Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow GORĄCE POLEMIKI arrow pytanie o kurs Alfa arrow III. TRUDNOŚCI W SPOTKANIU KATOLIKÓW Z WOLNOKOŚCIELNYM PENTEKOSTALIZMEM

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
III. TRUDNOŚCI W SPOTKANIU KATOLIKÓW Z WOLNOKOŚCIELNYM PENTEKOSTALIZMEM PDF Drukuj E-mail
Napisał KS. ANDRZEJ SIEMIENIEWSKI   

1. Co to znaczy „jedność między chrześcijanami”?

Przenieśmy się na chwilę w świat fantazji. Wyobraźmy sobie, że idąc ulicą dużego polskiego miasta, mijamy wejście do sali, w której – jak zauważamy – odbywa się jakaś konferencja. Słyszymy gwar głosów. Stopniowo sens dociera do naszych uszu coraz wyraźniej: to chrześcijanie. Zatrzymujemy się, by podchwycić kilka słów. Za uchylonymi drzwiami toczy się dyskusja na temat dzisiejszej potrzeby jedności chrześcijan w Polsce.

– „jeden z naszych filarów to jedność w Kościele; Pan chce zobaczyć jedność w Kościele”;

– „Kościoły powinny zbierać ludzi z ulicy, a nie wykradać sobie wzajemnie; my tego nie robimy”;

– „za cel stawiamy sobie pogłębienie jedności pomiędzy chrześcijanami”;

– „nasza wizja to integracja środowisk chrześcijańskich i budowanie Ciała Chrystusa”.

Wchodzimy, by z pełnym zaufaniem pozdrowić uczestników dyskusji, i nagle rozpoznajemy głównych mówców.

Pierwszy z nich to pastor Apostolskiego Kościoła Wolnych Chrześcijan, który zapewnia:

„Przychodzą [do nas] ludzie z różnych miejsc: katolicy, baptyści, ludzie z ulicy […] Nie chcemy ściągać ludzi z innych Kościołów, jestem osobiście tego przeciwnikiem. Nigdy się nie zgodzę, aby [nasz Kościół] był Kościołem, który wykrada owce z innych Kościołów. Mówię: «Jeśli jesteś w innym Kościele [a chcesz przyjść do nas], to idź do swojego pasterza, czyli swojego pastora, i na piśmie przynieś, że on o tym wie i błogosławi cię. Wtedy cię przyjmiemy. I uważam, że tak powinno być w Kościołach. I uważam, że Kościół powinien zbierać ludzi z ulicy, a nie wykradać sobie wzajemnie. My tego nie robimy»„.

Jeden z naszych filarów to jedność w Kościele; Pan chce zobaczyć jedność w Kościele, jedność w swoim Ciele, jedność wśród dzieci”[1].

Jednak pastor ten był do 1994 jednym z liderów dużej wspólnoty modlitewnej, która uprzednio była przyparafialną wspólnotą katolicką Ruchu Światło–Życie. Część Kościoła tego pastora stanowią byli animatorzy tego ruchu. Rzecz ciekawa, co jako swoje Credo na temat jedności chrześcijan wspomniany pastor wyłożył w tym samym artykule–wywiadzie:

„Nazwa [naszego] Kościoła jest prorocza: «Apostolski Kościół Wolnych Chrześcijan», czyli takich, którzy nie żyją w denominacji. Na Zachodzie takich Kościołów jest bardzo wiele, w Polsce dopiero to się zaczyna” [2].

Jak widać, słowa o tym, że „Pan chce zobaczyć jedność w Kościele, jedność w swoim Ciele, jedność wśród dzieci” w zamyśle tego pastora mają się zrealizować w ten sposób, że ludzie żyjący do tej pory „w denominacji” zaczną ową denominację opuszczać i zakładać w mieście dziesiątki i setki wolnych Kościołów. Tak się składa, że w całej Polsce dominującą liczebnie denominacją jest Kościół katolicki. Katolicy, słysząc słowa o jedności, powinni więc wiedzieć, czego się po nich spodziewać, gdyż nie wszyscy słowo jedność rozumieją – jak widać – w ten sam sposób. Zapał ekumenicznego pojednania nie zastąpi wiedzy o faktach, które mogą to pojednanie uniemożliwiać.

Drugi z mówców wyobrażonego spotkania mógłby pochodzić ze Wspólnoty Chrześcijańskiej o pięknej nazwie „Pojednanie”. Ks. bp Z. Pawłowicz pisze o niej:

„Wywodzi się [ona] z Ruchu Światło–Życie. W 1989 roku pewna grupa oderwała się od tego ruchu i zerwała z katolicyzmem. Funkcjonuje jako niezależna wspólnota, nieutożsamiająca się z żadnym wyznaniem. Za cel stawia sobie pogłębienie jedności pomiędzy chrześcijanami[3].

Warto zdawać sobie sprawę z tego, że istnieją tacy ludzie wierzący w Chrystusa, którzy cel swojego powołania – pogłębienie jedności pomiędzy chrześcijanami – pragną wprowadzać w życie, opuszczając Kościół katolicki, a realizując się w niezależnych wspólnotach nieutożsamiających się z żadnym wyznaniem, zapewne z „denominacją katolicką” na czele. Trzeba o tym wiedzieć, bo niewiedza nie jest cnotą, a naiwność nie wchodzi w skład darów Ducha Świętego. Roztropny chrześcijanin buduje, opierając się na faktach, a nie na iluzjach.

Trzeci z wyobrażonych mówców mógłby być członkiem redakcji znanego chrześcijańskiego czasopisma. W piśmie tym natkniemy się na następujący fragment:

„W latach 1988–1989 w Strzelcach Krajeńskich setki młodych ludzi przyjęło Pana Jezusa Chrystusa do swego serca w grupie ludzi spotykających się jako Odnowa w Duchu Świętym w «salkach». W roku 1991 około dwudziestoosobowa grupka ludzi poczuła prowadzenie (niezależnie w tym samym czasie kilkoro osób otrzymało od Pana Jezusa słowo na ten temat), by założyć niezależny Kościół. W ten sposób powstała Społeczność Chrześcijańska «Szalom». Po pierwszej fali prześladowań pozostało członków «Szalom» około 10. […] Dziś «Szalom» już nie istnieje, członkowie tej społeczności są aktywnymi członkami rozwijających się Kościołów (Kościół Chrześcijański «Arka» w Poznaniu, Wspólnota «Słowo Życia» we Wrocławiu, Kościół «Słowo Życia» w Szczecinie, Kościół Chrześcijański w Warszawie). Chwała Jezusowi, to naprawdę bardzo budujące!”

Wspomniane „salki”, jak się domyślamy, zapewne należały do lokalnej parafii katolickiej. „Prześladowania” to zapewne głosy krytyki wyrażone przez duszpasterzy oraz słowa oburzenia, że gorliwi katolicy korzystający z gościnności pomieszczeń parafialnych zostali nakłonieni przez rzekome prowadzenie duchowe do opuszczenia społeczności Kościoła. Całość przebiegu wydarzeń została odebrana przez bohatera tych zdarzeń jako „bardzo budująca”. Warto więc wiedzieć, że różni ludzie szukający w Nowym Testamencie natchnienia do życia duchowego czują się zbudowani bardzo rozmaitymi rzeczami, także takimi, które nam, katolikom, wydają się gorszącymi grzechami. W artykule nie zabrakło dalej nieodłącznych wyznań na temat głębokiej troski o jedność:

„W 1994 roku Bóg dał mi wizję: budowanie Ciała Chrystusa dobrym nauczaniem biblijnym, integracja środowisk chrześcijańskich[4].

Koniecznie trzeba też pamiętać, że kiedy usłyszymy o wizji budowania Ciała Chrystusa, o dobrym nauczaniu biblijnym w celu integracji środowisk chrześcijańskich, to jest możliwe, że autor ma na myśli „duchowe prowadzenie byłych katolików przez Pana Jezusa ku założeniu niezależnego Kościoła”.

Wspomniane na początku spotkanie w sali było wytworem fantazji. Ale wszystkie podane cytaty są, niestety, autentyczne. Ilustrują sposób myślenia wielu ludzi reprezentujących tzw. wolne Kościoły, a więc liczne nowe chrześcijańskie organizacje wyznaniowe zarejestrowane w Polsce w latach dziewięćdziesiątych. Najczęściej trzonem takich nowych wspólnot były uprzednio katolickie wspólnoty, które odeszły od Kościoła katolickiego.

Projekt ostateczny tej wersji ekumenizmu jest jasny. Jest nim plejada setek i tysięcy niezależnych wolnych Kościołów, gdzie ludzie przepływają od jednego pastora do drugiego, szukając tego, co im duchowo odpowiada. To jest właśnie upragniony cel tak pojętego ekumenizmu i pojednania, to jest wolnokościelna wizja jedności.

Pewna wspólnota składająca się z byłych katolików, w czasie pomiędzy należeniem do Kościoła katolickiego a założeniem i oficjalnym zarejestrowaniem prywatnego „wolnego Kościoła” (w tych przejściowych miesiącach wspólnota nazwała się niezobowiązująco „Stowarzyszeniem Chrześcijańskim”) zorganizowała konferencję pogłębiania wiary. W programie konferencji zapewniano: „Oczekujemy, że wspólne uwielbienie naszego Pana przełamie wszelką niezgodę i podziały Kościołów w Polsce, w naszym kraju”[5]. Wypada nam wiedzieć, ze „przełamywanie podziałów” w wyobraźni organizatorów takich konferencji przybiera postać tworzenia i rejestrowania nowych wyznań jako wolnych Kościołów chrześcijańskich.

Przeciętny katolik miewa duże opory przed opuszczeniem Kościoła. Dlatego stosuje się sprytne sposoby uciszenia budzącego się w tej materii sumienia. Jedną z metod przekonujących katolików do zmiany wyznania i do wstąpienia do któregoś z wolnych Kościołów jest wskazywanie na możliwość zbawienia dla niekatolików. Mówi się przy tym: „Zapytaj swojego księdza proboszcza, czy tylko katolicy będą zbawieni. Zobaczysz, że powie ci, że nie! Powie, że członek każdej wspólnoty chrześcijańskiej ma otwartą drogę do zbawienia. Sam więc widzisz, że nic złego się nie stanie, jeśli przestaniesz chodzić w niedzielę do katolickiego kościoła, a przystaniesz do nas!”

Innym sposobem łagodzenia wyrzutów sumienia jest pokazywanie ewolucji katolickich postaw wobec „braci odłącznych”: „Zobacz, katolicy sto lat temu nazywali protestantów heretykami; dziś nazywają ich braćmi w wierze. Jak odejdziesz od Kościoła katolickiego, a przyłączysz się do nas, to z tobą też za kilka lat będą prowadzić braterski dialog ekumeniczny!”

Kolejna metodą jest zapożyczanie prawdziwie ekumenicznych haseł z innego kontekstu kulturowego i wykorzystywanie ich dla celów antyekumenicznych. Typowym przykładem może być hasło: „nieważne jest twoje wyznanie, ważne jest odnowienie relacji z Jezusem”. Otóż w czasie wielkich ekumenicznych kampanii ewangelizacyjnych prowadzonych w USA przez Billy’ego Grahama i podobnych mu masowych ewangelizatorów często daje się słyszeć zapewnienie: „Nie jest ważne, do jakiego Kościoła należysz. Wszystko jedno, czy jesteś metodystą, prezbiterianinem, baptystą, czy zielonoświątkowcem, katolikiem, czy członkiem innej lokalnej społeczności chrześcijańskiej, ważne jest tylko jedno: czy chcesz przyjąć Jezusa jako Pana i Zbawiciela”. W wielowyznaniowym środowisku amerykańskim celem tych zapewnień jest usunięcie wrażenia, jakoby baptysta Billy Graham organizował wyznaniową ewangelizację dla celów tylko swojej denominacji. Chodzi mu o podkreślenie, że treść ewangelizacji pasuje do każdego z reprezentowanych wyznań chrześcijańskich i że po skorzystaniu z zachęty organizatorów ewangelizacji nie ma oczywiście żadnej konieczności zmiany wyznania, na przykład z katolickiego na niekatolickie.

Pomyślmy jednak: jaki skutek te same słowa mogą wywrzeć w środowisku polskim, zwykle dość jednolitym wyznaniowo? Oto zdarzało się, że z naciskiem głoszono w czasie ewangelizacji w czysto katolickich wspólnotach: „Nie jest ważne, do jakiego Kościoła należysz. Wszystko jedno, czy jesteś baptystą, czy zielonoświątkowcem, katolikiem, czy członkiem innej lokalnej społeczności chrześcijańskiej, ważne jest, czy chcesz przyjąć Jezusa”. Po dziesiątym lub dwudziestym powtórzeniu tego zapewnienia ludzie dochodzili do wniosku, że ich katolicyzm nie ma żadnej istotnej wartości, a katolicka dawniej wspólnota może przekształcić się w federację frakcji: zielonoświątkowej, baptystycznej, wolnokościelnej oraz – czemu nie, w ramach ekumenizmu – także katolickiej. Skutki takich samych słów w innym środowisku mogą być zdecydowanie odmienne! Okazuje się wtedy, że jedyny pożytek z istnienia Kościoła katolickiego jest taki, że ludzie wiedzą o istnieniu Jezusa i że Biblia jest dla nich autorytetem, co można wykorzystać w „ewangelizowaniu katolików przez chrześcijan” (to tytuł istniejącej strony internetowej, poświęconej takiej właśnie „ewangelizacji”).

Łatwo się domyślić, że Kościół katolicki ze swoim niezłomnym przywiązaniem do nierozerwalnej, rodzinnej jedności wspólnoty uczniów jawi się raczej jako przeszkoda na drodze realizowania wizji: „ku jedności przez rozłamy”. W bieżącym roku cytowane już wcześniej bardzo chrześcijańskie pismo zachęcało do zamawiania swoich kolejnych egzemplarzy takimi słowami: „Pomyśl też o zamówieniu dodatkowego numeru dla np. niewierzącego kolegi, rodzeństwa, rodziców czy też nienawróconego księdza”. To bardzo miłe, że redakcja myśli o nawróceniu nienawróconych księży i na pewno my, katolicy, jesteśmy jej za to winni wielką wdzięczność. Nawrócenia w Kościele katolickim nigdy dosyć! Ciekawe jednak, że mimo iż autorzy są protestantami lub członkami wolnych Kościołów, nie pomyśleli równocześnie o nienawróconych pastorach takich właśnie wspólnot. W ten sposób ujawnia się prawdziwa intencja autorów: upatrzonym celem jest nawracanie katolików, aby nabrali wolnokościelnego stylu myślenia.

2. Co to znaczy „rozłam”?

Jak wytłumaczyć różnicę między swobodnym podejściem grup wolnokościelnych do widzialnej jedności w Kościele a bardzo poważnym traktowaniem dążenia do jedności w Kościele? Jak wyjaśnić fakt, że nowo powstała grupa byłych katolików, a obecnie „wolnych chrześcijan” zrzeszonych w nowo zarejestrowanym zborze spotyka się z powściągliwą niechęcią wśród katolików? Otóż to, co świeżo upieczonym wolnym chrześcijanom wydaje się pożyteczną opcją życiową, a nawet śmiałym krokiem naprzód w wierze, katolikom wydaje się grzechem. Katolik nie potrafi dostrzec specjalnej różnicy moralnej między rozbiciem jedności chrześcijańskiego małżeństwa a rozbiciem jedności chrześcijańskiej wspólnoty kościelnej. Dlatego jedyne znaczenie słowa „ekumenizm”, jakie znamy, to dążenie do leczenia skutków grzechu rozłamu. Nie potrafimy użyć tego słowa w odniesieniu do zjawisk, które skutki grzechu powielają i utrwalają.

Na pewnym spotkaniu ekumenicznym obecny tam teolog, wprowadzając w trudności w kontaktowaniu się wolnych Kościołów w Polsce ze wspólnotami katolickimi, powiedział: „Trudności wynikają stąd, że dzieli nas 400 lat osobnej historii”. Otóż jest to zapewne prawdziwe w odniesieniu do relacji katolicko–luterańskich lub katolicko–anglikańskich. Atmosfera rozmów przedstawicieli starych, tradycyjnych wyznań chrześcijańskich może rzeczywiście być podobna do spotkania potomków dwóch rodzin szlacheckich, którzy wspominają, że w XVI wieku doszło do nigdy potem nie uregulowanych zatargów między nimi. Natomiast w spotkaniu z przedstawicielami wolnych Kościołów w Polsce dziś problem jest znacznie ostrzejszy. Jeśli już porównywać go z sytuacją rodzinną, to raczej atmosfera będzie przypominać odczucia bezpośrednio po rozwodzie rodziców. Przecież większość wolnych Kościołów w Polsce składa się w dużej mierze z byłych katolików, do tego z katolików bardzo żywo zaangażowanych uprzednio w rozmaitych ruchach odnowy Kościoła katolickiego, nierzadko jako animatorzy i liderzy wspólnot katolickich.

Harmonijnie żyjące wcześniej wspólnoty przeżyły bolesne podziały, niezgodę i spory. Dziesiątki, a nawet setki młodych ludzi, dawniej zaangażowanych w ewangelizację, odeszło od jakiejkolwiek formy udziału w chrześcijaństwie: zniechęceni fanatyzmem i sprzecznymi opiniami zajęli się po prostu „normalnym życiem” i robieniem interesów. Realizacja owocnego i skutecznego planu ratowania ludzi żyjących „bez nadziei ani Boga na tym świecie” (Ef 2, 12) w wielu środowiskach wyraźnie zwolniła tempo. Nowe, rozłamowe grupy w przeważającej części wcale nie są zasilane przez nawróconych bezbożników, „nierządnice i celników”, którzy wcześniej żyli bez Chrystusa. Typowy ich przedstawiciel to były aktywny członek katolickich grup, który będąc katolikiem, ożywił swoją wiarę przez „przyjęcie Jezusa jako Pana i Zbawiciela”, będąc w Kościele katolickim przyjął modlitwę o „chrzest w Duchu Świętym”, jako katolik poznał moc Słowa Bożego – a odszedł dopiero potem, z powodu natrętnego przedstawiania mu doktryny katolickiej jako niezgodnej z Biblią. Gdyby nie podziały, bylibyśmy dziś o wiele dalej w dziele duchowego ratowania poszczególnych ludzi, naszych miast i całego kraju.

Stąd właśnie bierze się opinia pasterzy Kościoła katolickiego, że inicjatorem podziałów i rozłamów w niektórych grupach odnowy Kościoła jest Przeciwnik Bożego planu zbawienia oraz że niekiedy udaje mu się z powodzeniem realizację tego Bożego planu na pewien czas spowolnić.

Łatwo zgadnąć, że ludzcy inicjatorzy owych rozłamów mają o tym opinię dokładnie przeciwną. Podziały, nawet polegające na odchodzeniu wiernych od Kościoła katolickiego, są – według nich – dobre, gdyż nastąpiły wtedy, gdy ludzie „poszli do przodu z Bogiem” i dlatego nie mogli już wytrzymać atmosfery panującej w Kościele swojego dzieciństwa i swojej młodości. Myślą czasem, że nawet Bóg jest czasem inicjatorem podziału, skoro Jezus powiedział: „Czy myślicie, że przyszedłem, by dać ziemi pokój? Bynajmniej, powiadam wam, lecz rozłam” (Łk 12, 51). Stąd sądzą, że podnoszenie alarmu z powodu podziałów w Kościele jest głosem fałszywej troski; dlatego fałszywie mieliby mówić ludzie ostrzegający przed rozłamami, „że ci, którzy idą z Bogiem do przodu, dzielą Kościół”.

Skoro stanowiska są tak przeciwne, to obie strony nie mogą mieć racji równocześnie. Jedna z tych dwóch postaw musi być uleganiem pokusom, a druga – głosem uległości Duchowi Świętemu. Ale która?

rozłam jako grzech przeciw wspólnocie

Chrześcijanin od Boga dowiaduje się, co jest grzechem. A konkretnie: ze Słowa Bożego. W Biblii znajdujemy, jakby dla naszej wygody, nawet całe gotowe spisy grzechów, aby nie trzeba było za bardzo się męczyć wyszukiwaniem ich po różnych miejscach. Oto jedna z takich list:

„Jest zaś rzeczą wiadomą, jakie uczynki rodzą się z ciała: nierząd, nieczystość, wyuzdanie, uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki” (Ga 5, 19–21).

Rozłam jest więc grzechem. Bóg kocha grzesznika, ale grzechu nienawidzi. Rozłamy umieszczone są w Biblii w towarzystwie takich uczynków, jak pijaństwo, czary lub nierząd. Dlatego polecanie ich „czasami”, „dla dobra własnego duchowego życia” wydaje się zdecydowanie niebiblijne.

Rozłam jest grzechem zaraźliwym, podobnie jak nierząd lub wyuzdanie seksualne. Porównajmy, jak podobne są w brzmieniu dwa apostolskie ostrzeżenia: jedno przeciw sekciarzom (tak, to nie pomyłka: słowo „sekciarz” naprawdę znajduje się w Biblii!), drugie – przeciw rozpustnikom.

„Sekciarza po jednym lub drugim upomnieniu się wystrzegaj, wiedząc, że człowiek taki jest przewrotny i grzeszny, przy czym sam na siebie wydaje wyrok” (Tt 3, 10–11). „Napisałem wam w liście, żebyście nie obcowali z rozpustnikami” (1 Kor 5, 9).

Rozłam jest grzechem prowadzącym do zguby, to znaczy oddala od zbawienia, a nie przybliża. „Będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje [dosł. «rozłamy»]” (2 P 2, 1).

Rozłam okazuje też jawnie, kto grzechowi ulega. Pismo Święte mówi nam: „Zresztą muszą być wśród was rozdarcia, żeby się okazało, którzy są wypróbowani” (1 Kor 11, 19). Uleganie podziałom jest bowiem grzechem cielesności: „Jeśli bowiem jest między wami zawiść i niezgoda, to czyż nie jesteście cieleśni?” (1 Kor 3, 3).

Rozłam jest też grzechem pokazującym, kto ma Ducha, a kto jest cielesny. „Oni to powodują podziały, są cieleśni, Ducha nie mają” (Jud 19). Cielesność objawia się nie tylko w pijaństwie lub rozwiązłości, ale także w nieumiejętności zachowania jedności kościelnej wspólnoty. Przypomnijmy raz jeszcze Apostoła Pawła: wśród „uczynków rodzących się z ciała” są także „rozłamy” (Ga 5, 19 n).

Rozłam jest grzechem pychy i zarozumiałości, wynikającym z tego, że ktoś wierzy tylko sobie i swojemu sposobowi rozumienia Pisma Świętego. Zobaczmy, jak Biblia opisuje proces powstawania rozłamu: 1) „żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśniania”; 2) „znaleźli się jednak fałszywi prorocy wśród ludu”; 3) „tak samo wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą wśród was zgubne herezje [dosł. «rozłamy» lub «odszczepieństwa»]” (2 P 1, 20 – 2, 1). Proces ten kończy się w sposób opisany przez św. Piotra: „ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą listy Pawła, tak samo jak i inne pisma, na własną swą zgubę” (por. 2 P 3, 16).

Rozłam jest grzechem egoizmu. To przecież – jak się mniema – dla „własnego duchowego dobra” należy odejść z Kościoła, aby nikt nie krępował mojego „wzrastania w Duchu” i „pójścia bezkompromisowo za Bogiem”. Oprócz mojego dobra jest jednak dobro większe: dobro Ciała Chrystusa, którego jestem członkiem. Do jedności jesteśmy wzywani nie z powodów czysto ludzkich, ale Bożych: „upominam was bracia, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni, i by nie było wśród was rozłamów” (1 Kor 1, 10).

Ta długa litania biblijnych tekstów wskazuje na jedno. Spotykana czasem wśród ludzi niechętnych Kościołowi katolickiemu rada, by odejść z kościelnej wspólnoty i założyć sobie własną, oznacza w świetle dokładnie przestudiowanego Słowa Bożego ni mniej, ni więcej, tylko tyle: „Gdy wierność Biblii staje się trudna, lepiej jest dla własnego duchowego egoizmu dać sobie z nią spokój”. Tymczasem Pismo Św. uczy wyraźnie: „Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich” (Flp 2, 4).

rozłam jako grzech przeciw wyraźnej woli Chrystusa

Jak pogodzić zachęty do rozłamów z Chrystusową modlitwą: „Proszę za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie, aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili jedno w Nas, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał” (J 17, 20–21)? Potrzeba sporego wysiłku ze strony inspiratorów rozłamów, aby wciąż niefrasobliwie zachęcać do podziałów w Kościele. Trzeba jakoś to „biblijnie” wyjaśnić, aby zatrzeć niemiłe wrażenie, że „aby świat uwierzył”, Jezus dał nam całkiem inne rady.

Cóż tak naprawdę radzi nam Jezus Chrystus w Biblii, gdy okazuje się, że Kościół, do którego należymy, zawiera sporą dawkę grzechu, oziębłości i niewierności? Pod koniec pierwszego wieku w Kościele niemało było odstępstw od prawa Ewangelii, niemało też zniechęcenia i grzechów. Czy Pismo Św. uczyło wtedy, aby „odchodzić dla wzbogacenia własnego rozwoju duchowego”? Nic podobnego! Apostolski Kościół miewał czasem za członków ludzi, których wiara wystygła („odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości” – Ap 2, 4), ludzi, którzy byli chrześcijanami tylko nominalnymi („masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły” – Ap 3, 1), a nawet takich, których postawa budziła obrzydzenie u Boga („Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” – Ap 3, 15–16). Ale wszystkich ich nazywa jednak Bóg swoim „Kościołem” (Ap 3, 22) i kieruje do nich wezwanie: „nawróć się” (Ap 3, 19).

biblijna reakcja na grzech rozłamu

Każdemu może przydarzyć się grzech. Biblijną reakcją chrześcijanina na popełniony grzech jest nawrócenie i wyjście z grzechu. O ile ekumenizm odnosi się do wyznań powstałych setki lat temu, o tyle oczywiście nie mamy do czynienia z żyjącymi dziś ludźmi będącymi winnymi podziałów. Jak jednak można wyobrazić sobie leczenie skutków grzechu rozłamu przy milczącym założeniu, że zaistniałe kilka lat temu skutki takiego grzechu mają być usankcjonowane, co więcej, może nawet jeszcze w przyszłości naśladowane? Jeśli mówimy o grzechu, to na pewno nie zapomnimy, że przyczyną grzechu może być pycha i zarozumiałość katolików trwających wiernie w Kościele, może być niefrasobliwość i pycha tych, co Kościół opuścili: tu akurat rachunek sumienia może wskazać potrzebę nawrócenia się wszystkich uczestników dramatu. Natomiast jest z biblijnego punktu widzenia niedopuszczalne, aby stosować nazwę „ekumenizm” do kontaktów z grupami, które niedawno opuściły Kościół, w tym znaczeniu, jakoby pożądanym rezultatem miała być akceptacja tej sytuacji. Biblia nazywa rozłam grzechem i zaleca jako lekarstwo na grzech nawrócenie przywracające prawdziwą jedność w Kościele.


P R Z Y P I S Y :

[1] Spójrz, co Jezus czyni we Wrocławiu, „Absolutnie Fantastyczne” 1997 [http://www.af.com.pl/].
[2] Spójrz, co Jezus czyni we Wrocławiu, „Absolutnie Fantastyczne” 1997.
[3] Z. Pawłowicz, Kościół i sekty w Polsce, Gdańsk 1996, s. 193.
[4] Redaktor pisma „Absolutnie Fantastyczne”, „Absolutnie Fantastyczne” 1 (1997) nr 25.
[5] Por. program konferencji Ellel Ministries: Boże namaszczenie, Wrocław, 13–16 listopada 1995.


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl