Czasem
nie mogę zasnąć długo w nocy. Pozwalam wtedy, by moje myśli swobodnie
podążały do minionych dni, kiedy to Bóg wykorzystywał trudne
dla mnie chwile do ukazania mi, czym jest wiara. Ilekroć znajdowałam
się w punkcie zwrotnym mego życia, wkraczał w nie Ojciec niebieski.
Przychodził, kiedy nie było już znikąd ratunku. Gdy teraz wspominam
tamte czasy, niemal słyszę Jego cichy śmiech z mojej niewiary. Bez
pieniędzy, z odrobiną żywności
Oto
jeden z przykładów. Zdarzyło się to przed wielu laty, kiedy
mój mąż stracił pracę i długo nie mógł znaleźć żadnego
zajęcia. Mieliśmy dwoje małych dzieci i wiecznie pustą lodówkę.
Pieniądze, jakie mieliśmy, wystarczały na opłacenie czynszu, ale na
jedzenie już brakowało. Mogliśmy kupić trochę kartofli i chleba,
czasem odrobinę mięsa. Na szczęście miałam irlandzką babcię, która
przeżyła niegdyś okres straszliwego głodu i nędzy. Nauczyła mnie,
jeszcze gdy byłam dzieckiem, robić posiłki ze wszystkiego, co rośnie.
Tak więc kiedy mój sąsiad tępił mlecze, ja swoje podlewałam.
Moje dzieci nazywały nasz ogródek Bożym ogrodem, bo nas żywił.
Zbieraliśmy w nim dzikie gruszki, warzywa, szczaw, różne
jadalne liście. Choć poznaliśmy wtedy, co to głód, nigdy nie
byliśmy zdrowsi.
Mieliśmy
wtedy już od dwunastu lat kota. Bardzo lubił kocią karmę w puszkach i
w lepszych czasach zawsze mu ją kupowaliśmy. Kiedy firma produkująca
karmę ogłosiła promocję 10 centów za każdą odesłaną
naklejkę z puszki wrzucałam naklejki przez kolejne miesiące
na dno szuflady.
Teraz
kot zachorował i w końcu zdechł. Płakałam jak dziecko, bo bardzo
byłam do niego przywiązana, był moją pociechą w trudnych chwilach.
Zawsze był na miejscu i zdawał się rozumieć moje skargi. To jemu, a
nie mężowi, którego nie chciałam dodatkowo martwić,
wypłakiwałam moje przerażenie katastrofalną sytuacją, w jakiej się
znaleźliśmy. No cóż, nie pamiętałam wtedy o tym, że jest przy
mnie Jezus, że to Jemu mogę powierzyć moje troski. Wiara i lęk nie
idą w parze, a ja w takich chwilach poddawałam się rozpaczy.
Przebudzenie
wiary przyszło w nieoczekiwany sposób. Któregoś dnia
sprzątałam kuchenną szufladę i na dnie znalazłam naklejki z puszek z
kocią karmą. Było ich dużo, policzyłam, że powinnam za nie dostać
prawie 14 dolarów. Wpadłam w uniesienie, dziękowałam Bogu za
ratunek. Jednak po przeczytaniu regulaminu tej promocji znów
upadłam na duchu: trzeba było do każdej naklejki dołączyć paragon
zakupu. Najpierw zaczęłam się modlić, prosząc, by Ten, który
potrafi pomóc w najbardziej rozpaczliwych sytuacjach, pomógł
mi teraz. Potem napisałam list, wyjaśniając w nim, że wszystkie
puszki kupowałam w jednym sklepie. Dołączyłam jeden znaleziony
paragon, zresztą sprzed kilku miesięcy, i wspomniałam jeszcze o
naszej obecnej, tak trudnej sytuacji.
Na
parę tygodni wszystko wróciło do normalnego ostatnio stanu
oszczędzania na wszystkim, a moja przebudzona wiara zaczęła się
chwiać. Byłam tak bardzo pewna, że to sam Bóg przyszedł nam z
pomocą, a oto nic się nie działo. To było jak podnoszenie ciężarów.
Najpierw wielki wysiłek, potem ulga po to tylko, by znów
dźwigać ciężar. Pewnego dnia, jak zwykle z poczuciem dźwigania
okropnego brzemienia, zajrzałam do skrzynki, aby sprawdzić pocztę.
Wśród reklamówek był list. Nie otworzyłam go od razu,
bojąc się, że to znów jakiś rachunek do zapłacenia.
Więcej
niż mogłam sobie wymarzyć
To
był list od firmy produkującej kocią karmę. Wyjaśniano w nim, że
fundusz przeznaczony na promocję za odesłane naklejki nie został w
pełni wykorzystany, ponieważ wielu ludzi przysłało je, nie podając
adresu zwrotnego. W związku z tym firma z przyjemnością dolicza całą
kwotę do mojego konta. Serce niemal mi wyskoczyło, gdy ujrzałam czek
na 87 dolarów i 10 centów!
Tym
razem pamiętałam, by najpierw podziękować Bogu. Nie prosiłam Go już o
nic więcej, przeczytałam bowiem w Biblii słowa: Wszystkie
troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was (1
P 5,7). Myślę, że Bóg przez cały czas uczył mnie oddawać Mu
swoje troski, a nie zamartwiać się nimi. Wiem już, że mam Go tylko
kochać, nawet, jeśli moja wiara jest słaba, a ja pełna wad.
Powiedziałam
dzieciom, że jedziemy na zakupy. W sklepie poprosiłam starszą córkę,
żeby wkładała do koszyka wszystko, co uzna za niezbędne. Podziwiałam
ją, bo brała rzeczywiście nie tyle to, co było potrzebne, ile rzeczy
naprawdę niezbędne. Kiedy znaleźliśmy się już przy kasie, widziałam,
jak wraz z wyładowywaniem na ladę zawartości kosza rósł
niepokój córki. Do zapłaty było 87 dolarów i 8
centów. Wydano mi 2 centy reszty. Wystarczyło jeszcze na gumę
do żucia, o którą prosił mój trzyletni synek. W ułamku
sekundy pojęłam, czym jest troska prawdziwego Ojca. Otrzymaliśmy
wszystko, co konieczne, i dodatkowo coś, co było ważne dla małego
dziecka.
W
rękach Ojca
Kiedy
wróciliśmy z zakupami do samochodu, wybuchnęłam płaczem. Córka
pytała: Co się stało, mamo? Przecież mamy wszystko, czego
potrzebujemy. Spojrzałam na nią i zrozumiałam, jak widzi nas
Ojciec. Wszyscy jesteśmy Jego dziećmi, a On bardzo nas kocha. Daje
nam więcej, niż jesteśmy w stanie pojąć. Nie, nie mamy
wszystkiego. Nie mamy dość wiary, dlatego Bóg musiał nam
pokazać, że naprawdę troszczy się o nas.
Gdy
już znaleźliśmy się w domu, mąż, widząc ogromne zakupy, nie mógł
powstrzymać łez. W ręku trzymał słuchawkę telefoniczną. Właśnie
zaproponowano mu pracę w restauracji. Później został w niej
menadżerem. Ale to już całkiem inna opowieść, jedna z wielu
związanych z okresem, kiedy wszystko waliło się nam na głowę, kiedy
brakowało mi wiary i nie miałam siły już dalej żyć. Takie chwile
nauczyły mnie jednego: muszę puścić trzymany kurczowo koniec liny i
pozwolić, by Bóg mnie podtrzymał. On jest przy mnie cały czas
i czeka, by chwycić mnie w ramiona. Dzisiaj już wiem, że jedynym
miejscem, gdzie może spaść dziecko Boże, są ramiona Ojca. Napisz komentarz (0 Komentarze) |