JAK NIE ZOSTAŁEM TW

NIE CHCĘ BYNAJMNIEJ UPRAWIAĆ TU CIERPIĘTNICTWA - PRAWDĘ MÓWIĄC, SB POTRAKTOWAłA MNIE DOŚĆ ŁAGODNIE (ŻEBY NIE POWIEDZIEĆ - LEKCEWAŻĄCO - INNA RZECZ ŻE NIEWIELE "NA MNIE" MIELI). MYŚLĘ JEDNAK ŻE NINIEJSZA RELACJA MOŻE ZILUSTROWAć TAMTE CZASY, BĘDĄC SWEGO RODZAJU CIEKAWOSTKĄ.

SPIS TREŚCI
SPOTKANIE_W_KLUBIE_OSIEDLOWYM
PRZYGOTOWANIA
PRZESłUCHANIE
EPILOG

Najdziwniejsze jest to, iż powodem do przesłuchania nie była ani moja działalność RMSz 1 gdzie byłem rzecznikiem i delegatem na rozmowy z Ministrem Oświaty w 1980 roku ani też nielegalne drukowanie ulotek po wprowadzeniu stanu wojennego czy udział w demonstracjach.
Obudzili się znacznie później, kiedy wycofałem się z działalności politycznej, skupiając na ruchu oazowym i ekologii. W dodatku "rozmowa" była spowodowana akcją w ramach całkiem jawnego ruchu ekologicznego animowanego przez tygodnik "Na przełaj", któremu to ruchowi nawet w pewnym momencie (był to już rok 1983 czy 84) chcąca się podlizać młodzieży władza (w osobie reżimowego min. d/s młodzieży... Aleksandra Kwaśniewskiego) przyznała nawet jakąś dotację 2
A było to tak:


Spotkanie w klubie osiedlowym

Mieszkałem wówczas wraz z rodzicami na osiedlu Morena w Gdańsku. Osiedle to słynęło z najgorszej chyba w mieście, "pachnącej" chlorem wody z ujęcia w Straszynie. W ramach działalności ekologicznej zorganizowałem więc w klubie osiedlowym spotkanie z dr Puckiem, szefem gdańskiego SANEPIDU. Dr.Pucek był człowiekiem odważnym, który mimo straszenia go przez komunę, wytykał władzom różne niedociągnięcia sanitarne.
Na spotkanie przyszła niewielka grupka rodziców dzieci z miejscowej szkoły podstawowej aby spytać o sprawę "pylących podłóg". Okazało się że podczas przeprowadzonego remontu wykonano podłogę w szkole w taki sposób, iż podczas jej eksploatacji pojawiał się pył - i to w takich ilościach, że u niektórych dzieci stwierdzano pylicę.
Ponieważ sprawa wydała mi się ważna, zorganizowałem ponowne zebranie - już tylko w tej sprawie - w następnym tygodniu. Prawdę mówiąc nie za bardzo nawet przyszło mi do głowy iż władze potraktują tę sprawę jako działalność polityczną.
Gdy za tydzień przyszedłem (trochę wcześniej) na zapowiedziane zebranie, do swojego gabinetu zawołało mnie szefostwo klubu osiedlowego. Zaczęły się gorączkowe wypytywania co ja właściwie robię, bo były telefony "z góry", bo "będzie afera" itd.
I rzeczywiście.
Na spotkanie przyszło tyle osób, że spora przecież sala nie mogła ich pomieścić. Rodzice, zaniepokojeni o zdrowie swoich dzieci przyszli z nadzieją na jakieś rozwiązanie. Okazało się że sprawa nie jest nowa - przeciwnie, ciągnie się przez dłuższy czas, ale kuratorium nie umie sprawy załatwić. Ludzie byli bardzo rozgorączkowani, całe szczęście że "od zawsze" umiałem zapanować nad tłumem. Pojawiały się daleko idące pomysły - jednak starałem się im nadać przynajmniej pozór legalności ( w końcu szło o załatwienie poważnej sprawy). W końcu zachęciłem do spotkania w następną środę w szkole.
Po zebraniu podeszło do mnie kilka osób nie będących bynajmniej rodzicami dzieci. Najbardziej "wymowny" był przedstawiciel bezradnego dotąd w sprawie zdrowia uczniów kuratorium, wyjątkowo agresywny p. Żelazny. Wysłuchałem jak to on mnie "urządzi" itp. Na koniec zastępca komendanta MO ze "słynnego" komisariatu na Białej (który jak się okazało był obecny na całym spotkaniu po cywilnemu) "zaprosił" mnie na następny ranek do komendy.

Przygotowania

Nie wiedziałem z czym się mogę spotkać. Ojca poradzić się nie mogłem bo akurat wypłynął na parę dni w rejs próbny. Przypomniałem sobie jednak o ówczesnym wikarym naszej parafii, ks. Andrzeju Krollu, na którym już niejeden komuch połamał sobie zęby. Ks.Adam przyjął mnie bardzo serdecznie i udzielił kilku rad, które potem okazały się bezcenne. Przede wszystkim przestrzegł mnie abym nie dał się namówić na żadne spotkanie poza gruntem oficjalnym - powiedział że prawdopodobnie będą chcieli mnie umówić na spotkanie w kawiarni lub w podobnym miejscu.
Na wszelki wypadek przystąpiłem także do spowiedzi.

Przesłuchanie

Nazajutrz stawiłem się w komisariacie na Białej. Zaprowadzono mnie do pokoju z dwoma dość młodymi facetami po cywilnemu. Rozpoczęło się od spisania protokołu z dnia poprzedniego - nie miałem nic do ukrycia, moja działalność miała przecież całkowicie jawny charakter. W pewnej chwili zarzucili mi, iż zapowiedziane na środę spotkanie jest nielegalne, a ja jestem jego organizatorem. Zaśmiałem się i powiedziałem, że w takim razie powinni mi podziękować - gdyby nie moje "twarde" prowadzenie zebrania, na środę nie byłoby zapowiedziane zebranie, tylko jakaś zadyma. W zasadzie przyznali mi rację, komplementując (podpucha ?) mnie nawet za umiejętność opanowania emocji tłumu, ale poinformowali mnie że grozi mi ze strony milicji kolegium (chyba miałem szczęście - gdyby to samo przytrafiło mi się w początkach 1982 roku, z pewnością zagrożenie byłoby większe).

Zapytałem "Jak to ze strony milicji ? To panowie nie jesteście milicjantami ?".
Oni na to - "Myśleliśmy że to jasne - jesteśmy z SB".

Po chwili okazało się o co naprawdę im chodzi - moi rozmówcy zaczęli bajer w stylu "wiemy że ruchem Wolę Być interesuje się Wolność i Pokój 3 a my chcemy was ochronić przed zdominowaniem przez nich." I, oczywiście, "zaproponowali" mi bym został współpracownikiem.
Powiedziałem "Wiecie panowie, wprawdzie nie zgadzam się do końca z Wolnością i pokojem 4 ale nie do tego stopnia żeby na nich kapować"
Zwróciłem też uwagę że czepiają się działalności w jawnym ruchu, któremu nawet minister Kwaśniewski dał dotację. Oni roześmieli się i powiedzieli że "z Olkiem byliśmy na roku na Uniwerku" (!).

W pewnym momencie pomyślałem : Może warto byłoby z tydzień sprawę przeciągnąć i znaleźć sobie jakąś ochronę prawną. Powiedziałem więc : "Dajcie mi panowie tydzień do namysłu".
Myśleli chyba że "mięknę" bo kazali mi poczekać na korytarzu.
Siedzę i myślę :"Może to i rozsądnie, ale będę miał nerwowy tydzień. Już lepiej niech się dzieje co chce od razu !"
Jak wrócili mówią "To niemożliwe". Ja na to "To się dobrze składa, bo i ja już się zdecydowałem na nie".

W pewnym momencie przyjrzałem się jednemu z nich i mówię : "Ja pana znam - widywałem pana na wydziale (Politechniki)" - strasznie go to zmieszało.

Siedzieliśmy tak i graliśmy w te gierki słowne jakieś 2 godziny. Najzabawniejsza była chyba ta, kiedy w pewnej chwili powiedziałem "Wiecie panowie, ja może bym się nawet zgodził. Ale ponieważ teraz robię kurs katechetyczny przy diecezji, więc muszę mieć zgodę księdza biskupa. Spytajcie go - jak on się zgodzi, to proszę". Nie muszę chyba mówić jaka była reakcja... :)

W końcu, gdy zobaczyli że nic z tego, przestali mnie straszyć i próbowali wziąć podstępem.
Mówią : "To niech nam pan przyniesie program gdańskiego "Wolę Być". Umówimy się w kawiarni" (o ile pamiętam miała to być taka kawiarnia obok dawnego baru mlecznego Ruczaj w Gdańsku). Dzięki ostrzeżeniom ks.Andrzeja wiedziałem o co im chodzi : chcieli prawdopodobnie abym po pierwsze spotkał się z jednym z nich na gruncie prywatnym, w kawiarni - gdyby zrobili mi zdjęcie, mogliby potem mnie szantażować. Nadto chcieli - z tego samego powodu - bym dostarczył im w tajemnicy jakikolwiek papier.
Oświadczyłem : "Jeśli stawiacie takie żądanie - a jako organ państwa macie takie prawo - to oczywiście mamy obowiązek coś takiego wam dostarczyć - ale nic w tajemnicy, wszystko oficjalnie.Oficjalnie wam do urzędu dostarczę. Żadnych spotkań po kawiarniach."
W końcu odpuścili zobowiązując do dostarczenia tego programu. Już wychodząc powiedziałem "Gdybyście mnie dziś zamknęli, a w środę przyszłoby do szkoły 400 rodziców - dopiero byłaby zadyma".Oni na to "To już sprawa policji."

Po rozmowie z SB-kami wziął mnie jeszcze do gabinetu ten wice-komendant, który mnie poprzedniego dnia wezwał do stawiennictwa w komendzie. Dziś, w cztery oczy, mówił już inaczej. Powiedział coś w rodzaju : "Proszę pana, ja tak myślałem o tej sprawie. Tyle dzieciaków i ten pył. Ja też mam dzieci. Pan ma rację. Ja panu obiecuję, iż ja tę sprawę w ciągu tygodnia załatwię. Jak będzie trzeba, to zadzwonię do Kiszczaka"

Piszę dziś o tym tak lekko, ale musze przyznać, że rozmowa z SB-kami nie była łatwa ani przyjemna. Wbrew oczekiwaniom byli to ludzie dość inteligentni, umiejący budować poczucie zagrożenia.Po wyjściu z komendy na Białej (mimo że w sumie nikt mi nic nie zrobił) przez jakiś czas miałem "manię prześladowczą". Oglądałem się na ulicy czy ktoś za mną nie idzie (mimo że wiedziałem, że to wrażenie jest bzdurne...).
Wymyśliliśmy "program działania pomorskiego Wolę Być". Aby zapobiec jakiejkolwiek prywatności przekazania, dokument miał wstęp w którym było określone wyraźnie iż jest sporządzony na żądanie Służby Bezpieczeństwa i z odpisami do "Na Przełaj" (i bodajże do Ministerstwa d/s Młodzieży). Zaniosłem go na na Okopową i przekazałem na portierni zawiedzionemu SB-kowi.

Epilog

Najlepszy był mój Tata. Kiedy wrócił z rejsu i opowiedziałem mu o wszystkim, wykrzyknął : "Brawo synu ! A jakby ci dali kolegium, to ja płacę. Oprawimy dokument, powiesimy na ścianie i będziemy się chwalić !" (tata miał swój - znacznie większy i dłuższy niż ja - udział w działalności podziemnej).

Cała sprawa skończyła się dość niespodziewanie. Wice-komendant z Wrzeszcza dotrzymał słowa. Sprawa nie zajęła mu nawet obiecanego tygodnia. Szkołę na Morenie zamknięto po dwóch dniach od mojej "wizyty" na Białej i poddano remontowi.
SB-cy nie odezwali się więcej.
Hic finis fandi.
Marek Piotrowski


P.S. Na początku 2005 roku wystąpiłem do Instytutu Pamięci Narodowej o przyznanie statusu poszkodowanego (osoby namawiane do współpracy miały ZAWSZE zakładane teczki). Niestety, w IPN nie udało się odnaleźć żadnej dotyczącej mnie teczki, więc nie przyznano mi statusu pokrzywdzonego. Otrzymałem jedynie 3 dokumenty (w celu obejrzenia proszę kliknąć w ikonkę pisma): (1)zaświadczenie że żaden z trzech Marków Piotrowskich na tzw. Liście Wildsteina nie jest mną , (2) pismo mówiące że nie znaleziono żadnych dokumentów na mój temat i (3)zaświadczenie że w związku z tym nie został mi przyznany status osoby pokrzywdzonej
Przyznam że jest to dla mnie pewien zawód - moje konto jest wprawdzie czyste, ale - w świetle dotychczasowych wyników kwerendy w IPN - wyglšda na puste... Nie zachowały się materiały ani z czasów gdy byłem negocjatorem solidarnościowego RMSz w Ministerstwie Oświaty w 1980, ani z czasów drukowania bibuły w stanie wojennym (no, o tym mogli akurat komuchy nie wiedzieć...), ani z póŸniejszej działalności.
Wprawdzie w zakończeniu listu (2) IPN pisze:
"Jednocześnie informuję że IPN jedynie udostępnia materiały archiwalne (...) przekazane przez poprzednich dysponentów do zasobu" jednak zaraz dodaje "Informuję (...) że zasób archiwalny przekazany instytutowi nie jest kompletny, gdyż akta organów bezpieczeństwa PRL były niszczone przez byłe służby i z tej przyczyny nie zachowały się w całości".


Przypisy :
[ 1]RMSz - Ruch Młodzieży Szkolnej (przy Solidarności nauczycielskiej)
[ 2]Miałem wówczas okazję zobaczyć przyszłego prezydenta w akcji : na jednym ze zjazdów ruchu wszedł do sali pełnej źle do niegp nastawionej młodzieży, a po kwadransie miał ich już za sobą ; z przerażeniem patrzyłem jak łatwo niepokorni młodzi ekolodzy poddają się łatwości wymowy Kwaśniewskiego.
[ 3]Wolność i Pokój było ruchem odmowy służbie wojskowej - jego członkiem był m.in. Jan Maria Rokita
[ 4]Nie byłem już wówczas zwolennikiem absolutnego pacyfizmu, odrzucającego służbę wojskową jako taką


Strona główna  Podstrona  Napisz do mnie