mil i obdarzył mocą wypędzania demonów. Usłużył też wielu innym ludziom. Gdy klękli do modlitwy, Duch przeniósł go z powrotem do domu. Afrykanie byli tak zafascynowani tym co się wydarzyło, że zaczęli go czcić. Stał się ich prorokiem i to go zgubiło. – – Nie chciałbym, żeby to małe przeżycie mnie zniszczyło – powiedziałem.

Działanie Ducha Świętego było w tamtych czasach i później bardzo widoczne w Afryce Południowej. Jeden z najwspanialszych przejawów mocy miał miejsce w czasie posługi misjonarza duńskiego Kościoła reformowanego. Nazywał się Dawid Pyper, był pełnym entuzjazmu wierzącym, choć nie otrzymał jeszcze wtedy chrztu w Duchu Świętym. Prowadził wspaniałą pracę wśród Hindusów. Pojawił się wtedy w Afryce Południowej teolog, który rzucił wyzwanie chrześcijaństwu głosząc, że Jezus Chrystus był oszustem, że nie było śmierci na Golgocie, że Jego uczniowie ukryli Go zanim umarł, by miał czas na wyzdrowienie, że nie było grobu i w ogóle chrześcijaństwo jest farsą. Hindusi zaczęli podejmować jego naukę zarzucając Dawida pytaniami w rodzaju: „Jak możesz udowodnić, że Jezus żyje?” Dawid nie chciał pozwolić na to dłużej i podjął wyzwanie. Zorganizował publiczne spotkanie, na którym mieli rozmawiać o prawdziwości Chrystusa. Skonsultował się ze starszymi holenderskiego Kościoła reformowanego i pewien starszy brat zgodził się pokryć koszty debaty. Dawid wynajął stadion sportowy w Seapoint, Cape Town. Ustalono dzień.

Dzięki reklamie w gazetach na stadionie stłoczyło się 30 tyś. ludzi, czarnych, czerwonych i białych. Nie chcieli stracić okazji do zabawy. Tłum drżał z podniecenia.

Hindus, który rzucił wyzwanie, wyszedł jako pierwszy z wymyśloną historią o tym, jak to Jezus udał się do Egiptu, gdy uczniowie zdjęli Go z krzyża i zdziałał tam wiele dobra jako prorok. Wyśmiewał wierzenia chrześcijańskie.

Potem przyszła kolej na Pypera. Cytował wiele wersetów z Pisma Świętego i przedstawiał dowody, które potwierdzały historyczność Jezusa, Boga wcielonego. Nagle pomyślał: „Mówię tak samo jak on, a przecież chodzi o to, kto ma rację. Jest tylko jeden sposób. Jezus objawi się tu i teraz”.

Zaczął mówić, że Jezus żyje i że jest z nimi na stadionie, że może czynić to samo, co czynił, gdy chodził po ziemi. Wziąwszy głęboki oddech, powiedział wyraźnie:

– Czy jest na stadionie ktoś nieuleczalnie chory? Pamiętajcie, nieuleczalnie chory! Jeśli wyjdziesz tu na platformę, będę się za ciebie modlił i Jezus cię uzdrowi.

Drżąc cały przełknął ślinę. Już przedtem modlił się za chorych i byli uzdrawiani, ale to było coś innego. Wszyscy wyciągali szyje, by zobaczyć. Na stadionie wrzało.

I wtedy podeszło kilku mężczyzn niosąc kobietę całą w klamrach. Podnieśli ją na platformę. Dawid omal nie zemdlał. Był to beznadziejny przypadek. Zapytał, czy są na stadionie lekarze. Poprosił, by ją zbadali i określili jej stan. Wyszło kilku lekarzy, między innymi i ten, który ją leczył. Jeden po drugim stwierdzili, że jej choroba jest nieuleczalna.

Nie było odwrotu. Dawid podszedł do kobiety i bez teatralnych gestów włożył na nią ręce. Pomodlił się krótko i powiedział:

– W imię Jezusa, bądź uzdrowiona.

Kobieta odrzuciła kule i zaczęła iść. Zdjęła część klamer i szła dalej. Kilka osób zasłoniło ją płaszczami, by mogła pozbyć się wszystkich klamer. Schodziła i wchodziła na platformę, ale nikt już nie zwracał na to uwagi.

Kilka dni później lekarze, którzy badali kobietę na stadionie, powiedzieli przedstawicielom prasy, że jest ona teraz całkowicie zdrowa.

Dla Dawida był to dzień ciężkiej pracy. Wtedy też zaczęły się kłopoty w jego Kościele. Zamiast radować się razem z nim, władze kościelne zaczęły akcję przeciw niemu za prowadzenie spotkania na stadionie bez zgody synodu. Dawid przetrwał jednak okres krytyki, pozostał czynny w Kościele i rok czy dwa później przyjął chrzest w Duchu Świętym. Na szczęście nie przy mojej posłudze, choć to ja uczyłem go, że Jezus chrzci nas w Duchu. Udał się wprost do Pana. Jeśli byłbym w to zaangażowany, powiedziano by:

– A, to jeden z tych fanatyków od du Plessisa.

Ku zdziwieniu wielu, nie poświęcił się służbie uzdrawiania, jak się spodziewano. Od czasu do czasu modlił się za chorych, w miarę potrzeb, ale nie była to jego specjalność. Nadal pracował wśród Hindusów i muzułmanów. Zdobył sobie wśród nich popularność.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl