W
życiu Matta Talbota nie wydarzyło się nic szczególnego. Był on
zwyczajnym irlandzkim robotnikiem bez wykształcenia czy majątku, nie
uczynił też nic takiego, co mogłoby przynieść mu popularność. Zmarł w
ubóstwie, samotny i opuszczony, na jednej z brukowanych uliczek
Dublina. Nie pozostawił po sobie ani rodziny, ani zwolenników, ani
uczonych rozpraw. Umierał
nie znany nikomu. Jednak zaledwie pół roku po jego śmierci jego
krótka biografia rozeszła się w stu dwudziestu tysiącach egzemplarzy.
W ciągu roku przełożono ją na dwanaście języków. Pięć lat później
Kościół katolicki zaczął badać życie Matta Talbota, aby ustalić, czy
istnieją podstawy do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego. Wreszcie, po
pięćdziesięciu latach od jego śmierci, przyznano mu tytuł «sługi
Bożego», uznając tym samym, że jest on bohaterem wiary, którego
cnoty warte są naśladowania.
Nie,
w jego życiu nie wydarzyło się nic szczególnego, lecz jak
zauważył jeden z biografów «to on sam był kimś
szczególnym dla otaczających go ludzi, jak światło, które rozbłyska w
ciemnym pokoju».
«O
łaskę Boga
»
Czasy,
w których przyszło żyć Mattowi, były rzeczywiście czasami ciemności.
Wielki głód, panujący w Irlandii w latach czterdziestych XIX wieku,
wygnał ze wsi wielu jej mieszkańców, którzy przybyli do miast w
poszukiwaniu pracy i chleba. W Dublinie stacjonowały oddziały
angielskie, i wkrótce po narodzinach Matta Talbota, w 1856 roku, do
miasta zaczęli powracać żołnierze uczestniczący w wojnie krymskiej.
Dublin roił się od ludzi bez pracy, pieniędzy i nadziei.
Matt
był drugim z dwanaściorga dzieci Charlesa i Elizabeth Talbotów.
Chociaż Charles Talbot miał stałą pracę, rodzina żyła na skraju
nędzy, gdyż większość zarobków trafiała do miejscowego pubu. Wkrótce
i sam Matt, podobnie jak siedmiu jego braci, poszedł w ślady ojca,
topiąc w alkoholu wszystkie swoje problemy.
Po
ukończeniu zaledwie jednej klasy dwunastoletni Matt rozpoczął swoją
pierwszą pracę jako goniec w składzie win. Szybko zasmakował w
próbowaniu tamtejszych produktów i zanim się obejrzał, żył już tylko
po to, aby pić. Ani razy otrzymywane od ojca, ani kolejne zmiany
pracy został pomocnikiem murarza nie zdołały wyleczyć
go z nałogu. Przez szesnaście lat przepijał prawie wszystkie swoje
zarobki.
Obdarzony
szczerą i otwartą naturą, Matt często stawiał drinki swoim kompanom,
kiedy nie mieli pieniędzy. A gdy zabrakło ich i jemu, zastawiał lub
sprzedawał, co się dało raz włącznie z własnymi butami
żeby tylko móc dalej pić. Tak więc pewnej soboty dwudziestoośmioletni
już Matt, od tygodnia będący bez pracy, stał przed lokalnym pubem bez
grosza przy duszy, lecz w dobrym humorze. Przecież na pewno ktoś
postawi mu drinka. Czyż nie pamiętają, że w podobnych sytuacjach
zawsze mogli na niego liczyć?
Jednak
koledzy Matta mieli mu do zaaferowania jedynie zdawkowe pozdrowienie
i obojętny wzrok. Kiedy wreszcie, rozżalony i trzeźwy, powrócił do
domu, postanowił «iść ślubować», czyli złożyć na ręce
kapłana uroczystą obietnicę abstynencji. Jeszcze tego samego wieczoru
udał się na plebanię, złożył obietnicę i wyspowiadał się po raz
pierwszy od wielu lat. Od tego dnia zaczęło objawiać się w jego życiu
działanie łaski Bożej i to jeszcze zanim przyszło mu na myśl, żeby o
nią poprosić.
«
o
Jego obecność
»
Matt
stanął teraz przed wielkim dylematem. Złożył Bogu na razie na
trzy miesiące uroczystą obietnicę abstynencji. Jego rodzina
piła. Jego przyjaciele pili. W jaki sposób miał unikać alkoholu,
którego domagało się jego ciało i wokół którego wciąż krążyły jego
myśli? Czy było to w ogóle możliwe?
Jego
schronieniem stało się odtąd miejsce, w którym nikomu nie przyszłoby
do głowy go szukać kościół. Matt zaczął przed pracą
uczestniczyć w codziennej Mszy świętej, a wieczory spędzać na
klęczkach w ciemnym kącie kościoła, położonego jak najdalej od jego
własnej dzielnicy.
Odwiedziny
te pozwoliły mu poznać nowych przyjaciół Jezusa, Maryję i
świętych oraz nabrać nowych upodobań do samotności,
modlitwy, przebywania w obecności Boga. Nie było to łatwe i Matt
jeszcze wiele razy wracał do domu w przekonaniu, że nie zdoła
przetrwać kolejnego dnia w trzeźwości. Nazajutrz jednak był znów w
kościele, błagając Boga: «Proszę, nie pozwól mi wrócić do
dawnego życia. Zmiłuj się nade mną».
Po
latach Matt wyznał siostrze, że te trzy pierwsze miesiące były dla
niego najcięższe i stwierdził, że łatwiej jest przywrócić do życia
umarłego, niż przestać pić. Aby sobie w tym pomóc, wpiął w widoczne
miejsce na rękawie płaszcza dwie skrzyżowane szpilki. Przypominały mu
one o modlitwie i o tym, że Jezus cierpiał i umierał za niego na
krzyżu.
Matt
podchodził do swego nawrócenia w sposób bardzo praktyczny. Ustalił
sobie rozkład dnia, obejmujący codzienną Mszę świętą i modlitwę,
który nie pozostawiał mu czasu na chodzenie do pubu. Nigdy nie nosił
przy sobie pieniędzy, żeby nie ulec pokusie zatrzymania się gdzieś w
drodze z pracy. Wstąpił do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego i kilku
bractw kościelnych. Sobotnie popołudnie i wieczór, a także całą
niedzielę spędzał w kościele, w towarzystwie swoich «nowych
przyjaciół».
«
i
o Jego błogosławieństwo»
Stopniowo
dawny głód alkoholu zaczął ustępować nowemu pragnieniu
pragnieniu Bożego życia i miłości. I Bóg nie zawiódł Matta. Miłość
Chrystusa zaczęła pokonywać jego nawyki i brak umiarkowania. Pragnąc
jak najbardziej upodobnić się do Jezusa, Matt zaczął pościć, modlić
się po nocach oraz wspierać finansowo misjonarzy i biedne rodziny w
sąsiedztwie.
Czytał
Pismo święte, żywoty świętych i co zadziwiające przy jego
braku wykształcenia wiele poważnych dzieł: Wyznania
św. Augustyna, pisma św. Franciszka Salezego, św. Teresy z Avili i
kard. Johna Newmana, encykliki papieskie, opracowania z zakresu
historii powszechnej i polityki społecznej. Odcyfrowywał ich sens
słowo po słowie. To, czego nie mógł zrozumieć, przepisywał pracowicie
na skrawkach papieru, wręczając z prośbą o wyjaśnienie zaskoczonemu
często kapłanowi podczas najbliższej spowiedzi.
Modlitwa,
lektura i umartwienia stały się głównym nurtem życia Matta, skrzętnie
jednak ukrywanym przed otoczeniem. Z czasem jego bliscy i znajomi
zaczęli zauważać jego pokorę, ofiarność i opanowanie. Koledzy z pracy
widzieli, że nie może ścierpieć przekleństw ani nieprzyzwoitych
żartów i sami ich zaprzestali. Pracodawca domyślał się, że spora
część zarobków Matta trafia do potrzebujących. Nikt jednak nie
podejrzewał, z jak wielkim radykalizmem Matt podchodzi do swego
nowego życia. Był upojony Duchem Świętym, «pijany jak
ujął to jeden z autorów jedynie miłosierdziem, mądrością,
mocą i miłością Boga».
Przez
ostatnie dwa lata życia Matt cierpiał na chorobę serca. Wyniszczony
surowym postem, krótkim snem i ciężką fizyczną pracą, 7 czerwca 1925
roku zasłabł w drodze na Mszę świętą. Nikt nie rozpoznał niepozornego
człowieka, leżącego bez życia na bruku uliczki Granby. Nie miał przy
sobie pieniędzy ani dokumentów, a jedynie kilka skrawków papieru. Do
rękawa przypięte miał dwie skrzyżowane, poczerniałe ze starości
szpilki. Jego ciało zidentyfikowano dopiero po czterech dniach. Wtedy
też w ubogim pokoiku odkryto kolekcję książek wraz z kartkami, na
których robił zapiski. Jeden z nich brzmiał: «O, Dziewico,
proszę tylko o trzy rzeczy: O łaskę Boga, o Jego obecność i o Jego
błogosławieństwo». Modlitwa ta, podobnie jak wiele innych, z
pewnością została wysłuchana.
Matt
Talbot uwierzył Bogu do końca. Opróżnił swoje serce i życie ze
wszystkiego, co go więziło, i zaufał, że Bóg wypełni je w obfitości.
Wytrwał w trzeźwości przez czterdzieści jeden lat i w cichy, nie
narzucający się sposób wnosił światło w otaczającą go ciemność. Dziś
może być wzorem i orędownikiem nie tylko dla tych, którzy zmagają się
z nałogiem, ale dla wszystkich pragnących, jak ujął to papież Pius
XII, «wielkości chrześcijaństwa przeżywanego w całej swojej
pełni». Napisz komentarz (0 Komentarze) |