Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow INNE POLEMIKI arrow Różne arrow ZBIÓR POZOSTAŁYCH ARTYKUŁÓW POLEMICZNYCH arrow KILKA SŁÓW REFLEKSJI O FILMIE STYGMATY

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
KILKA SŁÓW REFLEKSJI O FILMIE STYGMATY PDF Drukuj E-mail
Napisał JAN LEWANDOWSKI   

Jakiś czas temu w polskich kinach wyświetlano film Stygmaty. Chociaż film był puszczany w kinach już dwa lata temu, postanowiłem jednak dopiero teraz o nim napisać. Z dwóch powodów. Po pierwsze, wydaje się, że bardziej obiektywne jest pisanie o czymś dopiero po jakimś czasie, gdy już opadną pochopne sądy i burzliwe emocje, a w ich miejsce pojawi się rozsądek i chłodna, wyważona ocena.

Po drugie, choć dziś żyjemy w czasach, gdy chodzenie do kina nie jest już rzeczą tak modną jak niegdyś (według badań społecznych Polacy zachodzą dziś do kin czterokrotnie rzadziej niż dawniej) i najwyraźniej nawet wielkie premiery filmowe nie wywołują już podobnych emocji jak uprzednio, to jednak film Stygmaty jest produkcją, której z całkiem niezłym skutkiem udało się przebić przez ten kożuch marazmu, wciąż i wciąż wywołując sporą dozę kontrowersji, pytań, zmuszając przy tym również do intelektualnych rozważań. Ostatnio pojawiła się reedycja filmu Stygmaty na DVD, więc uzasadnione będzie twierdzenie, że film ten w Polsce wciąż na nowo powraca i żyje swym własnym życiem. Film Stygmaty niewątpliwe należy do tego rodzaju twórczości, która skłania do myślenia i poszukiwania odpowiedzi na wątpliwości, jakie wywołuje, co jest rzadkością w przypadku filmów produkowanych po drugiej stronie Oceanu, obliczonych z reguły na odbiorcę intelektualnie mało wymagającego. Ponadto film pozostawił po sobie swego rodzaju pytania, na które należy odpowiedzieć, wypełniając tę pustkę choćby taką recenzją jak poniższa.

Powody pisania o filmie Stygmaty są, być może, takie, że wspomniany film porusza kwestie związane z fundamentalnymi zasadami chrześcijaństwa, a Polska, jakby nie było, jest krajem, gdzie raczej nie brakuje ludzi identyfikujących się mniej lub bardziej z tradycją chrześcijańską. Chyba właśnie dlatego film wywołał spory oddźwięk w środowisku polskim.

Dla mnie, jako subiektywnego obserwatora, sytuacja jest o tyle wyjątkowa, że raz po raz docierają do mnie pytania osób czy to zaniepokojonych, czy raczej zaciekawionych tym, czy film ten w rzeczywistości pokazuje prawdę. Takich pytań nie zadaje się odnośnie do innych popularnych filmów typu Władca Pierścieni czy Harry Potter, te bowiem tworzą odrębny, magiczny świat i nie usiłują poszywać się pod rzeczywistość, a już w żaden sposób nie kwestionują nauki Kościoła.

Nie trzeba bowiem chyba nikogo przekonywać, że poza nielicznymi wyjątkami nikt nie kwapi się, aby modyfikować otaczający świat, opierając się na możliwościach czarodziejskiej różdżki czy na magicznych właściwościach pewnego pierścienia. Film Stygmaty natomiast odnosi się w sposób wcale nie obojętny ani neutralny do fundamentalnych zasad wiary chrześcijańskiej, wywołując w ten sposób kontrowersje i dezorientację.

Jaka jest treść filmu Stygmaty? Jest to opowieść o niewierzącej w Boga dziewczynie, u której niespodziewanie pojawiają się na ciele stygmaty, czyli rany w miejscach, w których w sposób fizyczny zadano cierpienie umęczonemu Chrystusowi. Sprawą dziewczyny zajmuje się pewien ksiądz, który ma zbadać całą sprawę z polecenia Watykanu.

Z pozoru jest to więc film o stygmatach. Ale jak się okazuje – nie tylko, bowiem film posiada swego rodzaju podwójne dno i pewne szczególne przesłanie, obracające się na poziomie historycznej prawdy, a nie fikcji. Owym drugim dnem jest przyczyna, na tle której u tej dziewczyny powstają znaki męki Chrystusa. Osoba ta ma prócz tego swego rodzaju wizje i doświadcza nadprzyrodzonych przeżyć, podczas których przemawia i pisze w języku aramejskim, czyli w języku Jezusa i apostołów.

Twórcy filmu starają się zaskakiwać widza przez cały czas, zatem nic dziwnego, że dopiero na samym końcu dowiadujemy się, skąd u przypadkowej osoby te wszystkie nadprzyrodzone zjawiska: stygmaty, wizje, zdolności mówienia nie swoim głosem i w nie swoim języku. Jak się okazuje, powodem jej cierpień jest… nieżyjący zakonnik, stygmatyk, który – choć przebywa w zaświatach – próbuje zawładnąć ciałem dziewczyny i uzyskać w ten sposób wpływ na doczesną rzeczywistość. W tym momencie trudno oprzeć się refleksji, że w tym punkcie scenariusz nie zdołał uniknąć elementów sensacyjnej fabuły, tak typowych dla amerykańskiej kinematografii.

Podczas filmu dowiadujemy się, że Watykan zlecił owemu zakonnikowi tłumaczenie apokryficznej Ewangelii Tomasza z Nag Hammadi, ale ów człowiek nie zdążył swego dzieła po skończeniu przekazać światu. I to jest właśnie powód, dla którego narobił on wspomnianej dziewczynie, księdzu i widzom tego całego kłopotu ze stygmatami, nadprzyrodzonymi wizjami i mówieniem oraz pisaniem w nieznanym jej języku aramejskim.

Jak ukazano w filmie, podczas prac nad tłumaczeniem Ewangelii Tomasza Watykan miał zorientować się, że treści tej Ewangelii zagrażają dogmatom głoszonym przez Kościół. W związku z tym Watykan zakazuje swym podopiecznym dalszych prac nad jej tłumaczeniem, a każdego, kto próbuje kontynuować tę pracę, odmalowano w filmie jako ściganego przez Watykan niebezpiecznego agenta, tropionego niczym w najlepszych filmach szpiegowskich, z powodu posiadanej przez siebie wyjątkowej wiedzy dostępnej tylko nielicznym wybrańcom.

I w tym właśnie momencie dochodzimy do owego szczególnego przesłania, poprzez które film wywołuje wiele pytań u widza nieobytego z podstawową wiedzą z zakresu religioznawstwa. Otóż cała kwestia zasadza się na tym, że twórcy filmu Stygmaty nie bawili się w eufemizmy i w sposób niedwuznaczny zasugerowali w swym obrazie, że Ewangelia Tomasza przekreśla słuszność aspiracji przejawianych przez współczesny Kościół rzymskokatolicki. Konkretnie chodzi tu o instytucjonalizm i hierarchiczny kształt współczesnego Kościoła, który to twórcy filmu Stygmaty upodobali sobie szczególnie jako cel ataku. Jawnie polemiczna wobec rzymskiego katolicyzmu wymowa fabuły sugeruje bowiem, że instytucjonalizm Kościoła jest czymś nie tyle niepożądanym, co przynajmniej zbędnym.

W filmie zacytowano nawet urywki Ewangelii Tomasza (fragment 3 i fragment 77), które twórcy filmu próbują podciągnąć pod swoją tezę sprzeciwiającą się instytucjonalizmowi Kościoła, choć z tych fragmentów wcale nie wynika nic, co sprzeciwiałoby się owemu instytucjonalizmowi. Pisząc „nie wynika„ mam oczywiście na myśli tekst oryginalny Ewangelii Tomasza. Ktoś, kto oglądał film dokładnie i zapamiętał zawarte w nim cytaty, może jednak oponować, bowiem z fragmentów zawartych w filmie takie wnioski wypływają. W jednym z epizodów przypisuje się bowiem Ewangelii Tomasza następujące słowa:

Jezus rzekł: Królestwo Boże jest w was i wokół was. Nie w domach z drewna i kamienia. Rozłup kawałek drewna, a będę tam, Podnieś głaz, a znajdziesz mnie.

Ma to być fragment 77 Ewangelii Tomasza, ale tak naprawdę wygląda on nieco inaczej. W rzeczywistości bowiem słów: Nie w domach z drewna i kamienia, nie ma w ogóle nigdzie w tekście oryginalnymEwangelii Tomasza. W tym momencie widzimy więc wyraźnie, że aby zanegować instytucjonalny wymiar Kościoła, twórcy filmu dopuścili się swego rodzaju manipulacji na tekście Ewangelia Tomasza.

Natomiast fragment 3 z Ewangelii Tomasza, mówiący o królestwie Bożym, które jest w uczniach Jezusa i na zewnątrz nich, nie jest w sumie niczym odkrywczym, bo podobne stwierdzenia można odnaleźć w Ewangeliach kanonicznych (por. Łk 17,21).

W dodatku na końcu filmu pojawia się śmiała notka, wedle której Ewangelia Tomasza jest przez współczesnych uczonych uważana za najwierniejszy rzekomo zapis słów Jezusa, a mimo to Watykan uważa ją za herezję. To ma, rzecz jasna, uczynić fabułę filmu jak najbardziej realistyczną i wzbudzić sensację (która, jak wiadomo, jest najlepszą receptą na sprzedanie jakiegoś produktu medialnego).

W obliczu takich insynuacji zaczyna być już wszystko jasne. Od tego momentu trudno się dziwić, czemu ludzie mają po obejrzeniu tego filmu tyle pytań i wątpliwości wobec oblicza Kościół. Film, choć wydaje się być jedynie ekranizacją zwykłej beletrystyki, podszywa się bowiem w tym momencie bardzo silnie pod realizm. W ten sposób przestaje być zatem on już jedynie niewinną rozrywką i staje się również swego rodzaju przesłaniem jakoby opartym na prawdzie. Myślę, że warto zatem ustosunkować się do tego filmu w tych sprawach, które wywołują u widza wątpliwości, jak jest naprawdę.

Ktoś w tym miejscu mógłby jednak zapytać: czy warto w ogóle polemizować z filmem, jako dziełem nie do końca zobowiązanym do odwoływania się do rzeczywistości? Odpowiem wtedy, że warto podjąć polemikę z owym wytworem amerykańskiej papki medialnej, rzekomo obliczonej na czystą zabawę, a prowokującym zarazem u widzów tak wiele poważnych pytań.

Po pierwsze, na samym początku warto zauważyć, że imputowanie, jakoby Watykan coś tam ukrywał, to chwyt stary jak świat. Watykan wciąż udostępnia swoje archiwa, a im chętniej to robi, tym częściej jest posądzany o ukrywanie czegoś. Być może niektórzy pamiętają, że w czasie gdy uczeni pracowali nad rozszyfrowaniem zwojów znad Morza Martwego, wtedy też Watykan był podejrzewany o ukrywanie niektórych zwojów, choć należały one do państwa Izrael, które tylko ktoś nieobeznany mógłby podejrzewać o spolegliwość wobec Watykanu[1].

Następnie, sugestie filmu, że Watykan ukrywa treść Ewangelii Tomasza, są zupełnie chybione. Ewangelia Tomasza była przez Kościół publikowana już kilkadziesiąt lat temu. Jej badaniem i tłumaczeniem nie zajmowali się jedynie watykańscy specjaliści, ale głównie orientaliści, egiptolodzy i uczeni niezwiązani ze Stolicą Apostolską. Przykładowo, w języku polskim Ewangelia Tomasza miała kilka edycji okazyjnych (najstarsza ze znanych mi pochodzi już z lat pięćdziesiątych XX wieku), a sam Kościół patronował jej wydaniu co najmniej dwukrotnie, opierając się na jej tłumaczeniu dokonanym przez Zakład Egiptologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest mi wiadomo o dwóch kościelnych wydaniach Ewangelii Tomasza, pierwsze w ramach firmowanej przez ATK serii PSP z 1976 roku, w tomie zatytułowanym Teksty z Nag Hammadi, drugie zaś zostało zamieszczone w I tomie dzieła pt. Ewangelie apokryficzne. Apokryfy Nowego Testamentu[2].

W filmie Stygmaty pojawiło się też kilka nieścisłych informacji, które najprawdopodobniej również miały na celu dodatkowo uwiarygodnić przekaz filmu i spotęgować wrażenie sensacyjności. Ewangelia Tomasza nie powstała w I wieku, jak słyszymy na filmie, ale dopiero w połowie II wieku[3]. Ponadto dysponujemy jej wersją dopiero z III lub IV wieku[4].

Nie posiadamy też żadnej kopii Ewangelii Tomasza w języku aramejskim (przeciwnie, niż wynika to z filmu), co więcej, nic nam nie wiadomo o tym, że jej oryginał był aramejski, skoro znany nauce rękopis został napisany w języku koptyjskim, zaś odpis został sporządzony w języku greckim[5]. Hipotezy o języku aramejskim jako pierwotnym języku tej Ewangelii mogą być traktowane jako przekonujące, wciąż pozostając jednak tylko hipotezami[6], którym do faktów, jak wiadomo z definicji, daleko.

W filmie pojawiają się inne rażące błędy. Twórca filmu najwyraźniej pomylił Nag Hammadi z Qumran, sugerując widzowi, że Ewangelię Tomasza znaleziono w okolicach Morza Martwego. O ile Qumran rzeczywiście leży w okolicach Morza Martwego, to jednak Nag Hammadi już nie. To ostatnie leży bowiem w Egipcie. Ewangelię Tomasza znaleziono 100 km od Luksoru, nie opodal Ksenoboskion i Nag Hammadi[7]. Zatem nie można tego położenia nawet w dużym przybliżeniu określić jako okolice Morza Martwego.

Rzekomo aramejskie napisy, jakie możemy oglądać w filmie, również nie są wiarogodne. Przypominają one raczej mieszankę alfabetu aramejskiego i paleohebrajskiego, który z alfabetem aramejskim niewiele ma wspólnego. Wiele z rzekomo aramejskich liter, które pojawiają się na ekranie, mógłby odczytać chyba tylko sam twórca filmu, bowiem nie przypominają żadnych konkretnych znaków pisarskich.

W jednej z ostatnich scen filmu widzimy ową starożytną Ewangelię Tomasza w formie zwoju, który jeden z księży znalazł w schowku, w kościele. Jest to kolejny błąd. W czasach, z których pochodzi posiadana przez nas Ewangelia Tomasza, nie pisano już na zwojach, tylko na kodeksach[8].

Wreszcie, nie wiadomo, na jakiej podstawie twórcy filmu twierdzą, że Ewangelia Tomasza jest uważana za najwierniejszy przekaz słów Jezusa. Żaden ze znanych mi opisów naukowych tej Ewangelii nie potwierdza takiego stanu rzeczy. Warto podkreślić, że Ewangelia ta jest bardzo krótka w porównaniu z innymi Ewangeliami, ponadto nie zawiera żadnych rewelacji. Większość zawartego w niej materiału jest kopią fragmentów Ewangelii uznanych przez Kościół za kanoniczne (np. fragmenty 9, 16 i 44 por. z Mt 10,34, 12,31 i 13,4-8). W wielu miejscach treść Ewangelii Tomasza jest zupełnie niezrozumiała, wręcz absurdalna. W jednym z jej miejsc czytamy: Szczęśliwy lew, którego zje człowiek. I lew stanie się człowiekiem. Przeklęty człowiek, którego zje lew. I człowiek stanie się lwem (fragment 7). W innym miejscu Ewangelii Tomasza z kolei jest napisane: Kto poznał świat, znalazł trupa, a kto znalazł trupa, świat nie jest go wart (fragment 57).

Spośród Ewangelii apokryficznych każda mogłaby pretendować (i pretendowała) do najwierniejszego zapisu słów Jezusa. Dla mnie jest nieco dziwne to, czemu akurat Ewangelię Tomasza twórcy filmu Stygmaty upatrzyli sobie jako najbardziej wiarygodny przekaz słów Pańskich. Osobiście jestem przekonany, że do tej roli nadawałaby się o wiele lepiej np. apokryficzna EwangeliaNazarejczyków, używana w starożytności przez pierwszych chrześcijan i tzw. Nazarejczyków, których dziś zgodnie wśród uczonych uważa się za pierwotną wspólnotę chrześcijańską, będącą świadkiem Jezusa i apostołów[9].

Fragmenty Ewangelii Nazarejczyków, wraz z licznymi komentarzami najstarszych pisarzy chrześcijańskich, można znaleźć we wspomnianym już dziele Ewangelie apokryficzne[10] (twórca tego zbioru utożsamia tę Ewangelię z apokryficzną Ewangelią Hebrajczyków[11]. Jak podaje jeden z komentarzy naukowych na temat Ewangelii Nazarejczyków: Krytycy stawiają sobie pytania, czy nie ma ona starszych przekazów aniżeli kanoniczna Ewangelia Mateusza[12]. Ten sam komentarz podaje o Ewangelii Tomasza: Przyjmuje się 140 r. jako datę powstania całego zbioru[13].

Na tle innych Ewangelii apokryficznych Ewangelia Tomasza nie jest zatem niczym wyjątkowym.

Myślę, że te parę słów wyjaśnienia przyczyniło się do pełniejszego ukazania kwestii Ewangelii Tomasza i wyjaśnienia te będą stanowiły w jakimś stopniu wyjście naprzeciw pytaniom, które mogłyby pojawić się u niektórych osób po obejrzeniu rzeczonego filmu.

P R Z Y P I S Y :
1 Por. J.A. Fitzmyer, 101 pytań o Qumran, Kraków 1997, s. 193.
2 Ewangelie apokryficzne. Apokryfy Nowego Testamentu, Lublin 1986, s. 121-133.
3 Por. Ewangelie apokryficzne, t. I, dz. cyt., s. 122.
4 Por. Katolicyzm starożytny, red. J. Keller, Warszawa 1969, s. 111.
5 Język koptyjski jest starożytną formą dialektu egipskiego. Tak jak inne teksty z Nag Hammadi, tak i Ewangelia Tomasza została spisana w tymże języku, alfabetem greckim – por. Encyklopedia biblijna, Warszawa 1999, s. 812.
6 Por. Ewangelie apokryficzne, t. I, dz. cyt., s. 122-123.
7 Por. Encyklopedia biblijna, dz. cyt., s. 812
8 Por. Wstęp ogólny do Pisma Świętego, Poznań – Warszawa 1986, s. 152.
9 Por. S. Bacchiocchi, Od soboty do niedzieli, Warszawa 1985, s. 171-172.
10 Ewangelie apokryficzne, t. I, dz. cyt., s. 69-77.
11 Por. tamże, s. 67.
12 Wstęp ogólny do Pisma Świętego, dz. cyt., s. 123.
13 Tamże, s. 125.

Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl