Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow Słowo wśród nas arrow SŁOWO WŚRÓD NAS 12/2004 arrow BOHATEROWIE BIBLIJNI - ADAM (RDZ 1-3)

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
BOHATEROWIE BIBLIJNI - ADAM (RDZ 1-3) PDF Drukuj E-mail
Napisał MIRA MAJDAN   

Spotkanie z Biblią to także zaznajomienie się z dziejami jej bohaterów – ludzi, którzy jak my próbowali zrozumieć świat, zmagali się z problemami, przeżywali swoje wzloty i upadki. Każda z tych postaci to nasz brat czy siostra w człowieczeństwie, a fakt, że znalazła ona swe miejsce w świętym tekście, oznacza, że z pewnością możemy czegoś się od niej nauczyć. W ich życiu – podobnie jak w naszym – ludzka godność, wierność i odpowiedzialność splatają się ze złością i przewrotnością, a czasami zwykłą głupotą. Ciekawe, do jakiego stopnia potrafimy się w nich odnaleźć?

Stary Testament jest przede wszystkim historią dialogu Boga z ludem izraelskim. Wiemy jednak, że zamysł Boży dotyczy nie tylko jednego narodu, lecz ogarnia wszystkich ludzi, którzy są dziełem Jego rąk. Przesłanie Biblii jest więc przeznaczone dla każdego, kto zadaje sobie pytanie, skąd się wziął, dlaczego dzisiejszy świat jest taki, jaki jest, skąd przyszło cierpienie i czy kiedykolwiek zdołamy rozwiązać nasze problemy. Podstawowe odpowiedzi na te pytania znajdujemy w losach bohaterów biblijnych, poczynając już od pierwszych rozdziałów Księgi Rodzaju, mówiących o naszej prehistorii – czyli dziejach początków świata i ludzkości.

Patrząc na dzisiejszy świat, pełen napięć i dramatów, nietrudno dojść do przekonania, że nie jest to miejsce, które zaspokaja wszystkie nasze potrzeby, pragnienia i aspiracje. „Nie tak powinno być” – powie zbuntowany nastolatek. „Nie tak miało być” – powie człowiek doświadczony życiem.

Istnieje w nas tęsknota za światem bez zła, światem przyjaznym, w którym panuje ład, harmonia i miłość. Pragniemy tego, gdyż przeczuwamy, że jest to jedyne środowisko godne człowieka. A kiedy ta tęsknota zawodzi, zaczyna w nas twardnieć serce. Gdybyż mogło być inaczej! Gdybym miał inną rodzinę, sytuację życiową, gdyby ten kraj był inny, gdyby tak więcej urody, zdrowia, pieniędzy, talentu… O, myślimy sobie, naprawdę nie zasłużyliśmy na takie warunki! Czy mamy rację?

Był ktoś, kto przyszedł na taki właśnie świat, za jakim tęsknimy, świat doskonały. Świat, na który Stwórca spojrzał z uznaniem, widząc, że jest dobry. Przyszedł na ten dobry świat i został mu on oddany we władanie. Wszystko to jest twoje – powiedział Bóg – i ma być tobie poddane.

Doskonały jest także sam Adam i gdy spoczywa na nim miłujące oko Boga, naprawdę czuje swoją wartość. Dotąd stworzenie było „dobre” (Rdz 1,12.17.25), ale gdy pojawia się człowiek staje się „bardzo dobre” (Rdz 1,31) – i Adam czyta to zapewnienie we wzroku Boga. Tak, bardzo dobry. Ze wszystkich stworzeń najbardziej do Niego podobny – jak Jego obraz. Ewangelia powie – jak Jego syn. Jak czytamy w rodowodzie Jezusa: „Był… synem Józefa, syna Helego… syna Seta, syna Adama, syna Bożego” (Łk 3,23.38).

Ta bliskość nie polega na biernym podziwie – Bóg dopuszcza Adama do współpracy, pozostawiając mu wielką samodzielność. Wszystko stworzyłem dla ciebie – mówi Bóg – a teraz powiem ci, co masz czynić, abyś był szczęśliwy. Nie jedz owoców z drzewa, które rośnie w środku ogrodu, drzewa poznania dobra i zła. To nie jest dla ciebie dobre. Jeśli to zrobisz, odgrodzisz sobie dostęp do drzewa życia, ściągniesz na siebie śmierć.

Tak, Adam rzeczywiście jest stworzony na obraz Boga. Inaczej niż wszystkie dotychczasowe byty, które działają tak, jak zostały zaprogramowane, może wybierać, myśleć i panować. Została mu dana wolność wy­boru – i Bóg, który nie ma w sobie nic z nadopiekuńczego rodzica, ewidentnie jest zdania, że każde ryzyko jest tego warte.

Pouczony przez Boga, Adam jest już gotów objąć panowanie nad światem. Na początek Bóg przyprowadza do niego wszystkie stworzenia, aby nadał im nazwy. Jednak w trakcie tego przepięknego obrządku Adam po raz pierwszy w swym szczęśliwym życiu doznaje poczucia zawodu. Tak, dobre, ale czy bardzo dobre? Można je poklepać, pogłaskać po miękkim futrze, zachwycić się wdzięcznym lotem, ale nie można wypowiedzieć serca. W całym tym pełnym stworzeń świecie nie ma istoty podobnej do niego. Adam jest sam. I to nie jest dobrze.

I widzi to Bóg, który mówił o sobie w liczbie mnogiej: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz” (Rdz 1,26). Zresztą wiedział już o tym wcześniej. Myślał o uczynieniu odpowiedniej dla niego pomocy, odgadując pragnienie Adama na długo, zanim on sam je sobie uświadomił. Teraz, patrząc na swego syna na darmo wypatrującego kogoś bliskiego wśród szeregu przesuwających się przed nim stworzeń, widzi, że odgadł słusznie. Nadszedł czas, by dopełnić stworzenia człowieka, który ma być mężczyzną i niewiastą.

Stroskany Adam zasypia ciężkim snem. A kiedy się budzi, Bóg przyprowadza do niego niewiastę. Tak! – woła z zachwytem pierwszy mężczyzna. – Wreszcie ktoś mi równy. Ona mnie zrozumie. Ona będzie mi wsparciem, bo jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! I tak jest naprawdę. Stworzona z żebra Adama, może żyć z nim w idealnej bliskości.

Bóg błogosławi teraz pierwszej parze ludzkiej, dzieląc się z nimi władzą panowania nad światem oraz dając ich ciałom moc przekazywania życia. Człowiek istnieje i ma wszystko, co potrzebne do szczęścia. Przyjaźń z Bogiem, który odgaduje jego pragnienia; pełne zaufanie współmałżonka, przed którym może bez wstydu odsłonić całego siebie; posłuszeństwo stworzonego świata, który rozpoznaje w nim swego pana. Reszta zależy już tylko i wyłącznie od niego samego.

I tu zaczyna się dramat…

Nie wiemy, w jakich okolicznościach wąż kusiciel prowadzi swą sławetną rozmowę z niewiastą. Wiemy natomiast, że rozmawia tylko z nią. Gdzie byłeś, Adamie? – pytamy. Jeśli słyszałeś, to dlaczego nie reagowałeś, ty, pan stworzenia? Jeśli nie słyszałeś, to czy nie zauważyłeś, że zaszła jakaś zmiana, że najbliższy ci człowiek z czymś się zmaga, że ta, która jest ci pomocą, potrzebuje twojej pomocy?

I mówi Pismo: „Zerwała … owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią: a on zjadł” (Rdz 3,6). Tam był już na pewno. I dzieje się rzecz niepojęta. Ten, który osobiście otrzymał od Boga ostrzeżenie przed spożywaniem owoców z tego drzewa, którego pieczy powierzono świat, nie bierze sprawy w swoje ręce. Bezwolnie, bez słowa protestu, o nic nie pytając, pozwala jej skosztować owocu, a potem spożywa go sam.

Dlaczego to robi? Przez solidarność? Dla spokoju? Z ciekawości? Najpewniej po prostu i on, jak niewiasta, sądzi, że Bóg zazdrośnie strzeże czegoś, co daje życie i szczęście. I zamiast zaufać Temu, który jak dotąd zawsze był po jego stronie, zamiast uciec się do Niego po radę i pomoc, daje posłuch przygodnemu stworzeniu. Pierwszy z nas, który odkryje, że nieufność do Boga i Jego praw kończy się popadnięciem w niewolę tego, czemu zaufaliśmy.

A więc można mieć idealne wa­runki i nie sprostać powierzonemu sobie zadaniu. Gdyż to nie warunki tworzą człowieka, lecz jego serce. I przyznajmy, Adam czyni to w imieniu każdego z nas. Adam, którego imię znaczy „człowiek”. Bo któż z nas nie dostrzegł u siebie skłonności do zła? Któż z nas nigdy, dla świętego spokoju, chorej lojalności, owczego pędu czy nieposkromionej chęci, nie zdradził tego, o czym wiedział, że jest ważne?

Co się teraz dzieje? Popatrzmy na to obiecane szczęście. Pierwsi ludzie zauważają, że są nadzy i czują się z tym nieswojo. Robią sobie przepaski. Trzeba się zakryć. Nie można już się sobie do końca powierzyć. Coś między nimi stanęło. Coś jest nie tak. Może jeszcze znajdzie na to radę Bóg Stwórca, który zawsze dotąd był po ich stronie i w przeciwieństwie do podstępnego węża nigdy nie narażał ich na takie sytuacje?

Ale oto przychodzi Bóg, a pierwsi ludzie w odruchu paniki kryją się przed Nim wśród drzew ogrodu.

„Gdzie jesteś?” – woła Bóg na tego, który miał być stróżem rajskiego porządku. I trzeba oddać sprawiedliwość Adamowi, że ma odwagę wyjść z kryjówki. Nie przyznaje się jednak do winy. „Przestraszyłem się, bo jestem nagi – mówi – i ukryłem się” (Rdz 3,9.10).

Tak, Adamie, to już nie jest relacja przyjaźni. To relacja, w której człowiek boi się Boga i pragnie się przed Nim ukryć, nawet jeśli wie, że On jest miłosierny. Rozum wie, ale serce już w to nie wierzy. A człowiek idzie za głosem swych chorych uczuć i za szeptem tego, który najpierw obiecywał mu, że będzie jako Bóg, a teraz radzi ukryć się przed Jego gniewem. I będzie już tak mówił zawsze, aż po ostatnie dni, kiedy jego słuchacze zawołają zgodnym chórem do gór: „Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem Zasiadającego na tronie” (Ap 6,16). I nie przyjdzie im do głowy, że jest to ich własne życzenie – bo na pewno nie Tego, który przez usta swoich przyjaciół wciąż przypomina nam, że Jego miłość jest większa niż nasz grzech.

Stając przed Bogiem twarzą w twarz, Adam nie potrafi już zdobyć się na szczery dialog. Nie potrafi uczciwie stwierdzić: Moja wina. To nie ja, to ona – woła jak wystraszone dziecko znad skorup ulubionego dzbanka mamusi. Pierwszy z nas, który zrzucił odpowiedzialność za swoje winy na małżonka, na sytuację, na Boga. Bo przecież to przez Ciebie, Boże. To Ty postawiłeś przy mnie pomoc, która mnie zwiodła!

Ale Adam przynajmniej zrobił tyle, że się odezwał. Nie zerwał kontaktu do końca. I dzięki temu ma szansę usłyszeć słowo Boga, które nie jest słowem potępienia, lecz nadziei. Źle uczyniłeś, Adamie – mówi Bóg. Ja jednak nie cofam swoich obietnic ani swego błogosławieństwa. Ty okazałeś się niewierny, ale Ja pozostanę wierny. Potomstwo niewiasty pokona węża. Ty wprowadziłeś na świat grzech, lecz przyjdzie Ten, który zgładzi wszelki grzech i pociągnie ludzkość do dobra.

I wzrok Boga, przenikając tysiąclecia, pada na drugiego Adama, który będzie mówił o sobie „Syn Człowieczy”, i w innym ogrodzie, wbrew podszeptom kusi­ciela i uczuciom swego serca, zaufa Mu na tyle, że zgodzi się wyciągnąć ręce ku drzewu śmierci. Ze względu na Niego błogosławieństwo wypowiedziane po stworzeniu człowieka zachowuje swoją moc. Ale nie jest już tak, jak miało być. Płodność i praca nad opanowaniem ziemi będą się odtąd wiązać z trudem. Trud brzemienności i wychowania dzieci. Trud walki z materią, która stawia opór, nie widząc już w człowieku tak jasno tego, któremu jest winna posłuszeństwo.

I jeszcze to najgorsze – śmierć

Bo owoc drzewa życia to wejście w wieczność. A przez spożycie owocu z drzewa poznania dobra i zła Adam utracił dar nieśmiertelności. Nie może wejść w wieczność taki, jaki jest – z tą nieufnością, lękiem i bólem. Dlatego trzeba zagrodzić mu dostęp do tego drzewa, ustawić przy nim strzegących go cherubów aż do czasu, kiedy Potomek niewiasty zetrze głowę węża i da szansę nowego życia wszystkim, którzy sprowadzili na siebie śmierć. I stanie się to, obojętnie ile miałoby to kosztować. Bo Bóg nie porzuca tego, co rozpoczął, i nie macha ręką na nikogo, kto nosi imię Adam – Człowiek.

Teraz jednak muszą odejść, odziani przez Boga w skóry zwierząt. Świat, w którym odtąd znajdą swój dom, nie jest już przyjaznym miejscem. To świat, w którym trzeba zabijać, żeby się przyodziać i najeść; trzeba walczyć, żeby po prostu być. Tak, Adamie, grzech nie jest prywatną sprawą. Niszczy więź z Bogiem, z drugim człowiekiem i z całym światem pełnym Bożych stworzeń.

Odchodzą więc, Adam – Człowiek i Ewa – Matka, unosząc w sercu tęsknotę za tym, co utracili, ale i popartą słowem Bożym nadzieję, że nie będzie tak zawsze.

Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl