W
porównaniu z innymi świętymi Marta nie ma dobrej
prasy. Wystarczyło, że raz poprosiła Jezusa, by nakazał jej
siostrze pomóc jej w obowiązkach domowych, a już na zawsze
przypięto jej łatkę przyziemnej, drobiazgowej lub, co gorsza,
złośliwej. Zresztą nawet sam Jezus odrzucił prośbę Marty, dając do
zrozumienia, że to właśnie jej hierarchia wartości pozostawia wiele
do życzenia. Cóż
złego było w zachowaniu Marty? Za co otrzymała od Jezusa to
nieoczekiwane upomnienie? Czy to grzech, że chciała, aby wszystko
było bez zarzutu na przyjęcie tak dostojnego Gościa? Czy grzechem
jest sprzątanie i gotowanie? Czyż wszyscy nie zachowujemy się
dokładnie tak samo, spodziewając się wizyty krewnych czy przyjaciół?
W
gruncie rzeczy Jezus był prawdopodobnie zadowolony z wysiłków
Marty. Cieszyło Go jej pragnienie służenia Mu z całą gorliwością.
Dlaczego więc zareagował tak, jak zareagował? Ponieważ pragnął
uświadomić Marcie i nam wszystkim że istnieje pewien
punkt krytyczny, po osiągnięciu którego nasze zajęcia
zaczynają nas niszczyć, odbierać nam pokój ducha i oddzielać
nas od Boga.
Wszyscy
mamy na sumieniu poddawanie się licznym rozproszeniom, pewnej
nadaktywności. Wszyscy ulegamy pokusie zajmowania się tym, co
uznajemy za ważne i niezbędne kosztem naszej relacji z
Jezusem. W tym miesiącu spróbujemy więc postawić się na
miejscu Marty i rozważyć, czy nasze obowiązki nie są dla nas
przeszkodą w naszym kontakcie z Jezusem i w przyjmowaniu wszystkiego,
co On pragnie nam ofiarować.
Działanie
i kontemplacja
Najogólniej
można powiedzieć, że Marta reprezentuje tych wszystkich członków
Kościoła, którzy czują się wezwani do aktywnego zaangażowania
się w jego działalność zewnętrzną. Należący do tej kategorii pragną
całym sercem służyć Jezusowi i Jego ludowi. Natomiast siostra Marty,
Maria, reprezentuje tych z nas, którzy skłaniają się ku
kontemplacyjnej stronie chrześcijaństwa. Ci z kolei cenią sobie
przede wszystkim przebywanie z Jezusem, rozmowę z Nim i wsłuchiwanie
się w Jego głos.
Oczywiście
nikt z nas, poza nielicznymi wyjątkami, nie należy w stu procentach
do jednej z tych kategorii. Także wezwani do działania spędzają czas
na modlitwie. Nietrudno wyobrazić sobie nawet Martę na kolanach w
wolnym od zajęć czasie. Podobnie ci z nas, należący do kategorii
kontemplatyków, oddają się również działaniu. Nie
możemy przecież zakładać, że Maria nie wykonywała żadnych prac
domowych w rodzinnym gospodarstwie czy sąsiedztwie. Ściśle biorąc,
mówimy więc tu jedynie o określonej proporcji działania
i służby w stosunku do kontemplacji i modlitwy.
Co
więc było istotą upomnienia udzielonego Marcie przez Jezusa? Nie
dotyczyło ono bynajmniej jej szczerego pragnienia służby, lecz raczej
pełnienia jej w sposób, który odrywał ją od Jezusa i
Jego słowa. Marta dała się całkowicie pochłonąć swoim zajęciom.
Wymagania gościnności stały się dla niej ciężarem, który
dźwigała w poczuciu krzywdy wyrządzonej jej przez siostrę. W
rezultacie zaczęła użalać się nad sobą w przekonaniu o własnej
wyższości, o swojej racji, co musiało wywołać taką, a nie inną
reakcję Jezusa. Możemy sobie wyobrazić, że po zakończeniu tej sceny
Jezus powiedział jej coś w rodzaju: Marto, nie daj sobie
odebrać pokoju. Nie rzucaj się w pracę bez umiaru. Nie pozwól,
by twoje pragnienie służenia Mi przesłoniło to wszystko, czym Ja
pragnę ci służyć.
Czy
to nie zaskakujące? Od najmłodszych lat uczono nas dawać, dawać i
dawać
Służba weszła nam niemal w krew. Dlatego też prosząc Jezusa
o interwencję, Marta prawdopodobnie czuła się całkowicie
usprawiedliwiona. Jej problem polegał jednak na niezrozumieniu tego,
że przyjęcie posługi Jezusa wobec nas jest ważniejsze od naszej
posługi wobec Niego. Nigdy bowiem nie potrafimy Go prześcignąć w
hojności.
Dwa
poziomy rozproszeń
Jak
ukazuje historia Marii i Marty, łatwo można oderwać się od Pana,
dając się pochłonąć komuś lub czemuś do tego stopnia, że zabraknie
nam miejsca dla Jezusa. Rozproszenia te są czasem wynikiem pokus,
kiedy indziej naszych własnych chorych motywacji i sposobów
myślenia.
Rozproszenia
mogą mieć naturalnie bardzo różny charakter. Czasami odwracamy
się od Jezusa do świata wskutek grzesznych pożądań naszej natury.
Istnieje jednak bardziej subtelny poziom rozproszeń, kiedy
podobnie jak Marta dajemy się zwieść naszym własnym dobrym
intencjom. W tym sensie może oderwać nas od Jezusa nasza praca,
rodzina, a nawet konkretne zaangażowanie w Kościele.
Na
poziomie podstawowym odrywają nas od Jezusa pokusy nieczystości,
plotek, oszustwa, zawiści, osądów i innych grzechów.
Pokusy te podpowiadają nam, że określone działanie zapewni nam
szczęście, że mamy do niego prawo, nawet jeśli wiemy, że jest
to sprzeczne z postawą, jakiej Jezus od nas oczekuje. Pokusy te
niezależnie od tego, czy pochodzą wprost od diabła, czy od naszej
upadłej natury łudzą nas rzekomymi korzyściami, które
dane działanie ma nam przynieść. Kiedy jednak już się im poddamy,
niepokoją nasze sumienia, pozostawiając w nich gorzki smak wstydu i
poczucia winy.
Takie
właśnie doświadczenie stało się udziałem króla Dawida na
krótko po tym, jak objął panowanie nad Izraelem. Kiedy cała
jego armia toczyła bój z Amalekitami, Dawid pozostał w domu.
Pozbawiony bezpośredniej motywacji do kontaktu z Bogiem, w momencie
słabości dopuścił się cudzołóstwa z Batszebą. Następnie,
próbując zatuszować swój grzech, posłał na pewną śmierć
męża Batszeby, Uriasza. Choć na ogół był człowiekiem prawym i
uczciwym, tym razem nie widział nic złego w swoim postępowaniu. Jego
sumienie zostało uśpione do tego stopnia, że zupełnie przestał czuwać
nad swoim umysłem, znajdując przekonujące usprawiedliwienie dla
oszustwa, cudzołóstwa, a nawet morderstwa.
Zazwyczaj
rozproszenia z niższego, podstawowego poziomu, jakim uległ król
Dawid, nie są zbyt trudne do wykrycia. Natomiast te bardziej subtelne
biorące swój początek w naszych dobrych intencjach
często umykają naszej uwagi. Na tym poziomie odrywamy się od Pana,
pozwalając się całkowicie pochłonąć swoim planom, dążeniom i życiowym
obowiązkom. Tu właśnie kryje się powód, dla którego
Jezus odrzucił prośbę Marty. Gdyby zaplanowała przygotowanie
prostszego posiłku, znalazłaby czas na przebywanie z Jezusem, jak to
uczyniła Maria, i uniknęłaby Jezusowej nagany.
Z
nadzieją wobec rozproszeń
Chcąc
przybliżyć się do Jezusa, powinniśmy uporać się z rozproszeniami na
obu poziomach tym wyższym, i tym niższym. Jezus powiedział
kobiecie cudzołożnej: Idź, a od tej chwili już nie grzesz!
(J 8,11). Mężczyźnie przy sadzawce Betesda: Nie grzesz już
więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło (J 5,14).
Upominał też Apostołów, aby przestali rywalizować pomiędzy
sobą, a zaczęli służyć sobie nawzajem (Łk 22,24). Te same słowa Jezus
kieruje także do nas, wzywając nas do badania własnych serc i
usuwania z nich wszystkich grzesznych pożądliwości.
Jednocześnie
powinniśmy mieć się na baczności przed pozytywnymi
rozproszeniami, takimi jak praca, sprawy finansowe, małżeństwo czy
rodzina. Choć wszystkie te sprawy i obowiązki z nimi związane są
niezmiernie ważne, mogą one oderwać naszą uwagę od Jezusa, łudząc
fałszywym poczuciem bezpieczeństwa i spełnienia.
Nie
brzmi to zbyt zachęcająco, prawda? Zanim jednak stracisz wszelką
nadzieję i dojdziesz do wniosku, że nigdy nie zdołasz uporać się z
rozproszeniami w swoim życiu, przypomnij sobie jedno, że Jezus
był kuszony jedną pustą obietnicą po drugiej. On wie z własnego
doświadczenia, jak trudno jest opierać się pokusom. Wie też, na jak
wiele pokus jesteśmy narażeni każdego dnia. Wiedział to wszystko
także i wtedy, gdy upominał Martę, a przecież wezwał ją do przemiany
życia. Musiał więc być przekonany, że jest ona w stanie to podjąć, a
także co jeszcze bardziej pocieszające z pewnością
był gotów sam pomóc jej w przezwyciężaniu wszystkich
rozproszeń, którym się poddawała, w zmianie jej mentalności.
Również dziś nikomu z nas nie odmówi łaski potrzebnej
do walki z pokusami.
Bóg
nie zrezygnował z Dawida, Mojżesza czy Pawła, pomimo iż mieli na
rękach krew niewinnych. Nie zrezygnował z Samarytanki, choć miała już
na koncie pięciu mężów i dalej żyła w grzechu. Nie rezygnuje z
żadnej owcy, która zagubiła się, odchodząc od stada. Nie
zrezygnuje także z nas.
Jezus
wskazał Marcie właściwą drogę, którą i nam pragnie wskazać.
Czyni to tylko w jednym celu aby przekonać nas, że jesteśmy
umiłowanymi dziećmi Boga, zawsze bliskimi Jego sercu. Jakichkolwiek
rozproszeń byśmy doznawali, z pomocą Jezusa jesteśmy w stanie
poradzić sobie z nimi i uwolnić się od ich wpływu. Z czasem odkryjemy
w sobie coraz większe pragnienie spędzania czasu u stóp Jezusa
i słuchania Jego słowa. Owocem tego będzie coraz głębszy, coraz
bardziej intymny związek z Panem. Napisz komentarz (0 Komentarze) |