Kiedy
zadzwonił dzwonek, pospieszyłam do drzwi. Oczekiwałam księdza, który
miał udzielić mi sakramentu chorych i Komunii świętej. Tym razem
towarzyszyła mu jakaś obca kobieta. Zaczęłam zadawać sobie pytanie,
po co ksiądz ją tu przyprowadził. Wyglądała dosyć sympatycznie. Z
promiennym uśmiechem wyciągnęła do mnie rękę, przedstawiając się jako
Maria Lovett. Po chwili siedziała już na kanapie i nachylona ku mnie
pytała o moje zdrowie i samopoczucie. Jej ciepło, autentyczna troska,
a nawet język gestów, uświadomiły mi obecność w niej Ducha
Świętego. Zadzwoń
do mnie
Było
to dla mnie cenne odkrycie, ponieważ tego letniego dnia 2003 roku nie
czułam się dobrze. Jestem kobietą po pięćdziesiątce, która od
dzieciństwa boryka się z genetycznym zaburzeniem układu
odpornościowego. Moja choroba wprawiała w zadziwienie wielu lekarzy i
klinicystów z renomowanych ośrodków. Czy było to
stwardnienie rozsiane? Choroba Crohna? Białaczka? Nikt nie potrafił
odpowiedzieć na to pytanie. Pewnego razu sklasyfikowano mnie nawet
jako przypadek psychiatryczny. Kiedy wreszcie zdołano
ustalić diagnozę, nie brzmiała ona zachęcająco moja choroba
była nieuleczalna, a badania naukowe wskazywały, że cierpiące na nią
kobiety zwykle nie dożywają pięćdziesiątki. W 1999 roku choroba
zaatakowała kręgosłup, rozpoczynając systematyczne pogarszanie się
stanu zdrowia, czemu medycyna na obecnym etapie rozwoju nie jest w
stanie zapobiec.
Kiedy
ks. Rafael rozpoczął modlitwę, Maria delikatnie ujęła mnie za rękę i
pogłaskała po ramieniu. Ogarnęło mnie niewiarygodne poczucie miłości
i akceptacji tej obcej przecież dla mnie kobiety! Doświadczyłam
czegoś takiego po raz pierwszy w życiu. Przed odejściem Maria dała mi
swój numer telefonu na wypadek, gdybym potrzebowała jakiejś
pomocy. Zadzwoń do mnie powiedziała z uśmiechem
w końcu to moja służba w Kościele. Byłam pewna, że nie są to
puste słowa.
Pomoc
w potrzebie
Maria
i jej mąż Gordan sprowadzili się do naszej dzielnicy zaledwie trzy
lata temu. Przyjechali tu po tragicznej śmierci wnuka, by służyć
pomocą i wsparciem jego rodzicom. Dwoje z ich ośmiorga dzieci
mieszkało w pobliżu, inni w odległości niespełna godziny drogi
samochodem. Mając trzydzieścioro siedmioro wnucząt i prawnucząt, nie
mówiąc już o znajomych, zaangażowaniu w życie parafii i innych
zainteresowaniach, to starsze małżeństwo nie mogło narzekać na nudę.
Pomimo to Maria wciąż zastanawiała się, czy robi wszystko, do czego
powołuje ją Bóg. Wtedy właśnie Bóg wprowadził ją w moje
życie jak wierzę, dzięki interwencji Ducha Świętego i Matki
Bożej.
Maria
była szczególnym darem Boga, który pojawił się w moim
życiu dokładnie wtedy, kiedy zaczęły się mnożyć moje kłopoty.
Zachorowała moja matka, która dotąd zawsze woziła mnie do
lekarza, robiła pranie, zakupy, itp. Nie miałam pojęcia, jak sobie
bez niej poradzę. Wtedy właśnie pojawiła się Maria.
Ponieważ
musiałam się udać do przychodni, zdecydowałam się poprosić ją o
pomoc. Zgodziła się bardzo chętnie i sama byłam zdziwiona, że
zupełnie nie czułam się tym skrępowana. Ten pierwszy wspólny
wyjazd pociągnął za sobą następne. Zmieniałam właśnie lekarza, co
wiązało się z koniecznością ponownego wykonania wielu badań. Maria
wiernie pomagała mi we wszystkim. Ufając jej coraz bardziej,
poprosiłam, żeby była przy mnie podczas wszystkich wizyt lekarskich i
wkrótce stała się ona moim rzecznikiem i moją pamięcią. Jednak
wizyty u lekarza były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej.
Maria
i jej służba w Kościele
Maria
stała się dla mnie wspaniałą przyjaciółką doskonałym
połączeniem rówieśnicy, siostry, matki, przewodnika duchowego,
wychowawcy i pomocnego ramienia. Zabiera mnie na Mszę świętą, dzieli
się fragmentami Pisma świętego. To dzięki niej zaczęłam czytać Słowo
wśród nas. Za każdym razem, kiedy po nie sięgam,
doświadczam tego, jak Maria pełni służbę w Kościele
umacniając i rozwijając moją wiarę.
Maria
pomogła mi również w nawiązaniu głębszej relacji z Matką Bożą.
Nauczyłam się uciekać do Niej po pomoc we wszystkich problemach
macierzyńskich, dotyczących dwóch moich własnych
córek i ich maleńkich synków. Przynosi mi to wielki
pokój i pociechę. Dzięki Marii potrafiłam również
zrozumieć i załagodzić wiele dawnych zadrażnień z członkami mojej
rodziny.
Kiedy
jestem zbyt słaba, by się podnieść, Maria siada na brzegu mego łóżka
i trzyma mnie za rękę. Jej troska pomaga mi zapomnieć o chorobie i
wkrótce zaczynam się śmiać. Maria nie koncentruje się na mojej
chorobie, ale na tym, kim jestem naprawdę i co wciąż mam do
zaoferowania. To dzięki niej zaczęłam inaczej mówić o swoim
stanie. Nie mówię już ani nie myślę że moja
choroba jest śmiertelna, ale nieodwracalna
i jak na razie nieuleczalna. Taka postawa pomogła mi
złożyć moją śmierć w ręce Boga i przeżywać każdy kolejny dzień w
poczuciu sensu i pokoju.
Dar
rodziny
Ze
wszystkich łask, jakie wniosła w moje życie Maria, najwspanialszą
jest dar wielkiej, kochającej się rodziny. Szybko zostałam
zaadoptowana przez cały klan Lovettów. Brałam udział w wielu
spotkaniach rodzinnych, przesyconych śmiechem dzieci i bezwarunkową
miłością. Jednym z moich najmilszych wspomnień jest przyjęcie
urodzinowe nad jeziorem. Kilku silnych młodzieńców
przetransportowało mnie wraz z moim nieodłącznym wózkiem na
przystań i pomogło wsiąść do łódki razem z kilkoma wnuczętami
Marii. Następnie jej najmłodszy syn usiadł za ster i popłynęliśmy po
falach szczęśliwi jak w raju. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz
czułam się tak swobodna i wolna!
Wysławiam
Trójcę Świętą za dar, którym jest dla mnie Maria, a
szczególnie za to, że dzięki niej zrozumiałam, jak wiele
radości i pokoju możemy wnosić nawzajem w swoje życie, kiedy ufamy
Bogu i podążamy za natchnieniami Ducha Świętego. Napisz komentarz (0 Komentarze) |