Wezwanie
i odpowiedź
Choć
Abrahama od Noego dzielą długie wieki genealogii i cała przepaść
kultury, to przecież znów powtarza się historia ludzkiej
przewrotności. Losy nowego rodzaju ludzkiego, któremu dał
początek sprawiedliwy Noe, aż nadto dowodzą, że dotknięta grzechem
ludzkość nie podda się dobrowolnie zamysłom Boga. Jeśli osiąga jakąś
jedność, to w czynieniu zła, a jeśli jakiś postęp, to służy on jej do
stawiania pomników własnej pychy jak wieża sięgająca
aż do nieba. Gdy jednak zbyt wielu ulega pysze, nie da się zbudować
nic trwałego i trudno mówić jednym językiem. Tak więc
nie bez Bożego przyzwolenia mieszają się języki i każdy lud
idzie w swoją stronę, by postępować według własnych upodobań. Od
ludzkości do narodu
Skoro
więc ludzkość jako całość zawiodła, to może znajdzie się przynajmniej
jeden naród, który odważy się żyć inaczej niż
wszystkie. Który przechowa stare opowieści o Adamie i Ewie,
Kainie, Ablu i Noem w stanie nieskażonym. Który uznając fakt,
że człowiek nie sam się uczynił, z wielkości i piękna stworzeń
rozpozna dobro i mądrość ich Stwórcy. Obróci rozum nie
na szukanie swej własnej chwały, ale na próbę rozumienia
prawdy o Bogu i o świecie. Naród, który pozwoli się
wychowywać i prowadzić, dając świadectwo, że zamysły Boga są pełne
dobroci i miłosierdzia. Ale patrząc na rozproszone po powierzchni
ziemi narody, Bóg nie widzi ani jednego, który
poszedłby za Jego głosem.
Ludy
ziemi już dawno bowiem zagubiły więź z Bogiem. A że serce człowieka
nie znosi pustki, więc uczyniły sobie własnych bożków, o
których mówi Księga Mądrości: Nie było ich na
początku i nie będą istniały na wieki: zjawiły się na świecie przez
ludzką głupotę (Mdr 14,13-14). I tak imię Boga nadaje się
śmiertelnym ludziom, zwierzętom, a nawet kamieniom czy drewnu.
Powstają bogowie na ludzką miarę, bogowie myślący podobnie do nas,
przewidywalni, o jasnych wymaganiach, bogowie, których da się
oszukać czy ułagodzić ofiarą. Bogowie, z którymi rozmawia się
w sprawie swych zaślubin i dzieci
prosi o zdrowie
o
zarobek, o pracę, o rękę szczęśliwą (Mdr 13,17.19), ale żyje
się dalej po swojemu, wprzęgając bożka w realizację swoich własnych
celów.
Tak
czynią wszyscy i na co zdał się trud potopu i ocalenia Noego?
Na co mieszanie języków i kształtowanie narodów, skoro
ziemia nadal pełna jest niegodziwości? Na co uzależnianie planów
od wolnej woli człowieka, jeśli on nie widzi, co dla niego dobre, i
zadowala się tym, co w zasięgu ręki, zamiast zachwycić się
perspektywą, którą roztacza przed nim Stwórca?
Tak
myśli człowiek, ale nie Bóg. On nie rezygnuje. I skoro nie
istnieje taki lud, Bóg wyprowadzi go od początku z jednego
człowieka, tak jak wyprowadził nową ludzkość z Noego. Wyprowadzi
naród, który zaświadczy o wielkości Boga jedynego. W
nim też przyjdzie na świat zapowiedziany Potomek niewiasty, który
zmiażdży głowę węża (por. Rdz 3,15).
Potrzebny
jest tylko jeden człowiek, sprawiedliwy i wierny, który zechce
naprawdę iść za Bogiem. Zechce potraktować Go poważnie. Uwierzyć, że
człowiek nie jest igraszką w ręku targanych namiętnościami,
bezdusznych bożków, ale synem, który tu, na ziemi,
przygotowuje się do objęcia nieśmiertelnego dziedzictwa. Na szczęście
jest taki człowiek. Mieszka ze swoją rodziną w Charanie i ma na imię
Abram.
Słowo,
które trafia do serca
Niekiedy
zdarza się tak, że człowiek, stając w obliczu ważnej decyzji widzi
przed sobą tylko jedną drogę. Czuje się tak, jakby narodził się na tę
chwilę. I wie z całą pewnością, że choć ostatecznie decyzja należy do
niego i ma całkowitą wolność, to jeśli nie podejmie stojącego przed
nim wyzwania, już do końca życia nie zazna spokoju trapiony
nieustannym: co by było, gdyby?.
W
takiej sytuacji znalazł się poganin Abram, kiedy zapomniany Bóg
Stwórca skierował do niego swoje słowo, będące jednocześnie
wezwaniem. Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca
do kraju, który ci ukażę (Rdz 12,1-2). Wezwaniu
towarzyszyło błogosławieństwo, mające objąć nie tylko samego Abrama i
jego potomków, ale także całą ludzkość: Przez ciebie
będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi (Rdz 12,3).
Bóg
nie kieruje takich wezwań w sposób przypadkowy. Jego wezwanie
zawsze wychodzi naprzeciw pragnieniu serca. I kiedy Abram zagląda w
swoje serce, to widzi, że to wezwanie jest nieoczekiwaną odpowiedzią
na wszystkie jego rozterki i pragnienia. Gdyż Abram, prowadzący w
Charanie spokojne, ustabilizowane życie u boku swej żony, Saraj, i w
otoczeniu służby, nie jest człowiekiem beztroskim i szczęśliwym. Ten
dojrzały wiekiem mężczyzna nie ma potomstwa, tak ważnego w owych
czasach zabezpieczenia starości i widomego znaku błogosławieństwa
bogów. Brakuje mu również ziemi, w której mógłby
kiedyś złożyć swoje kości.
Ale
na tym nie koniec trosk Abrama. Oto umiera jego ojciec, Terach. I to
przeżycie jak możemy się domyślać musiało zrodzić
wiele pytań, kwitowanych milczeniem przez pogańskie bożki. Cóż
warte takie bożki? Cóż warte ludzkie życie? Abram rozmyśla nad
tym wszystkim, na próżno pytając o sens życia człowieka.
I
oto teraz w jednej chwili Abram otrzymuje od nieznanego sobie Boga
poczucie sensu życia, obietnicę potomstwa i ziemi, posłannictwo i
błogosławieństwo. Doprawdy, nie można odrzucić takiego wezwania,
nawet gdyby miało okazać się tylko pomyłką stęsknionego serca!
Wezwania krótkiego, prostego i trafiającego w sedno, jak gdyby
kierujący je znał Abrama od zawsze i potrafił czytać w jego myślach.
Droga
do Kanaanu
I
tak Abram wyszedł nie wiedząc, dokąd idzie (Hbr 11,8).
A nie był to bynajmniej ani chwilowy poryw serca, ani ucieczka od
odpowiedzialności. Na spotkanie wielkiej przygody Abram bierze ze
sobą żonę Saraj, bratanka Lota, a także służbę i dobytek. Idzie z
nimi w nieznane, pozostawiając wygody i dostatki, a oddając los
własny i swoich najbliższych w ręce tajemniczego Boga, który
mu się objawił.
Idzie
w kierunku Kanaanu. To miejsce jest ogromnie ważne. Abram nie urodził
się bowiem w Charanie. Jego miastem rodzinnym jest Ur chaldejskie.
Lecz zdarzyło się kiedyś, że jego ojciec, Terach, wziąwszy z
sobą swego syna, Abrama, Lota syna Harana, czyli swego wnuka,
i Saraj, swą synową, żonę Abrama, wyruszył z nimi z Ur chaldejskiego,
aby się udać do kraju Kanaan. Nie doszli tam jednak i jak mówi
dalej Pismo: Gdy
przyszli do Charanu, osiedlili się tam
(Rdz 11,31).
I
oto teraz Abram odkrywa, że droga, na którą wzywa go Bóg,
jest tą, którą rozpoczął jego ojciec, Terach. Ojciec porzucił
w połowie powzięty zamiar może z wygodnictwa, może ze
zmęczenia, może kierowany pokusą łatwiejszego życia, a może z innych
jeszcze powodów osiedlając się w Charanie, gdzie
zastała go śmierć. Abram pójdzie dalej. A choć nie bardzo wie,
dokąd ostatecznie ma się udać, przeczuwa sercem, że podejmie dzieło
swego ojca, a przeczuwając to, raduje się, że otrzymane wezwanie tak
dokładnie wpasowuje się w jego życie, jakby nosił je w sobie od
dawna.
Gdy
przybywa do Kanaanu, Pan jeszcze raz przemawia do niego w widzeniu,
by jednoznacznie potwierdzić swym słowem wszystkie jego przeczucia.
Tak, Abramie, rozeznałeś słusznie. Twojemu potomstwu oddaję
właśnie tę ziemię (Rdz 12,7). I Abram, zgodnie z ówczesnym
zwyczajem, buduje ołtarz Bogu, który okazał mu dobroć,
wyrywając go ze spokojnego życia w Charanie i pozwalając mu spełnić
pragnienia swoich przodków.
Tak
oto zaczyna się znajomość poganina Abrama z nieznanym Bogiem o
tajemniczych zamiarach zamiarach chyba jednak dobrych, skoro
wykazuje tyle zrozumienia, skoro obiecuje mu potomstwo i
błogosławieństwo, i wyraźnie mu na Abramie zależy. Warto podjąć dla
Niego ryzyko warto dać się poprowadzić. Jest godzien, by Mu
zaufać. Napisz komentarz (0 Komentarze) |