W
ósmym dniu 2004 roku zapisałam w swoim dzienniku: Nadszedł
nowy rok, ale w moim życiu nie dzieje się nic nowego. Na
krótko przed swoimi czterdziestymi urodzinami byłam
bezrobotna, niezamężna, bezdzietna i zakompleksiona.
Pisząc
te słowa, nie miałam pojęcia, że tego właśnie dnia Bóg
zainterweniuje w moje życie, dając mi nowe widzenie rzeczywistości. Światła
w ciemności
Kilka
miesięcy temu perspektywa czterdziestych urodzin doprowadzała mnie
niemal do obłędu. Widziałam jedynie to, czego nie udało mi się
dokonać. Nie miałam zabezpieczenia finansowego, nie zrobiłam kariery
zawodowej, nie spełniłam się jako żona i matka. Co najgorsze,
brakowało mi jakiegokolwiek celu w życiu. Zaczęła nachodzić mnie
myśl, aby ze sobą skończyć.
W
przetrwaniu tych czarnych dni pomagało mi codzienne uczestnictwo we
Mszy świętej w mojej parafii oraz zaangażowanie w jej różnorodną
działalność. Brałam udział w spotkaniach formacyjnych dla dorosłych
oraz przygotowywałam się do prowadzenia rozmów indywidualnych
z parafianami potrzebującymi pomocy emocjonalnej i duchowej. Zamiast
użalać się nad sobą, próbowałam wykorzystać wolny czas jako
okazję zbliżenia się do Boga.
Pomocna
okazała się również moja ciocia Lola. Zaproponowała, abym w
celu umocnienia swojej wiary spędzała raz w tygodniu godzinę przed
Najświętszym Sakramentem. Ona sama nabrała tego zwyczaju po
pielgrzymce do Medjugorie, gdzie poczuła się do tego zaproszona przez
Matkę Bożą. Ponieważ ciocia była dla mnie ogromnym autorytetem w
sprawach wiary postanowiłam spróbować. Jednocześnie byłam
jednak nieco sceptyczna. Czy można skupić się na Najświętszym
Sakramencie przez całą godzinę? pytałam.
Na
początku było to rzeczywiście trudne i wciąż spoglądałam na zegarek.
Minął miesiąc i wcale nie było mi łatwiej! Wreszcie, nie widząc
żadnych skutków tej modlitwy, ani nawet nie doświadczając w
niej obecności Pana, zdecydowałam się zakończyć eksperyment.
Kiedy
podjęłam tę decyzję i miałam właśnie wyjść z kaplicy, podeszła do
mnie kobieta odpowiedzialna za zapisywanie chętnych na adorację.
Wiem, że jest pani wierząca powiedziała. Czy
nie zechciałaby pani zadeklarować się raz w tygodniu na stałą godzinę
adoracji? Przyjęłam to jako znak od Boga, aby się nie
zniechęcać i zapisałam się na czwartki na dziewiątą wieczorem. Z
jakiegoś powodu rozmowa z tą kobietą zmieniła moje nastawienie i
ożywiła pragnienie adoracji.
Pomimo
to początek nowego roku zastał mnie dokładnie w tym samym stanie
dalej miałam wrażenie, że nie potrafię się modlić.
Przyjdź
do Mnie
To,
że owego ósmego stycznia przypadło akurat w czwartek, nie było
zbiegiem okoliczności. Był to dla mnie szczególnie trudny
dzień.
Mieszkam
jedną przecznicę od plaży i zwykle przechadzka brzegiem morza pomaga
mi przezwyciężyć smutek. Tego dnia jednak, zbliżając się do mola, z
którego często spoglądałam na wodę, poczułam się tak, jakby
morze wzywało mnie do skoku w jego spokojne, kojące fale. Choć myśl o
tym, by wreszcie skończyć ze wszystkim, była niezwykle kusząca, udało
mi się zebrać wszystkie siły i nie wejść na molo. Zawróciłam w
stronę domu.
Dzień
upływał powoli, w smutku i wśród czarnych myśli. Czułam się
tak bardzo zmęczona, samotna i bezwartościowa. Cóż z tego, że
starałam się czynić dobro innym, skoro nie dawałam sobie rady z
własnym życiem. Zastanawiałam się, ile jeszcze potrafię dać z siebie
innym, sama będąc w takim stanie. Kiedy na zegarze ukazała się
godzina 20.41, poczułam, że muszę iść na adorację nie
dlatego, że jestem zapisana, ale ponieważ moja dusza rozpaczliwie
tego potrzebuje. W jakiś sposób odbierałam wołanie Pana:
Przyjdź, przyjdź do Mnie.
Do
tego czasu opracowałam już pewien system przetrwania tej godziny.
Odmawiałam różaniec i koronkę do miłosierdzia Bożego, czytałam
modlitwy z książeczki do nabożeństwa i wstawiałam się za ludźmi,
którzy znajdowali się w szczególnej potrzebie. Na
koniec odczytywałam werset biblijny i refleksję z chrześcijańskiego
kalendarza znajdującego się w kaplicy.
Ponieważ
modlitwa ta zaczęła już sprawiać mi radość, odczytywanie
przypadającego na dany dzień wersetu biblijnego było dla mnie jak
obwiązanie kokardką pięknie zapakowanego prezentu. Jednak tego dnia
czułam się zupełnie inaczej. Za tydzień przypadał termin płatności za
mieszkanie i ubezpieczenie samochodu, a ja wciąż nie wiedziałam, skąd
mam wziąć pieniądze. Pogrążona w troskach, nie doświadczałam zwykłego
pokoju po spędzeniu godziny przed Panem. Bóg wydawał mi się
bardzo daleki, nieczuły na moje modlitwy i moją cichą lecz
przejmującą rozpacz.
W
poczuciu opuszczenia, uginając się pod ciężarem smutku, sięgnęłam po
kalendarz. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu tego dnia znajdował się
tam werset z Ewangelii według św. Mateusza 6,34: Nie
troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie
troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy. Słowa
komentarza wyjaśniały, jak czerpać od Boga moc na każdy dzień;
podkreślały też wagę dziękczynienia w każdej sytuacji
za Jego pomoc, której nam udziela.
Kiedy
przeczytałam te słowa, moje serce wezbrało dziękczynieniem. Bóg
usłyszał moją rozpaczliwą modlitwę! Płynące z oczu łzy potoczyły się
po policzkach. Upadłam na kolana, dziękując Bogu za pokój i
ufność, że cokolwiek się stanie, On będzie ze mną i pomoże mi
przetrwać.
Nie
trzeba się troszczyć
Nękające
mnie problemy finansowe wkrótce się rozwiązały, jednak pod
wieloma innymi względami moje życie pozostaje takie samo. Sytuacja w
pracy wciąż nie jest stabilna. W dalszym ciągu nie mam męża ani
dzieci i nie wiem do końca, co począć ze swoim życiem. Różnica
polega jednak na tym, że nie czuję się już samotna i bezwartościowa.
Choć czasem jeszcze zmagam się z niepokojem, wiem, że Jezus jest ze
mną, i ufam, że będzie mnie prowadził, zaspokajając wszystkie moje
potrzeby.
Kiedy
więc czuję się znużona lub przychodzi na mnie pokusa, by uznać jakieś
zajęcie za ważniejsze niż moja godzina adoracji, przypominam sobie
ten czarny dzień ósmego stycznia. Przypominam sobie też
rozmowę Jezusa z Apostołami, kiedy pyta: Jednej godziny nie
mogliście czuwać ze Mną? (Mt 26,40). Po tych wszystkich
łaskach, jakie otrzymałam, czy mogę Mu odmówić?
Jak
wiele może się zdarzyć w ciągu jednego dnia! mawiałam
kiedyś. Teraz mówię: Jak wiele może się wydarzyć w
ciągu godziny z Panem! Ta godzina ocaliła moje życie,
uzdrowiła duszę i przyniosła mi Boży pokój w bardzo trudnym
dla mnie czasie.
Napisz komentarz (0 Komentarze) |