Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow Słowo wśród nas arrow KIM JEST DUCH ŚWIĘTY? - SŁOWO WŚRÓD NAS 1/2005 arrow 'PROSZĘ TYLKO O TRZY RZECZY...' - ŻYCIE SŁUGI BOŻEGO MATTA TALBOTA

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
'PROSZĘ TYLKO O TRZY RZECZY...' - ŻYCIE SŁUGI BOŻEGO MATTA TALBOTA PDF Drukuj E-mail
Napisał ANN BOTTENHORN   

W życiu Matta Talbota nie wydarzyło się nic szczególnego. Był on zwyczajnym irlandzkim robotnikiem bez wykształcenia czy majątku, nie uczynił też nic takiego, co mogłoby przynieść mu popularność. Zmarł w ubóstwie, samotny i opuszczony, na jednej z brukowanych uliczek Dublina. Nie pozostawił po sobie ani rodziny, ani zwolenników, ani uczonych rozpraw.

Umierał nie znany nikomu. Jednak zaledwie pół roku po jego śmierci jego krótka biografia rozeszła się w stu dwudziestu tysiącach egzemplarzy. W ciągu roku przełożono ją na dwanaście języków. Pięć lat później Kościół katolicki zaczął badać życie Matta Talbota, aby ustalić, czy istnieją podstawy do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Wreszcie, po pięćdziesięciu latach od jego śmierci, przyznano mu tytuł «sługi Bożego», uznając tym samym, że jest on bohaterem wiary, którego cnoty warte są naśladowania.

Nie, w jego życiu nie wydarzyło się nic szczególnego, lecz – jak zauważył jeden z biografów – «to on sam był kimś szczególnym dla otaczających go ludzi, jak światło, które rozbłyska w ciemnym pokoju».

«O łaskę Boga…»

Czasy, w których przyszło żyć Mattowi, były rzeczywiście czasami ciemności. Wielki głód, panujący w Irlandii w latach czterdziestych XIX wieku, wygnał ze wsi wielu jej mieszkańców, którzy przybyli do miast w poszukiwaniu pracy i chleba. W Dublinie stacjonowały oddziały angielskie, i wkrótce po narodzinach Matta Talbota, w 1856 roku, do miasta zaczęli powracać żołnierze uczestniczący w wojnie krymskiej. Dublin roił się od ludzi bez pracy, pieniędzy i nadziei.

Matt był drugim z dwanaściorga dzieci Charlesa i Elizabeth Talbotów. Chociaż Charles Talbot miał stałą pracę, rodzina żyła na skraju nędzy, gdyż większość zarobków trafiała do miejscowego pubu. Wkrótce i sam Matt, podobnie jak siedmiu jego braci, poszedł w ślady ojca, topiąc w alkoholu wszystkie swoje problemy.

Po ukończeniu zaledwie jednej klasy dwunastoletni Matt rozpoczął swoją pierwszą pracę jako goniec w składzie win. Szybko zasmakował w próbowaniu tamtejszych produktów i zanim się obejrzał, żył już tylko po to, aby pić. Ani razy otrzymywane od ojca, ani kolejne zmiany pracy – został pomocnikiem murarza – nie zdołały wyleczyć go z nałogu. Przez szesnaście lat przepijał prawie wszystkie swoje zarobki.

Obdarzony szczerą i otwartą naturą, Matt często stawiał drinki swoim kompanom, kiedy nie mieli pieniędzy. A gdy zabrakło ich i jemu, zastawiał lub sprzedawał, co się dało – raz włącznie z własnymi butami – żeby tylko móc dalej pić. Tak więc pewnej soboty dwudziestoośmioletni już Matt, od tygodnia będący bez pracy, stał przed lokalnym pubem bez grosza przy duszy, lecz w dobrym humorze. Przecież na pewno ktoś postawi mu drinka. Czyż nie pamiętają, że w podobnych sytuacjach zawsze mogli na niego liczyć?

Jednak koledzy Matta mieli mu do zaaferowania jedynie zdawkowe pozdrowienie i obojętny wzrok. Kiedy wreszcie, rozżalony i trzeźwy, powrócił do domu, postanowił «iść ślubować», czyli złożyć na ręce kapłana uroczystą obietnicę abstynencji. Jeszcze tego samego wieczoru udał się na plebanię, złożył obietnicę i wyspowiadał się po raz pierwszy od wielu lat. Od tego dnia zaczęło objawiać się w jego życiu działanie łaski Bożej i to jeszcze zanim przyszło mu na myśl, żeby o nią poprosić.

«…o Jego obecność…»

Matt stanął teraz przed wielkim dylematem. Złożył Bogu – na razie na trzy miesiące – uroczystą obietnicę abstynencji. Jego rodzina piła. Jego przyjaciele pili. W jaki sposób miał unikać alkoholu, którego domagało się jego ciało i wokół którego wciąż krążyły jego myśli? Czy było to w ogóle możliwe?

Jego schronieniem stało się odtąd miejsce, w którym nikomu nie przyszłoby do głowy go szukać – kościół. Matt zaczął przed pracą uczestniczyć w codziennej Mszy świętej, a wieczory spędzać na klęczkach w ciemnym kącie kościoła, położonego jak najdalej od jego własnej dzielnicy.

Odwiedziny te pozwoliły mu poznać nowych przyjaciół – Jezusa, Maryję i świętych – oraz nabrać nowych upodobań – do samotności, modlitwy, przebywania w obecności Boga. Nie było to łatwe i Matt jeszcze wiele razy wracał do domu w przekonaniu, że nie zdoła przetrwać kolejnego dnia w trzeźwości. Nazajutrz jednak był znów w kościele, błagając Boga: «Proszę, nie pozwól mi wrócić do dawnego życia. Zmiłuj się nade mną».

Po latach Matt wyznał siostrze, że te trzy pierwsze miesiące były dla niego najcięższe i stwierdził, że łatwiej jest przywrócić do życia umarłego, niż przestać pić. Aby sobie w tym pomóc, wpiął w widoczne miejsce na rękawie płaszcza dwie skrzyżowane szpilki. Przypominały mu one o modlitwie i o tym, że Jezus cierpiał i umierał za niego na krzyżu.

Matt podchodził do swego nawrócenia w sposób bardzo praktyczny. Ustalił sobie rozkład dnia, obejmujący codzienną Mszę świętą i modlitwę, który nie pozostawiał mu czasu na chodzenie do pubu. Nigdy nie nosił przy sobie pieniędzy, żeby nie ulec pokusie zatrzymania się gdzieś w drodze z pracy. Wstąpił do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego i kilku bractw kościelnych. Sobotnie popołudnie i wieczór, a także całą niedzielę spędzał w kościele, w towarzystwie swoich «nowych przyjaciół».

«…i o Jego błogosławieństwo»

Stopniowo dawny głód alkoholu zaczął ustępować nowemu pragnieniu – pragnieniu Bożego życia i miłości. I Bóg nie zawiódł Matta. Miłość Chrystusa zaczęła pokonywać jego nawyki i brak umiarkowania. Pragnąc jak najbardziej upodobnić się do Jezusa, Matt zaczął pościć, modlić się po nocach oraz wspierać finansowo misjonarzy i biedne rodziny w sąsiedztwie.

Czytał Pismo święte, żywoty świętych i – co zadziwiające przy jego braku wykształcenia – wiele poważnych dzieł: Wyznania św. Augustyna, pisma św. Franciszka Salezego, św. Teresy z Avili i kard. Johna Newmana, encykliki papieskie, opracowania z zakresu historii powszechnej i polityki społecznej. Odcyfrowywał ich sens słowo po słowie. To, czego nie mógł zrozumieć, przepisywał pracowicie na skrawkach papieru, wręczając z prośbą o wyjaśnienie zaskoczonemu często kapłanowi podczas najbliższej spowiedzi.

Modlitwa, lektura i umartwienia stały się głównym nurtem życia Matta, skrzętnie jednak ukrywanym przed otoczeniem. Z czasem jego bliscy i znajomi zaczęli zauważać jego pokorę, ofiarność i opanowanie. Koledzy z pracy widzieli, że nie może ścierpieć przekleństw ani nieprzyzwoitych żartów i sami ich zaprzestali. Pracodawca domyślał się, że spora część zarobków Matta trafia do potrzebujących. Nikt jednak nie podejrzewał, z jak wielkim radykalizmem Matt podchodzi do swego nowego życia. Był upojony Duchem Świętym, «pijany – jak ujął to jeden z autorów – jedynie miłosierdziem, mądrością, mocą i miłością Boga».

Przez ostatnie dwa lata życia Matt cierpiał na chorobę serca. Wyniszczony surowym postem, krótkim snem i ciężką fizyczną pracą, 7 czerwca 1925 roku zasłabł w drodze na Mszę świętą. Nikt nie rozpoznał niepozornego człowieka, leżącego bez życia na bruku uliczki Granby. Nie miał przy sobie pieniędzy ani dokumentów, a jedynie kilka skrawków papieru. Do rękawa przypięte miał dwie skrzyżowane, poczerniałe ze starości szpilki. Jego ciało zidentyfikowano dopiero po czterech dniach. Wtedy też w ubogim pokoiku odkryto kolekcję książek wraz z kartkami, na których robił zapiski. Jeden z nich brzmiał: «O, Dziewico, proszę tylko o trzy rzeczy: O łaskę Boga, o Jego obecność i o Jego błogosławieństwo». Modlitwa ta, podobnie jak wiele innych, z pewnością została wysłuchana.

Matt Talbot uwierzył Bogu do końca. Opróżnił swoje serce i życie ze wszystkiego, co go więziło, i zaufał, że Bóg wypełni je w obfitości. Wytrwał w trzeźwości przez czterdzieści jeden lat i w cichy, nie narzucający się sposób wnosił światło w otaczającą go ciemność. Dziś może być wzorem i orędownikiem nie tylko dla tych, którzy zmagają się z nałogiem, ale dla wszystkich pragnących, jak ujął to papież Pius XII, «wielkości chrześcijaństwa przeżywanego w całej swojej pełni».

Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl