Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow IV. NAWRÓCENIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
IV. NAWRÓCENIE PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

Kraj Basuto nazywany jest często Szwajcarią Afryki Pd. ze względu na wysokie góry, na których śnieg leży przez cały rok. Nasza stacja znajdowała się w połowie drogi między jedną z takich pięknych gór a wioską, w której robiliśmy zakupy. Był w niej też kowal i, co najważniejsze, poczta. Świeże, przejrzyste powietrze górskie umożliwiało dobrą widoczność i z naszej Misji Góry Tabor można było dojrzeć budynek poczty. Ale droga do niej była daleka – 1,5 km w dół po stromym, wyboistym zboczu górskim, a potem równiną przez pola kukurydzy i wąskie ścieżki do wioski Basuto.

Prawie każda rodzina w takiej wiosce jak nasza używała do wypraw na pocztę konia. My, misjonarze, też mieliśmy jednego, ale młody misjonarz, który przybył niedawno ze Szwajcarii, Reinhardt Gschwend, miał specjalnego konia kupionego od jednego z wodzów. Reinhardt, miły człowiek, starał się nauczyć języka basuto i w końcu mu się to udało. Został potem jednym z wielkich misjonarzy Afryki. Wydaje w językach afrykańskich więcej pozycji niż ktokolwiek inny. W drukarniach, które założył, nadal drukuje się miliony książek. Jego dwaj synowie kontynuują tę pracę i są tak znani jak ich ojciec.

Tego dnia, a był to luty, Reinhardt powiedział z właściwym mu obcym akcentem:

– Weź mojego konia na pocztę.

Te słowa sprawiły, że moje jedenastoletnie serce podskoczyło z radości. To był prawdziwy koń! Silny koń wierzchowy. Razem pomkniemy przez pola i drogi! Ta perspektywa zmieniała niezbyt przyjemny obowiązek w zabawę.

Ostrożnie zjeżdżałem w dół po górskiej ścieżce. Nie można było jechać szybciej, dopóki droga nie stała się równa. Gdy koń wydostał się już na równinę, wyprostowałem się w siodle i rozejrzałem po polach. Byłem odprężony, a jednocześnie bardzo świadomy tego, co mnie otaczało. Uczyłem się odczytywać przyrodę; nie tylko zbliżanie się pór roku, ale i jakość gleby, jej wpływ na rozwój roślin, rozpowszechnienie zwierząt w okolicy, reakcje przyrody na obecność człowieka i zmieniające się środowisko. Od Afrykańczyków uczyłem się odczytywania w przyrodzie rzeczy, których inni nie zauważają. Afrykańczycy traktują takich ludzi jak głupców.

– Czytają książki – powiadają – a nie umieją czytać przyrody.

Tymczasem ludzie czytający książki uważają za głupców tych, którzy nie umieją czytać. Błędne koło, ale obie strony mają trochę racji.

Nabierałem szybkości jadąc wzdłuż pól kukurydzy, które żółkły z nadchodzącą jesienią. Zbliżał się czas żniw. Lato w Afryce dobiegało końca. Dzień był gorący ale jasny, przejażdżka mnie ożywiła.

Przy parterowym budynku poczty z suszonej cegły włożyłem przesyłki do torby przy siodle: 9 listów i 2 małe paczki, tyle co zwykle. Gdy wsiadałem na konia, zauważyłem, że się chmurzy. Olbrzymie chmury burzowe toczyły się w kierunku gór. Nagle niebo zaciągnęło się całkiem. W oddali w dolinie pojawiły się błyskawice.

– Może zdążę przed burzą – powiedziałem do siebie półgłosem. Nie chciałem zostawać w tym miejscu. Jeszcze nie umiałem znaleźć się wśród mieszkańców wioski. Zawiesiłem torbę przy siodle, zabezpieczyłem i wdrapałem się na konia, który szedł wzdłuż koleiny nieco podenerwowany.

– Muszę jechać – powiedziałem. – Nie chcę, żeby mnie burza złapała. ; Przeżyłem już dwie czy trzy burze w kraju Basuto, prawdziwe nawałnice. Wyprowadziłem konia na drogę i pognałem go przez wieś w kierunku pól, gdzie zmusiłem go do galopu. Wiał silny wiatr, dzień zmienił się w noc. Najpierw błyskawice, potem przerażający huk gromu, który przetaczał się nad polami, by w końcu odbić się głośnym echem w górach. A potem nieprzerwana ściana deszczu.

Przejechałem dopiero 1/3 drogi, gdy grom uderzył w ziemię tuż przede mną. Błysk, jakiego dotąd nie widziałem, syk i swąd siarki. Przez chwilę byłem oślepiony. Piorun uderzył nie więcej niż 6 m przede mną. Koń stanął jak wryty. I znowu ogłuszający huk grzmotu. Jak śmieszne myśli przychodzą wtedy człowiekowi do głowy.

„Jeżeli piorun uderzy we mnie, to już nie usłyszę grzmotu” – pomyślałem. Usłyszałem grzmot. „To znaczy, że jeszcze żyję”.

Gdy koń zatrzymał się nagle, omal nie spadłem z siodła. Ześlizgnąłem się i upadłem na mokrą ziemię. W mokrych i zabłoconych spodniach ukląkłem na polu kukurydzy raz po raz uderzanym przez pioruny i zawołałem:

– Jezu! Zbaw mnie!

Dziwne. Jak dotąd żadne wezwanie do przyjścia do Jezusa nie skruszyło skorupy mojego serca. Nie odpowiedziałem na dziesiątki takich wezwań. Żadne do mnie nie dotarło na tyle, bym podjął decyzję. Ale oto klęczałem wśród wycia wichru, w strumieniach deszczu i w świetle błyskawic, przerażony zwracałem się do Jezusa.

I od razu wiedziałem, że jestem zbawiony. Wiedziałem, że Pan Jezus mnie przyjął. Burza nadal szalała, a ja się nie bałem. Błyskawice, grzmoty i deszcz nie ustawały, aleja byłem rozbrykany jak źrebak. Spojrzałem w górę ku niebu i powiedziałem głośno:

– Wspaniale byłoby, gdyby Jezus przyszedł w tej chwili.

Wiedziałem, że przyjdzie wśród chmur zgodnie z tym, co mówi Pismo, i chciałem już Go ujrzeć. Chciałem Mu spojrzeć w twarz. Wiedziałem, że jest prawdą.

Po powrocie wytarłem konia i poszedłem do chaty rodziców. Była tylko mama.

-1 jak tam burza? – spytała.

– Jezus mnie zbawił – powiedziałem z nonszalancją jedenastolatka. Podniosła głowę, ale nie okazała wielkich emocji. Odwróciła tylko do mnie głowę i na jej twarzy pojawił się uśmiech pełen miłości.

– Przeraziłem się burzy – opowiadałem – ale zawołałem do Jezusa i On mnie zbawił. To było tak proste.

Mama musiała opowiedzieć tę historię ojcu, bo przed kolacją w czasie modlitwy spojrzał na mnie znad Biblii i rzekł:

– Słyszałem, że przeżyłeś dzisiaj coś z Panem.

Mój ojciec należał do tych, którzy chcą najpierw zobaczyć efekt w postaci życia chrześcijańskiego, zanim stwierdzą, czy rzeczywiście jakieś przeżycie miało miejsce.

– Tak – odpowiedziałem poważnie, starając się mądrze to rozegrać. – Mogę powiedzieć, że dzisiaj modliłem się i rozmawiałem z Jezusem tak jak Afrykanie. Bóg nie był gdzieś daleko w niebie, ale blisko mnie.

Przerwałem. Przy stole zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mnie. Ojciec spoglądał mi prosto w oczy.

– Coś się wydarzyło – powiedziałem cicho. – Teraz Jezus jest dla mnie prawdziwy.

 

Wkrótce po moim nawróceniu skończyła się praca w Misji Góry Tabor i wróciliśmy do małej społeczności zielonoświątkowej w Ladybrand. Mój ojciec podjął na nowo pracę jako stolarz i kaznodzieja, a ja wróciłem do szkoły, pełen wspaniałych wrażeń z życia w wiosce afrykańskiej.

Moim gorącym pragnieniem było przyjąć chrzest. Kiedy będę mógł zostać ochrzczony w wodzie? Czyż Biblia nie mówi: „Pokutujcie i dajcie się ochrzcić”? Bardzo tego pragnąłem przekonany, że po moim dramatycznym nawróceniu jestem gotów. Ale ojciec powiedział „nie”. Byłem za młody. Nie rozumiałem znaczenia chrztu.

Dlatego on i starsi zboru zaczęli ze mną rozmowy na temat chrztu i jego znaczenia. Szczególnie rozważali ze mną Rzym. 6: „Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został Z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili”.

– Musisz żyć nowym życiem – podkreślali. Wszyscy lękali się, że może tak nie być. A ja czekałem i czekałem. Bez chrztu.

Pewnego dnia – był to rok 1917, a ja miałem 12 lat – starsi zboru ogłosili, że uroczystość chrztu dwóch starszych osób, które nawróciły się niedawno, odbędzie się w następnym tygodniu. Miano chrzcić w potoku za Ladybrand. Rzeka Caledon na granicy z krajem Basuto była za daleko, a potok tworzył niewielki staw, w sam raz na chrzest.

Prosiłem jeszcze raz.

– Czy mogę przyjąć chrzest?

Nie wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.

– Tak. Myślimy, że jesteś gotowy.

Ciągle pamiętałem Afrykańczyków z Basuto, którzy wychodzili z wody oczekując, że Jezus ochrzci ich w Duchu Świętym. Byłem pewien, że tak będzie i ze mną.

W spokojną niedzielę zebraliśmy się nad potokiem. Zgromadził się tam wielki tłum ludzi. Informacja o nabożeństwie została ogłoszona publicznie i przybyły dosłownie setki dzieci z mojej szkoły. Wszyscy chcieli to zobaczyć. Dotychczas podobne nabożeństwa odbywały się w pobliskiej farmie, ale tym razem był to publiczny chrzest przez zanurzenie. Metodyści, anglikanie i reformowani tylko kiwali głowami.

Ochrzczono najpierw starszą parę, a potem mnie, pierwszą młodą osobę, która została ochrzczona w ten sposób. Wyszedłem z wody i nic się nie stało. Nie było chrztu w Duchu Świętym. Tylko setki twarzy o szeroko otwartych oczach patrzących na mnie z zaciekawieniem.

Ale jednego byłem pewien: zostałem pogrzebany z Chrystusem i zmartwychwstałem do nowego życia. Najlepszym tego dowodem była nowa moc, jaką odnalazłem w Biblii. Przemawiała do mnie. Byłem dziedzicem wszystkich obietnic. Należały do mnie. Były moje.

Tej nocy leżałem w ciemnościach patrząc w górę i powtarzałem w myślach: „Jestem pogrzebany z Chrystusem i teraz rozpoczynam nowe życie. W Biblii znajduję wskazówki, jak je prowadzić”.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl