Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow ODNOWA KOŚCIOŁA arrow Ekumenizm arrow BÓG ŁASKAWY - o. STANISŁAW C. NAPIÓRKOWSKI OFMConv arrow WPROWADZENIE - RADOŚĆ ŚWIĘTOWANIA

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
WPROWADZENIE - RADOŚĆ ŚWIĘTOWANIA PDF Drukuj E-mail
Napisał O. STANISŁAW C. NAPIÓRKOWSKI   

31 października 1999 r. w Augsburgu, symbolicznym miejscu narodzin Reformacji, Kościół katolicki i Światowa Federacja Luterańska oficjalnie podpisały Wspólną deklarację w sprawie nauki o usprawiedliwieniu! Olbrzymia radość. Wierzyć się nie chce. Nie o drobiazgi tu idzie, ale o samo serce, o serce serca, o głębię głębi. O samo oko cyklonu.

Ponad cztery i pół wieku katolicy i luteranie uważali, że w imię prawdy i własnej tożsamości muszą trwać na wrogich sobie barykadach. Wiernością Ewangelii oraz własnym Kościołom uzasadniały swój zasadniczy sprzeciw wobec siebie. Aż tu nagle podają sobie ręce i uroczyście podpisują zasadniczą zgodę w sprawie zupełnie fundamentalnej. Ludzie świadomi istoty sporu muszą pytać o prawdę tego wydarzenia: czy aby nie stajemy się pożałowania godnymi ofiarami obezwładniającej mody na ekumenizm (być może źle rozumiany, za wszelką cenę)?

Na szczęście tak nie jest. Bogu dzięki, ekumeniczna radość płynie z czystego źródła. Niech nikt nie dopuszcza nawet myśli, że Jan Paweł II otworzył drzwi heterodoksji, upoważniając kard. Edwarda Cassidy’ego do złożenia – w imieniu Kościoła katolickiego – podpisu pod Wspólną deklaracją w sprawie nauki o usprawiedliwieniu.

Gdzie kryje się tajemnica wielkiego przełomu? W poszukiwaniu odpowiedzi nie można pominąć strategicznych planów Pana Kościoła… ani nieobliczalności Bożego Ducha, który wieje, kędy chce, i spada również wówczas, gdy Go nie oczekujemy. W tamte regiony nasza lustracja nie sięga. Można jednak zasadnie wskazać na coś bardzo prostego, co wybitnie rozjaśnia enigmę Augsburga z 31 października 1999 r.: polemikę zamieniono na dialog. Kościoły uprawiały polemikę, czyli prowadziły ze sobą wojnę, by zwyciężyć drugą stronę i by zatriumfować nad przeciwnikiem. Idąc za mądrością Soboru Watykańskiego II, wyrzekły się polemiki jako metody i techniki we wzajemnych relacjach. Wybrały dialog, w którym nie chodzi o zwycięstwo Kościoła nad Kościołem, ale o zwycięstwo Chrystusa nad Jego Kościołami, o wzajemne zbliżanie się do Pana Kościoła, otwieranie się jednych i drugich na światło Chrystusa i wzajemne coraz głębsze wrastanie w Ewangelię. Przecież wszyscy potrzebujemy nawrócenia, Kościoły również.

Zdumiewa skuteczność dialogu jako instrumentu budowania międzykościelnej wspólnoty. W ciągu krótkich 30 lat odrabia się błędy stuleci. Błędem była polemika, która drążyła przepaści lub wznosiła dzielące mury, a nie budowała jedności w prawdzie.

Doświadczenie ostrzega, by nie przesadzać w ekumenicznej radości. Czy dokonany przez 30 lat wielki przełom wejdzie w życie w następnych 300 latach? Dotychczas niektóre środowiska zdecydowanie luterańskie i zdecydowanie katolickie nie bardzo wiedzą, jaką zająć postawę. Prawdopodobnie w trosce o własną luterańską czy katolicką tożsamość nie tylko nie śpiewają swojej radości, ale milczą lub zgłaszają protest, a przynajmniej sieją niepokój. Pewne, często ukazujące się pismo katolickie, poprosiło mnie o informację na temat Wspólnej deklaracji. Napisałem, pamiętając o cnocie roztropności i umiaru. Redaktor informował, że tekst ukaże się jutro lub pojutrze. Pobiegłem więc do kiosku jutro, pobiegłem pojutrze. Do dzisiaj nie znalazłem swojego artykułu… Nie otrzymałem też żadnego wyjaśnienia. Gorycz tym bardziej gorzka, że redakcja głośno deklaruje swoją solidarność z Papieżem.

Od doktoratu (dawno, dawno temu) bliska mi jest myśl ewangelickiego chrześcijaństwa (żałuję, że za słabo znam prawosławie). Nie szukałem jej, ona przyszła do mnie. Jeśli nie ma przypadków w naszym życiu, ale Pan dziejów rządzi także drogami naszego życia, trzeba przyjąć, że jest w tym jakiś Boży zamysł. W 1976 r. znalazłem się w mieszanej komisji katolicko-luterańskiej do dialogu ekumenicznego i to w komisji na forum światowym, z powołaniem przez watykański Sekretariat do Spraw Jedności Chrześcijan. Temat usprawiedliwienia powracał jak bumerang. Ekumeniczny dialog wziął w jasyr moją duszę. Zawłaszczył moje pióro, oczywiście nie całkowicie; mariologia, pierwsza miłość, nadal pozostała primadonną. Szczęśliwy czas zajęć ze studentami na uniwersytecie i w seminariach duchownych dzielił się na dogmatykę (z mariologią jako działką uprzywilejowaną), franciszkanizm i ekumenizm. Dialog ekumeniczny dość szybko i skutecznie zawładnął moimi wykładami na Sekcji Porównawczej i Ekumenicznej, a później w Instytucie Ekumenicznym KUL: Eucharystia w dialogu, Posługiwania kościelne w dialogu, Sakramenty w dialogu… Nigdy nie przydarzył się wykład o usprawiedliwieniu. Dopiero w roku akademickim 1999/2000 usprawiedliwienie zdominowało spotkania ze studentami w Instytucie Ekumenicznym. Od Sejmu Rzeszy w Augsburgu w 1530 roku, kiedy definitywnie rozłamało się zachodnie chrześcijaństwo na podwodnej rafie usprawiedliwienia, upłynęło 469 lat; wydawało się, że definitywnie i na zawsze… 30 lat dialogu dokonało cudu…

W obliczu Wspólnej deklaracji okazało się, że jest wśród Polaków wielki głód informacji na jej temat, na temat dialogu ekumenicznego i dróg pojednania chrześcijan. Polska woła… Ludzie chcą słuchać, chcą wiedzieć… Więc wożę się po Polsce z usprawiedliwieniem, jak kolędnicy z turoniem…

W najbardziej złotych snach nie śniłem o takim przełomie.

Jeśli jednak pewien smętek mąci radość, to świadomość, że dotąd Polska nie została zarzucona tekstami uzgodnienia. Peccatum ommissionis, czyli grzech przespania… Naród słucha opowieści o drogach do podpisania, naród pyta o tekst, a tekstu jak na lekarstwo.

Nie zauważyłem, jak spadła w moje życie sześćdziesiąta wiosna. Na KUL-u także niezauważona; w moim kochanym zakonie takoż. Wiesz, miły mój, kto zauważył moją wiosnę? Synowie Kalwina z Warszawy i synowie Lutra, i synowie braci Wesleyów, czyli metodyści, a także inni ekumeniści ze stolicy. Otrzymałem od nich zaproszenie do luterańskiego kościoła pw. Wniebowstąpienia przy ul. Puławskiej. Nabożeństwo przygotowali, a dla mnie przewidzieli ambonę.

Mówiłem na temat Ojcze Nasz. Byłem pod silnym wrażeniem dwu komentatorów Modlitwy Pańskiej… Należeli oni do różnych epok i różnych światów, a ich komentarze uderzały bliskością ducha; uderzającym braterstwem serc. Wprost nieprawdopodobne i szokujące: pierwszy komentarz narodził się w pierwszej połowie XIII w. z serca św. Franciszka z Asyżu, drugi trzy stulecia później wypłynął z serca Marcina Lutra, który włączył ten komentarz do Małego Katechizmu, a ponieważ ów katechizm stał się najbardziej poczytnym tekstem luteranizmu i Reformacji, skutecznie kształtował duchowość braci i sióstr luteran (i nie tylko ich).

Co przede wszystkich zdumiewa i cieszy w komentarzach do Modlitwy Pańskiej tych dwóch tytanów ducha? Zachwyt Bogiem, jego wielkością, świętością, hojnością… Św. Franciszek to jedno wielkie zdumienie wspaniałością Boga i zachwyt nad Jego dobrocią. A Marcin Luter śpiewa wspaniałość Bożej łaski…

Jaka szkoda, że brat Marcin, pragnąc reformy chrześcijaństwa końca wieków średnich, nie skonsultował z bratem Franciszkiem metod działania… Jaka szkoda, że Kościół w owych czasach również nie zwrócił się po poradę do Biedaczyny z Asyżu…

Biblioteka „WIĘZI”
e-mail: wiez@wiez.com.pl
http://free.ngo.pl/wiez


Napisz komentarz (0 Komentarze)

dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl