Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow V. DUCH ŚWIĘTY

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
V. DUCH ŚWIĘTY PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

Był piątek, drugi wieczór moich wysiłków, by przeżyć chrzest w Duchu Świętym. Nawrócony w wieku 11 lat, ochrzczony rok później, żyjący wśród zielonoświątkowców, a nie ochrzczony w Duchu Świętym? Jak to możliwe? Zdecydowałem, że będę modlić się i pościć dopóty, dopóki nie zostanę ochrzczony w Duchu.

Zapadał zmierzch. Klęczałem w dużym otwartym magazynie, w którym przechowywano trumny. Modliłem się i rozmyślałem samotnie w ogarniającej mnie ciemności; dookoła oparte o ściany stały stosy trumien. Coraz trudniej się było skoncentrować. Bałem się. Nie było światła; w Ladybrand używaliśmy lamp naftowych. Elektryczności nie było.

– Kiedy oni wrócą – wymruczałem w ciemności. – Nie ma ich już strasznie długo.

Modliłem się dalej, co chwila otwierając oczy, by ujrzeć tylko czarne zarysy okrytych brezentem trumien. Widok trumien mi nie przeszkadzał. Byłem wierzącym i wiedziałem, że śmierć została pokonana. Ale łatwiej mi było modlić się gdy dorośli i dzieci zaczęli na nowo wypełniać szopę i zapalano lampy naftowe w oczekiwaniu na następne spotkanie z serii nabożeństw ewangelizacyjnych. Było lato 1918 r., tzn. początek roku kalendarzowego w Afryce Pd. Zbliżały się moje urodziny. Nasza społeczność zaprosiła Charlesa Heatley'a, prostego ewangelistę z Anglii, który cieszył się opinią pomagającego w przeżyciu chrztu w Duchu Świętym. Mieliśmy problem ze znalezieniem miejsca. Nasza grupa liczyła 20 – 30 osób i zazwyczaj spotykaliśmy się w domach, ale z okazji ewangelizacji wierzący z okolicy zasilali nasze szeregi i nie pomieściłby nas żaden dom.

W czasie wojny burskiej w latach 1899-1902, gdy zasiedlona przez Holendrów Burska Republika Transwalu i Orania odmówiły wcielenia do Imperium Brytyjskiego, wielu farmerów nawróciło się do Jezusa Chrystusa.

W czasie jedego z takich wspaniałych objawów Bożej potęgi część jeńców wojennych, w tym i niektórzy okoliczni farmerzy, zostali zesłani do obozu jenieckiego na Bermudach, gdzie rozpoczęło się przebudzenie. Wielu zostało zbawionych i powrócili do Afryki Pd. znając Boga. Jako pierwsi przyłączyli się do ruchu zielonoświątkowego. Bóg poprzez tragedię wojny przywiódł ich do zbawienia.

Potrzebowaliśmy sporego pomieszczenia na specjalne nabożeństwa, a w tym czasie nikt dysponujący odpowiednim pomieszczeniem nie wynająłby go nam. W przeszłości, gdy wynajmowaliśmy budynek, okoliczni ludzie zbierali się i wrzucali kamienie na dach i przez okna. Nie mogliśmy używać pomieszczeń o oszklonych oknach, bo je natychmiast wybijali. Powstało wtedy takie powiedzenie: „Nie mamy szyb w oknach, ale dzięki Bogu nie cierpimy siedząc w ławkach”. Ważnym elementem naszej służby była modlitwa za chorych. Wierzyliśmy, iż należy się za nich modlić dopóki nie wyzdrowieją albo umrą. Śmierć nie zdawała się czymś strasznym. Dziś ludzie zbyt się przejmują śmiercią, uchodzi ich uwadze fakt, że życie jest tylko ułamkiem życia wiecznego. W tamtych dniach modliliśmy się:

– Panie, jeżeli ich nie zamierzasz uzdrowić, zabierz ich do domu.

Modliliśmy się albo o uzdrowienie, albo o śmierć.

W naszej społeczności był starszy brat Anglik, metodysta, który zawarł z miastem umowę na grzebanie zmarłych biedaków, którzy nie zostawili funduszy na pogrzeb. Miał on na przedmieściach dużą szopę, w której przechowywał stosy trumien.

Przyszedł do mojego ojca i trzech innych starszych zboru. Z przyległego pokoju mogłem wykorzystać moją rozwijającą się znajomość angielskiego (oprócz afrykańskiego, holenderskiego uczyłem się też angielskiego u nauczycieli ze Szkocji). Mogłem przysłuchiwać się rozmowie miedzy starszymi a Anglikiem. Usłyszałem, jak powiedział:

– Wszystko przygotuję, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Ustawię trumny przy ścianach i zakryję brezentem tak, że nawet nie będzie ich widać.

– Nie mam dywanów. Podłoga jest kamienna, ale leżą tam worki z wełną.

Nie byłem przekonany, ale mój ojciec i starsi zboru przyjęli ofertę. Nabożeństwa odbędą się w magazynie trumien.

W następnych dniach właśnie w tej szopie Pan czynił wielkie rzeczy. Posługa brata Heatley'a zakończyła się sukcesem. Jezus ochrzcił w Duchu wielu młodych i starszych. Nawróciło się kilka młodych osób z pobliskich farm. A ja, choć znałem Pana już od dwóch lat, nie zostałem ochrzczony! Czułem się źle. Trzeba jednak z całym szacunkiem stwierdzić, że nauka o Duchu Świętym była w tym czasie dosyć uboga. Nauczyciele głosili, że aby zostać ochrzczonym, trzeba najpierw się opróżnić ze wszystkiego. Oczywiście, im bardziej się starałem Opróżnić, tym bardziej czułem się pełny. Nikt nie powiedział mi, że we mnie znajduje się źródło wody żywej i że przyjąłem Ducha Świętego, gdy Pan Jezus mnie zbawił. Nauczano, że chrzest Duchem Świętym jest napełnieniem. Nawrócenie to zewnętrzne działanie Ducha Świętego, który nie wszedł jednak do mojego wnętrza. Kościół ówczesny nie pamiętał, że „Jezus tchnął na nich i rzekł: Przyjmijcie Ducha Świętego” (Jan 20,22) jeszcze zanim przyjęli chrzest Ducha Świętego w dzień Zielonych Świąt. Chrzest, jak dziś wiemy, nie jest Czymś skierowanym do wewnątrz. Jezus-Chrzciciel zanurza wierzącego w Duchu, oddając go Duchowi. W ten sposób wierzący ma Ducha w sobie i nad sobą.

Modliłem się więc i modliłem, ale nic się nie działo.

W czwartek rano poszedłem do dyrektora szkoły i poprosiłem o zwolnienie z zajęć następnego dnia.

– Dlaczego? – spytał dyrektor.

– Chcę się modlić – odpowiedziałem szczerze.

Zapadła cisza, którą zakłócał jedynie stłumiony głos sekretarki w pokoju obok.

– Dawidzie – powiedział w końcu. – Proszono mnie o zwolnienie na pogrzeb babci, która nie istniała, z powodu choroby, która nigdy nie miała miejsca, z powodów, jakie tylko można wymyśleć, ale nikt dotąd nie prosił mnie o zwolnienie, by się modlić.

Patrzył mi prosto w oczy. Siedziałem spokojnie.

– A dlaczego chcesz spędzić cały dzień na modlitwie? – zapytał.

– Chcę pościć – odrzekłem – a Biblia mówi, by modlić się i pościć. Rzeczywiście, chcę się modlić, ale bardziej chodzi mi o post. Jeżeli mnie pan zwolni, to zacznę już dziś wieczorem. Zamierzam tak długo trwać w modlitwie, dopóki Pan nie ochrzci mnie w Duchu Świętym.

Znów zapadła cisza.

– A, to tego chcesz – powiedział. Cień uśmiechu pojawił się na jego ustach i znikł. – Musisz być ostrożny. Widzisz, istnieje coś takiego jak hipnoza i mesmeryzm. Nie wiem, jak to ludzie robią, ale uważaj i upewnij się, że rozmawiasz z samym Bogiem.

Skinąłem głową i popatrzyłem na niego.

– Dobrze.

Dostałem dzień zwolnienia.

Ojcu podobało się moje zdecydowanie. On i sześciu innych braci modlili się za mnie przez całą czwartkową noc, z kilkugodzinną przerwą na sen. Modlili się za mnie, wkładali ręce, wołali do Boga z całego serca, by zaspokoił moją potrzebę. Potem przeszliśmy do modlitwy półgłośnej, a wreszcie modliliśmy się całkiem po cichu. Klęczeliśmy na kamiennej posadzce, staliśmy i spacerowaliśmy. Jak dobrzy zielonoświątkowcy starej daty, trwaliśmy w modlitwie. Modlitwa ciągnęła się przez piątek z przerwą na nabożeństwo prowadzone przez brata Heatley'a. Wreszcie zostałem sam wśród trumien na kilka godzin pomiędzy nabożeństwami.

Modliliśmy się i w noc piątkową, aż do zupełnego wyczerpania. Byłem wycieńczony i osłabiony umysłowo i fizycznie, a nie stało się nic. Czułem się coraz bardziej zawiedziony.

W sobotę rano siedziałem samotnie w kącie szopy. Niespodziewanie podeszła do mnie 14-letnia dziewczynka z sąsiedniej farmy, która już przeżyła chrzest w Duchu Świętym podczas nabożeństwa. Usiadła obok mnie.

– Dawidzie – zaczęła ostrożnie. – Czy mogę ci coś powiedzieć? Nie chcę się wtrącać, ale wiem, jak bardzo się starasz.

Moje milczenie zachęciło ją. Nie byłem na nią zły. Po prostu nie miałem nic do powiedzenia.

– Myślę, że Bóg chce ci coś powiedzieć – przerwała i zaczerwieniła się. Była bardzo zmieszana. – Powiedział mi, że jeżeli wyznasz to, co cię obciąża, to ochrzci cię w Duchu Świętym.

Spojrzałem na nią. Spuściła oczy i odeszła tak cicho, jak przyszła.

Wiedziałem, o co chodziło. Sumienie dręczyło mnie z powodu pierwszego w moim życiu świadomego grzechu, który przywiódł mnie do następnych.

Kilka lat wcześniej okłamałem rodziców. Uwierzyli mi, ale ja tego nie zapomniałem. Oczywiście, kłamstwo przyniosło następne, które miały ukryć to pierwsze.

Było to tak. Opiekowałem się moją młodszą siostrzyczką, która później zmarła. Matka pracowała w innej części domu. Dla zabicia czasu bawiłem się kawałkiem sznurka z metalową skuwką na końcu. Bezmyślnie wywijałem sznurkiem. W pewnym momencie wyślizgnął mi się z ręki i uderzył dziecko w główkę. Kiedy później matka i ojciec zauważyli guz, spytali mnie, jak to się stało. Odparłem, że nic o tym nie wiem, i natychmiast zrozumiałem, że Zgrzeszyłem. Dręczyło mnie to przez 7 lat.

Rozmyślając nad tym, co powiedziała dziewczynka, ukryłem twarz w dłoniach i schyliłem głowę między kolana. Jej łagodne napomnienie rozbrzmiewało w moim zmęczonym umyśle: „...jeżeli wyznasz to, co cię obciąża...”. Skąd p tym wiedziała? To musiało być od Boga. Nikt oprócz Pana i mnie o tym nie wiedział.

Wyprostowałem się i dostrzegłem moją matkę siedzącą kilka metrów przede mną. Zbliżyłem się do niej i po cichu powiedziałem o moim kłamstwie sprzed 7 lat?

Czemu nie powiedziałeś od razu? – nie były to słowa potępienia ale współczucia.

– Nie wiem, mamo – odpowiedziałem ze schyloną głową. – Ale wiem, że muszę to wyjaśnić. Pan przebaczył mi w kraju Basuto, ale wspomnienie pozostało.

Podniosłem się i wyznałem mój grzech. Poszedłem i wyznałem ojcu. Zanim Skończyłem, wybuchnął płaczem.

– Och, Panie! Panie! – Był tak wzruszony, że nie mógł mówić.

– Drogi Panie. Mój syn czuje, że jest grzesznikiem, bo skłamał, ale ja jestem o wiele gorszym grzesznikiem.

Z wielkim wzruszeniem wybaczył mi moje kłamstwo.

Dziwne, ale po wyznaniu grzechu mojego dzieciństwa nie wpadłem w zachwyt. Spodziewałem się ulgi, a poczułem się niegodny. Kiedy nadszedł czas modlitwy, poszedłem do kąta i modliłem się sam. Pamiętałem ostrzeżenie dyrektora szkoły i wolałem, żeby nie wkładano na mnie rąk. Chciałem być sam.

– Panie! Widzę teraz, że nie jestem godzien. Nie proszę cię już o chrzest w Duchu Świętym, pomóż mi tylko żyć dobrym życiem, takim jak Chrystus, i dojść do nieba.

I wtedy otrzymałem pierwsze widzenie. Ujrzałem księgę i dwie dłonie. Jedna trzymała księgę, a druga ją kartkowała. Wytężyłem uwagę chcąc zobaczyć, co jest w księdze, ale kartki były czyste, białe, błyszczące. Kiedy odwrócona została ostatnia kartka, usłyszałem wewnątrz siebie: „Niema tu nic zapisanego przeciw tobie. Krew Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, oczyściła cię z wszelkiej nieprawości”.

Nagle zrozumiałem, że wszystko, nawet moje kłamstwo, zostało starte przez krew Jezusa. Ogarnęła mnie wielka radość. Przepełniła całą moją istotę, nie było już miejsca na cokolwiek innego. Nie mogłem prosić o Ducha Świętego – nie było miejsca!

– Alleluja! – powiedziałem, ale to nie zabrzmiało dobrze. W porównaniu z wypełniającą mnie bezgraniczną radością brzmiało nawet trochę głupio. „Jak to wyrazić” – pomyślałem, ale zanim coś wymyśliłem, zacząłem się śmiać. Zanosiłem się śmiechem.

– Ha ha ha ha, ho ho ho ho, hi hi hi hi, ha ha ha ha! – czułem, że już nie dam rady śmiać się dłużej. Nikt mnie nie uspokajał. Niektórzy zaczęli śmiać się razem ze mną, było to tak zaraźliwe. Nikt nie był zaniepokojony. Trzymając się za brzuch powiedziałem:

– Panie, już nie mogę. Pomóż mi, pomóż mi wyrazić to co czuję. Zacząłem znowu wykrzykiwać „alleluja”, ale wymówiłem tylko –A-a-a ...” – „lleluja” już nie wypowiedziałem.

Zacząłem mówić językami, wypowiadałem nowe dźwięki, których przedtem nie słyszałem. To „a-a-a” otworzyło mi usta, a Pan napełnił je nowym językiem. Język brzmiał trochę śmiesznie.

Na naszym nabożeństwie był stary marynarz, który opłynął cały świat. Usłyszał, jak wypowiadam te dziwne, nowe dźwięki, podszedł bliżej i przez chwilę przysłuchiwał się. Potem odwrócił się i powiedział do zgromadzonych:

– Dawid mówi po chińsku! Słyszałem ten język wiele razy. On uwielbia Boga w czystym chińskim!

Przerwałem modlitwę, bo w umyśle zakiełkowała mi zatrważająca myśl: „O Panie! Proszę, nie posyłaj mnie do Chin!” Bałem się, że mógł to być znak Boga, jakie mam wykonać zadanie misyjne.

Po chwili jednak myśl ustąpiła i zastanawiając się, czy przypadkiem nie utraciłem już daru, znów zacząłem się modlić. Natychmiast zauważyłem, że język się zmienił. Wyraźnie był inny, nie wschodni. Mówiłem dalej, a w mojej głowie kłębiły się różne myśli. „Jaki to język?... Czy okazałem nieposłuszeństwo Duchowi Świętemu?... I co teraz dostałem?... To brzmi jak bełkot. Ale jeśli to jest bełkot, to dlaczego ciągle wypowiadam inne sylaby? Kto zmienia ten bełkot? Czemu nie mogę mówić pierwszym językiem? Modliłem się już chyba sześcioma różnymi językami. Za każdym razem jakiś nowy. Formują się na moich ustach. Nie mogę ich zmieniać. Nie mogę też ich pohamować”.

Mniej więcej po upływie pół godziny podszedłem do kaznodziei i spytałem:

– Bracie Heatley, gdy Duch daje dar języków, to czy jest to tylko jeden jeżyk raz na zawsze i stale modlimy się tym jednym językiem?

– Nie – odpowiedział. – W 1 Kor 12 Biblia mówi o różnych rodzajach języków. Możemy mówić różnymi. A dlaczego pytasz?

– Wydaje mi się, że w ciągu pół godziny modliłem się co najmniej sześcioma.

– Nie przejmuj się tym – zaśmiał się.

– A iloma brat mówi? – chciałem wiedzieć. Z wielką cierpliwością otworzył 13 rozdział 1 Kor.

– Popatrz. Co tu jest napisane? „Choćbym mówił językami ludzkimi i anielskimi...” Ile jest języków na świecie?

Uważano wtedy, że jest ich 2 tysiące.

– Dwa tysiące? – odparłem ostrożnie.

– No to jeśli już skończysz mówić dwoma tysiącami ludzkich języków, to możesz zacząć się martwić o anielskie.

– Nie myślę, żeby do tego kiedykolwiek doszło – odrzekłem potulnie. Byłem zadowolony. Co więcej, ten problem nigdy potem nie zaprzątał mojej uwagi. Za każdym razem, gdy pojawia się nowy raport w sprawie języków świata, ich liczba wzrasta. Dzisiaj fachowcy twierdzą, że jest ich ponad 4 tysiące. Nigdy nie wydawało mi się, że wyczerpałem już wszystkie możliwości językowe. Od czasu do czasu jednak, gdy się modlę, słyszę język, który brzmi dla mnie całkiem inaczej od poprzedniego.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl