Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow MISTER PENTECOST - DAVID DU PLESSIS arrow III. PRZEKONANIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
III. PRZEKONANIE PDF Drukuj E-mail
Napisał DAVID DU PLESSIS   

Pod koniec roku 1915 zamieszkała wśród nas rodzina misjonarzy z Anglii. To oni zapoczątkowali łańcuch wydarzeń, które całkowicie zmieniły moje życie. Dawid Fisher, bogaty młynarz angielski, doznał dotknięcia Pana, nawrócił się i przeżył chrzest w Duchu Świętym, a potem wyjechał do Afryki jako misjonarz. Porzuciwszy pracę, jego rodzina i dwie starsze siostry postanowili założyć stację misyjną w Afryce Pd. Przybyli do naszego miasteczka Ladybrand znając Jamesa Moodiego, potomka szkockiej rodziny królewskiej, który jako jeden ze starszych naszego zboru przyczynił się do ukształtowania mojego młodego charakteru. Wkrótce nasza społeczność znalazła się pod wpływem brytyjskim, co w dużej mierze przyczyniło się do mojej dwujęzyczności. Jednak nie pozostaliśmy długo w miłym, wygodnym zborze w Ladybrand. W miarę jak mój ojciec przyjaźnił się z Dawidem Fisherem, wizja misji stawała się coraz jaśniejsza, coraz częściej kraj Basuto pojawiał się jako miejsce ewentualnego osiedlenia. W końcu misjonarz przekonał mojego ojca do przekroczenia granicy kolonii brytyjskiej i pomógł mu w budowie staqi misyjnej: domu o 16 pokojach, w małej wiosce, gdzie już wcześniej mieli schronienie wierzący.

Basuto, jedna z kilku wiosek w tej okolicy, położona była wysoko na grzbiecie górskim, poniżej znajdowały się piękne, przepaściste doliny. Dalej rozciągały się równiny, raz zielone, to znów żółto-brązowe, na nich pola kukurydzy, łąki lub dzika roślinność.

Matka, ojciec i nas czterech chłopców – piąty Justus urodził się później – wprowadziliśmy się do afrykańskich chat. Większa składała się z pokoju dziennego i pokoju chłopców. W drugiej, w której mieszkali rodzice, znajdowała się jadalnia. W trzeciej była kuchnia z paleniskiem wprost na brudnym klepisku. Pomiędzy tymi trzema kopulastymi budowlami z suszonych w słońcu cegieł, o słomianych dachach, znajdowało się podwórze, na którym spotykała się cała rodzina, by rozmawiać, czytać i modlić się. Warunki były prymitywne, ale Inożna było utrzymać czystość. Nie znaliśmy brudu i chorób, z którymi tak Często kojarzy się życie w południowoafrykańskiej wiosce.

Nie czuliśmy się osamotnieni, ponieważ już wcześniej dotarli tam ewangeliści i nawróciło się wielu Afrykańczyków. Przybyliśmy razem z pracownikami, którzy pomagali ojcu w budowie stacji misyjnej: ciosali i obrabiali Ramienic, wznosili budynek. Wśród czarnych mieszkańców wioski znaleźliśmy wspaniałych, bliskich przyjaciół. Wraz z dwoma synami Fisherów byliśmy jedynymi białymi i większość czasu spędzaliśmy bawiąc się z dziećmi z wioski, poznając afrykańskie zwyczaje, tradycje i język.

Mieszkańcy byli spokojnymi i miłymi ludźmi. Jako dzieci czuliśmy się wśród lićh bardzo dobrze. Uprzejmość i troska o innych była tu większa niż w jakimkolwiek cywilizowanym społeczeństwie. Nie mogliśmy jednak przyzwyczaić się do poligamii. Misjonarze nauczali i zachęcali do porzucenia wielożeństwa i poślubienia tylko jednej kobiety. Wydawało się to właściwe, ale przyniosło niszczące skutki. Porzucone kobiety stawały się prostytutkami. Poligamiczna wioska, w której panowało szczęście i praktycznie nie było Rozwodów, zmieniła się w monogamiczną co prawda, ale pełną niemoralności i małostkowości społeczność. Nigdy nie mogłem pogodzić się z nauką misjonarzy. Apostoł Paweł podkreślał, że biskup ma być „mężem jednej żony”. Jeżeliby chciał przez to wyłączyć kawalerów, to użyłby raczej terminu „żonaty”, leżeli zamiast tego podaje tak dziwne określenie, znaczy to, że w pierwotnym Kościele musieli być mężczyźni, którzy mieli więcej niż jedną żonę. Nigdzie nie czytamy o tym, by wyłączano ich z Kościoła. Nie mogli tylko piastować urzędu starszych.

W takich idyllicznych warunkach upływał czas i zbliżał się dzień moich jedenastych urodzin. W niedzielę zebraliśmy się razem z mieszkańcami wioski na nabożeństwo w szopie, którą ojciec budował jako skład na materiały budowlane. Razem z rodziną siedzieliśmy na drewnianej ławce – zawsze razem: ojciec, matka i wszyscy chłopcy w rzędzie. Ja, wtedy dziesięciolatek, obserwowałem prostych, czarnych ludzi. „Nie umieją ani czytać, ani pisać, są analfabetami...” Ich śpiew narastał, chropowate, nie szkolone głosy. Śpiewali całym sercem i pełną piersią. „Są analfabetami – mówiłem do siebie ze złością – ale...” Nie chciałem tego wypowiedzieć. „Ale znają Jezusa. Ci dwoje tam, mężczyzna i kobieta – myślałem – zupełnie się zmienili w ciągu nocy. Jak to możliwe? Dlaczego nie widziałem czegoś takiego wśród białych? Oczywiście – rozmyślałem – biali chodzą do kościołów. Zostali nauczeni i wiedzą, ale nie okazują uczuć tak łatwo. Jak oni mogą zmienić się tak szybko, skoro nawet nie znają katechizmu? Słuchają tylko kazań na naszych nabożeństwach”.

Szczególnym przypadkiem był czarownik. Spojrzałem na niego. Przedtem, przerażający, był postrachem wszystkich. Teraz przemienił się we wspaniałego człowieka, łagodnego, uprzejmego i pełnego miłości.

Tak wielu z nich doświadczało działania mocy podczas chrztu. Wiedzieli, że Jezus został ochrzczony w rzece, i upierali się przy tym, by też brać chrzest w rzece; sadzawka nie wystarczy. Moje oczy prześlizgiwały się po ludziach stłoczonych w małej szopie. A może to ich prostota? Jezus przyjął Ducha Świętego, gdy wychodził z rzeki, i oni oczekiwali tego samego. Oczekiwali, że Jezus uczyni dla nich to samo, co dla Niego zrobił Jego Ojciec. Słyszałem takie oświadczenia. I oczywiście, wychodzili z rzeki mówiąc innymi językami. „Jak to możliwe?”

Moje rozmyślania zostały przerwane. Śpiew zamarł i jeden z misjonarzy wstał, by spytać, czy są jakieś prośby o modlitwę. Stara żona najwyższego wodza – była jedną z wielu żon, bo im większy wódz, tym więcej posiadał żon – podniosła się powoli i prosiła o modlitwę za przyjaciółkę, która leży śmiertelnie chora. Wstąpiła do niej w drodze na nabożeństwo i odczuła, że jej przyjaciółka umiera. Misjonarz prowadzący nabożeństwo wyszedł do przodu i powiedział:

– Módlmy się za nią.

Zaczęliśmy się modlić. Szopa rozbrzmiewała modlitwami i płaczem, a potem coraz głośniejszym: „Alleluja, alleluja za krzyż, on nas pociąga wzwyż”. Żona wodza zaczęła obchodzić szopę w rytm pieśni i w końcu wymaszerowała na zewnątrz, a za nią inni. W ciągu minuty czy dwóch szopa opustoszała, a ludzie maszerowali w rzędzie lub dwójkami w kierunku chaty chorej kobiety. Mój ojciec i misjonarze nie mieli innego wyboru, jak tylko podążyć za nimi. Poszedłem i ja, mrucząc coś pod nosem o wierze tych prostych ludzi.

Gdy dotarli do chaty chorej kobiety ze śpiewem, zaczęli ją okrążać. „Alleluja, alleluja za krzyż!” To był dziwny widok. Mój ojciec, żona wodza i dwaj misjonarze weszli do chaty.

Minęły dwie lub trzy minuty, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Nagle w drzwiach chaty pojawiła się chora – roześmiana, zaczęła tańczyć z podniesionymi rękami. „Alleluja, alleluja za krzyż, on nas pociąga wzwyż!” Pieśń rozbrzmiewała coraz głośniej, a ludzie roztańczeni i szczęśliwi wracali do szopy.

W zborze odbyło się wspaniałe, tradycyjne nabożeństwo. Pan dokonał jeszcze jednego cudu. Dla tych ludzi była to jedyna możliwość. Tak mówi Biblia i tak się dzieje.

W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli, byłem zagubiony i prawie zrozpaczony. „Ci biedni ludzie są za głupi na to, by wiedzieć, że coś jest niemożliwe. Nawet im do głowy nie przyjdzie, że coś nie może się stać. Mówią: Bóg może to zrobić”. Oglądałem realność Bożych prawd.

Z irytacji prawie płakałem. „Dlaczego ja tak nie znam Jezusa?”

Przez całe życie wstawałem co dzień o świcie, by czytać Biblię i modlić się. Nie miałem jeszcze jedenastu lat, a Biblię znałem już dobrze. Gdy tylko trochę podrośliśmy, nasz ojciec budził nas o wpół do szóstej. Myliśmy się i ubieraliśmy, a o szóstej siedzieliśmy z Bibliami w rękach. Najpierw modlitwa, potem czytanie Pisma, jednego albo dwóch rozdziałów.

„Znam Biblię. Wiem wszystko o Jezusie, ale Go nie znam” – zrozumiałem w udręce. Gdy modliłem się ja lub moi rodzice, była to dla mnie recytacja. Bóg zdawał się być daleko w niebie, nigdy blisko. Ale dla nich, dla tych biednych czarnych mieszkańców wsi, był zawsze obok.

„Gdybym znał Jezusa tak jak oni...” – myślałem z bólem serca.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl