Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow GORĄCE POLEMIKI arrow uzdrowienie wewnętrzne arrow APOLOGIA «BEZPRZYMIOTNIKOWEJ» MODLITWY O UZDROWIENIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
APOLOGIA «BEZPRZYMIOTNIKOWEJ» MODLITWY O UZDROWIENIE PDF Drukuj E-mail
Napisał JACEK ŚWIĘCKI   

Do artykułu ustosunkuję się najpierw podkreślając jego niewątpliwe zasługi w wytknięciu poważnych nadużyć w praktyce modlitwy o uzdrowienie. Niemniej potem zastanowię się nad wyraźnymi nieścisłościami, jakie on zawiera i które mogą byc przez drugą stronę (częściowo słusznie) posądzone o złą wolę, o bezpardonową walkę z praktyką uzdrawiania w Odnowie itp. Wreszcie postaram się wskazać coś, czego w tym artykule w ogóle nie ma, mianowicie na propozycję normy regulującej prowadzenie modlitwy o uzdrowienie.

I. Zasługi

Zasługą tego wysoce polemicznego artykułu jest przede wszystkim to, że zwraca uwagę na grube nadużycia, które zdarzaja się gdzieniegdzie w takich czy innych wspólnotach i grupach modlitewnych Odnowy.

1/ Samo określenie «uzdrowienie wewnętrzne» jest w zasadzie niebiblijne. W hebrajskiej antropologii człowiek jest jednością ciała (basar), duszy (nefesz) i ducha (ruach) – por. 1Tes 5,23.

Rozróżnianie uzdrowień cielesnych i psychicznych nie ma w tej pespektywie większego sensu. Dla Żydów każda część ciała reprezentuje jakąś władzę psychiczną (prawica, nerki, żółć/wątroba, serce, kości…) i gdy uzdrawiana jest jakaś częśc ciała – jest też równocześnie uzdrawiana część psychiki reprezentowana przez tę część.

Otóż krwotok jest dla Hebrajczyka tożsamy z upływem życia, osoba dotknięta tą dolegliwością jest uważana za nieczystą. Gdy Pan Jezus uzdrawia kobietę cierpiącą na krwotok, uzdrawia też jej poczucie wstydu i niegodności, który kazał jej desperacko szukać pomocy u licznych lekarzy przez kilkanaście lat (por. Mk 5,25-34).

Z tego powodu w Piśmie św. dominuje zdecydowanie opis uzdrowień « fizycznych», ponieważ są one bardziej zgodne z « konkretną» mentalnościa semicką i zakładają niemal zawsze także uzdowienie «wewnętrzne».

A zatem koncentrowanie się na uzdrawianiu pamięci, zranień wywołanych przeszłymi wydarzeniami itp. może byc słusznie podejrzewanie o wszelkiego rodzaju freudyzm i modernizm, którego w Ewangelii po prostu nie ma: tam uzdrowienie jest «bezprzymiotnikowe».

2/ Inną słuszną obserwacją jest zauważenie niebezpiecznego nachodzenia na siebie psychologii i spraw ściśle duchowych. Jeśli uzdrowienie pamięci utożsamia się z odpuszczeniem grzechu – to jest to herezja. Jeśli do uzdrawiania pamięci wprzęga się ignacjańską medytację i każe się w niej Panu Jezusowi wypowiadać słowa, których nigdy nie wypowiadał – to jest już tylko krok do okultyzmu i magii potępionych bez ogródek przez Pisma obu Testamentów. Jeśli modlitwa o uzdrowienie staje się stopniowo techniką psychoanalityczną – to tym samym rzeczywiście sprowadza się wiarę chrześcijańską do higieny psychicznej.

3/ Wreszcie Autorka słusznie broni tezy, że warunkiem wstępnym życia chrześcijańskiego nie jest uzdrowienie, ale uznanie własnej grzeszności i nawrócenie. Bez tego uzdrowienie może być dla człowieka bardziej zgubne od choroby, bo może doprowadzić do przekonania, że uzdrawianie (w szczególności sfery psychicznej) jest zbawianiem człowieka.

II. Nieścisłości i wątpliwe tezy

Tu będę bezpośrednio cytował fragmenty z artykułu i komentował je.

1/ «Polska Odnowa w Duchu św. poświęca [uzdrowieniu wewnętrnemu] specjalną stronę internetową»

Otóż wymienioma strona (uzdrowienie-wew.webpark.pl) to po prostu streszczenie pracy licencjackiej Wojciecha Godlewskiego + komentarz innego autora co do praktyki egzorcyzmów (wydaje się być poprawny teologicznie). Nie ma tam żadnego «Imprimatur» biskupa Dembowskiego, odpowiedzialnego za Odnowę w Polsce. Nie ma też żadnego odwołania się do Centrum Koordynacyjnego «Magdalenka» itp. instytucji. Jest to po prostu strona prywatna.

2/ «…pojęcie uzdrowienia wewnętrznego oraz pomysł takiej praktyki zrodził się dopiero 50 lat temu…. nie może mieć… swoich źródeł w Piśmie św. Tradycji i nauce Kościoła»

No cóż, kiedy śledzimy historię różnych praktyk w Kościele Zachodnim, widzimy tu wyraźną ewolucję. Spowiedź indywidualna w starożytności i wczesnym średniowieczu nie istniała, była tylko praktykowana publiczna pokuta chrześcijan, którzy dopuścili się grzechu ciężkiego. Wprowadzenie obowiązkowej corocznej spowiedzi w XIII wieku było istną rewolucją. [Fakt, że rewolucję tę zapoczątkował Rzym, a nie pani Sanford…] Praktyka adoracji Najśw. Sakramentu też zjawiła się dopiero w połowie średniowiecza. Problem polega tylko na zaakceptowaniu nowych praktyk przez Magisterium, a nie na tym, że dotąd czegoś podobnego nie było ! Zmiany cywilizacyjne prowadzą przecież do zmian warunków egzystencji Kościoła, i to musi być brane pod uwagę w formach modlitwy, sprawowania sakramentów, dzieł charytatywnych itp. Jeślibyśmy tego postulatu nie uznawali, to znaczy że stoimy na gruncie prawosławia, które uważa, że wszystko w zasadzie zostało juz raz na zawsze ustalone w tzw. Pierwszych wiekach i żadne zmiany nie są pożądane. Tam nie ma adoracji konsekrowanej Hostii, bo niczego takiego w Tradycji pierwszego tysiąclecia doszukać się nie sposób (proszę o tym porozmawiać z prawosławnymi !).

3/ «zacieranie prawdy o grzechu»

Owszem, jeśli autentyczną modlitwę o uzdrowienie zastępuje technika psychologiczna, to jest to prawda. Niemniej Autorka przyjmuje, że w zasadzie wszyscy «zwolennicy uzdrowienia wewnętrznego» - jak to dość nonszalancko określa – mają charakterystyczne poglądy, które w katolickiej ortodoksji się nie mieszczą. Uważam tego typu określenia za wysoce niesprawiedliwe, a przynajmniej w stosunku do wielu braci i sióstr, z którymi się modliłem wstawienniczo i którzy na pewno pod tę kategorię nie podpadają.

Powiedziałbym tu coś wręcz przeciwnego: rzeczywistość uzdrowień pozwala dopiero zobaczyć dramat grzechu we właściwym świetle i może przyczynić się do pogłębienia doktryny katolickiej na ten temat.

Otóz Katechizm w punkcie 1472 stwierdza, że każdy grzech ma podwójny skutek: pozbawienie komunii z Bogiem i nieuporządkowane przywiązanie do stworzeń. Ponadto grzech rani też całą wspólnotę Kościoła i uderza w ludzką solidarność (punkty 1443 i 1849). Rozgrzeszenie sakramentalne przywraca nam komunię z Bogiem, ale nie usuwa automatycznie innych skutków grzechu: aby wyeliminować wszystkie złe następstwa potrzebne jest jeszcze zadośćuczynienie i odpusty.

Na stonie http://www.eleos.religia.net/seminarium/grzech.html bardzo słusznie napisano:

Ojciec przed śmiercią jedna się z Bogiem. Umiera. Jak sądzisz, czy dostanie się do Nieba? Bóg mu mówi: „Chodź!”. On jednak nie chce pójść! „Jak ja mógłbym być szczęśliwy, mając świadomość zła i spustoszenia, jakie po sobie zostawiłem na ziemi? Mój syn w więzieniu, moja żona schorowana, tyle dobra mógłbym uczynić a nie zrobiłem tego…” On pójdzie do Nieba dopiero wtedy, gdy ktoś naprawi błędy, które popełnił.

Jest to jak najbardziej zgodne z chrystusowym: «Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.» (Mt 5:26)

No i właśnie: czy grupa osób modlących się nad osobą zranioną kiedyś przez cudzy grzech nie pomaga właśnie jakiejś duszy czyśćcowej uzyskać odpustu zupełnego ? To jest zupełnie nowy aspekt tej modlitwy, nad która warto się poważnie zastanowić !

Pomóc osobie zranionej często do żywego przez cudzy grzech może tylko miłość ; zadośćuczynienie może także polegać na poświęceniu osób, które swą bezinteresowną miłością wyrażoną w modlitwie o uzdrowienie eliminują skutki grzechu (por. Jk 2,13). A nie jest to problem zupełnie teoretyczny. Osoba oczerniona, wyzyskiwana, poszkodowana ma prawo do chrześcijańskiej solidarności, do modlitwy wstawienniczej braci i sióstr, którzy mogliby z wiarą uprosić dla niej siłę, aby mogła przebaczyć i wznieść się ponad swoje trudne doświadczenia w mocy Zmartwychwstania Pańskiego.

Dotyczy to także ofiar klęsk żywiołowych, nieuleczalnych chorób itp. przypadłości, gdzie trudno byłoby wprost doszukać się czyjegoś grzechu. Są osoby, których podobne ciosy paraliżują na długie lata, nie potrafią o własnych siłach oprzeć się żądzy odwetu i zaczynają wątpić w miłość Bożą. Jak pokazuje przykład sprawiedliwego Hioba, obciążona grzechem pierworodnym ludzka natura może w pewnych przypadkach nie wytrzymywać ogromu cierpień, które się na nią zwalają. Co wtedy powiemy takiemu komuś ? Czy zachowamy się jak owi trzej przyjaciele, którzy dobijali go bardzo poprawnymi teologicznie wywodami o grzechu, pokucie i nawróceniu ? Czy też raczej okażemy mu współczucie i solidarność zgodnie ze słowami św. Pawła:

«Tak więc, gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki; podobnie gdy jednemu członkowi okazywane jest poszanowanie, współweselą się wszystkie członki.» (1 Kor 12:26) ?

Oczywiście nie po to, aby zacierać prawdę o grzechu, ale po to, aby przez braterską miłość nasz cierpiący brat był w stanie otworzyć swe serce na uzdrawiającą miłość Boga:

«A dla was, czczących moje imię, wzejdzie słońce sprawiedliwości i uzdrowienie w jego skrzydłach. Wyjdziecie [swobodnie] i będziecie podskakiwać jak tuczone cielęta.» (Ml 3:20)

Nie jest bowiem prawdą, że to «czas leczy nasze zranienia» - leczy je tylko miłość.

4/ «Czy Jezus rzeczywiście nakazał nam miłować samego siebie ? NIE »

Cóz, istotnie, takiego przykazania nie ma. Jest natomiast surowy nakaz Łk 14,26 cytowany przez Autorkę. Ośmielam się jednak doszukiwać w takim postawieniu sprawy poważnej, choć chyba nie do końca uświadomionej, manipulacji. Dlaczego ?

Po pierwsze - w oryginale nie mówi się o nienawiści samego siebie, ale o nienawiści swojej duszy, a to z punktu widzenia hebrajskiej antropologii jest ogromną różnicą. Dusza (gr. psyche, hebr. nefesh) jest dla Żydów synonimem tożsamości (ale nie «zasadą życia» tak jak duch!), określeniem tego za kogo się mamy. To raczej serce, a nie dusza są określeniem «samego siebie» ! Ojcowie pustyni bardzo dobrze rozumieli tę różnicę, gdy wskazywali, że jednym z celów życia chrześcijańskiego jest porzucenie fałszywej tożsamości (czyli właśnie «duszy»), a przyjęcie na to miejsce prawdziwej tożsamości, ukrytej na dnie serca, tam gdzie przebywa Chrystus wszczepiony w nas na chrzcie. Św. Paweł określa te dwie rzeczywistości słowami «anthropos psychikos» - człowiek zmysłowy, skoncentrowany na duszy – i «anthropos pneumatikos» - człowiek duchowy, skoncentrowany w sercu, miejscu przebywania ducha (por. 1Kor 2,14-15). Kogo więc mamy nienawidzieć ? Człowieka zmysłowego w nas, owego «starego człowieka», którym kierują w życiu rozmaite żądze i który stworzenia przedkłada ponad Stwórcę. Ale mamy też kochać «nowego człowieka» danego nam w postaci embrionalnej na chrzcie i który jest podobny do Syna Bożego. Św. Jan oddaje to samo wymaganie nieco inaczej:

Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. (Jn 12:25).

Czy zatem mamy teraz popełnić zbiorowe samobójstwo, by wypełnić ten ewangeliczny nakaz ? Tak jak członkowie sekty «Świątynia Słońca» ?

Po drugie - Pan Jezus widzi ogromną wartość człowieka, co przebija z następujących wypowiedzi:

Lecz On im odpowiedział: Kto z was jeśli ma jedną owcę, i jeżeli mu ta w dół wpadnie w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie jej? O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca. (Mt 12:11-12a)

Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? (Mt 6:26)

Dalej, w przypowieści o drachmie (Łk 15,8-10) porównuje grzesznika do drachmy. Owszem, choć odnaleziona moneta może być uszkodzona, brudna, «zapaździała» i w ogóle obrzydliwa w wyglądzie i w dotyku – to jest jednak dalej monetą, za którą można kupic chleb, olej i wino ! Póki widnieje na niej nie do końca zatarte podobieństwo do Boga, ma w dalszym ciągu taką samą wartość jak śliczna, nowiutka moneta ! Nienawidzieć to, w czym sam Bóg widzi wartość jest dla mnie czymś niezrozumiałym i niemożliwym do przyjęcia.

Dodajmy do tego jeszcze dwa fragmenty ze Starego Testamentu:

Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izraela, twój Zbawca. Daję Egipt jako twój okup, Kusz i Sabę w zamian za ciebie.Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję, przeto daję ludzi za ciebie i narody za życie twoje. (Iz 43:3-4)

Nad wszystkim masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie stworzenia, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił. Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jak by się zachowało, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Panie, miłośniku życia! (Mdr 11:23-26)

Po trzecie - teologia nienawiści samego siebie nie jest niczym nowym: w czasach nowożytnych pojawiła się we Francji w połowie XVII wieku pod nazwą jansenizmu i została bardzo szybko potępiona przez Rzym. Podstawą teoretyczną traktatu «Augustinus» biskupa Janseniusa z Ypres we Flandrii (dzisiaj jest to w Belgii) była skrajna interpretacja niektórych pism św. Augustyna – a zatem bardzo podobny przypadek jak u Lutra. Punktem wyjścia dla obu teologów była teza o zupełnym zepsuciu ludzkiej natury przez grzech pierworodny – wbrew opinii św. Tomasza z Akwinu i wbrew dekretom Soborowi Trydenckiemu. Konsekwencją takiego stanowiska jest nieuchronnie postawa nienawiści do samego siebie – to chyba logiczne. Luter znalazł wyjście z sytuacji w postaci aktu wiary. Natomiast nasz katolicki biskup propagował samoumartwianie się, cierpiętnictwo, poniżanie się, w końcu zrezygnowanie z przyjmowania komunii św. poza niezbędną «komunią wielkanocną» wymaganą przez Kościół. Mało kto zdaje sobie sprawę, że objawienia Najświętszego Serca w Paray-le-Monial i wywodząca się stąd praktyka «dziewięciu pierwszych piątków miesiąca» były reakcją Nieba na tą tragiczną w skutkach wewnątrzkatolicką herezję. Niestety, chociaż oficjalnie janseniści zostali w teorii wyeliminowani, Kościół katolicki we Francji (i w ogóle na zachodzie Europy) był całkowicie opanowany przez podobną orientację w swej praktyce duszpasterskiej. Drukowano wtedy tomy wątpliwej jakości pobożnych książek zachęcających gorliwych katolików do bezsensownych niekiedy umartwień itp. praktyk – a to zrażało do wiary katolickiej coraz więcej w miarę «normalnych» ludzi. Dopiero św. Teresa z Lisieux położyła temu nieszczęściu definitywny kres.

Wątki «jansenizujące» pojawiają się niestety w artykule dość wyraźnie i to aż w kilku miejscach.

5/ «przebaczenie nie jest warunkiem wstępnym życia chrześcijańskiego, nie jest darem, jest nakazem»

Niestety to sformułowanie jest całkowicie niezgodne z Katechizmem, a już zwłaszcza z punktem 2841, gdzie mówi się, że przebaczenie jest dla człowieka czymś właściwie niemożliwym, i że można przebaczyć tylko z pomocą Bożą. Poprzedni zaś punkt mówi, że bez przebaczenia bliźniemu «strumień miłosierdzia Bożego nie może przeniknąć do naszego serca».

Autorka stwierdza ponadto bez ogródek, że «przebaczenie w sercu » należy interpretować jako konieczność zdobycia się na akt woli, który jest czymś normalnym, a nie nadzwyczajnym. W ten sposób jej stanowisko zbliża się niebezpiecznie do stanowiska niejakiego Pelagiusza, który na początku V wieku twierdził, że spełnienie przykazań Bożych zależy tylko i wyłącznie od naszej woli i żadna specjalna łaska nadprzyrodzona nie jest tu potrzebna. No cóż: poglądy te zostały wielokrotnie potępione przez Rzym (ostatni raz na Soborze Trydenckim). No comments.

«Przebaczenie w sercu» to proces, który Katechizm opisuje w następujący sposób:

Rzeczywiście, właśnie tu; "w głębi serca" rozstrzyga się wszystko. Nieodczuwanie obrazy i zapomnienie o niej nie leży w naszej mocy; serce, które ofiaruje się Duchowi Świętemu, przemienia jednak ranę we współczucie i oczyszcza pamięć, zastępując obrazę wstawiennictwem. (KKK 2843)

Przecież o to właśnie chodzi w modlitwie o uzdrowienie: pomóc naszemu bratu w otwarciu serca na takie właśnie łaski. A że tego oczywiście nie osiągnie się za pomocą psychoanalizy przebranej w formę modlitwy, to już zupełnie inna bajka !…

Należy tylko uzupełnić, że serce jest w hebrajskiej antropologii biblijnej uważane za centrum osoby (zarówno Bożej jak i ludzkiej !): tam rodzą się myśli, zapadają najważniejsze, najgłębsze decyzje (zwłaszcza co do celów, jakie sobie osoba stawia) i tam duch ludzki («zasada życia») spotyka się z Duchem Bożym. Serce nie jest więc tożsame z wolą: niemniej to decyzje zapadające w sercu determinują w jaki sposób osoba posługuje się swoją wolą w życiu codziennym. Jeśli serce jest poddane Chrystusowi, to jest tak jak napisał św. Paweł:

Albowiem to Bóg jest w was sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z [Jego] wolą. Flp 2:13

Lecz jeśli serce jest poddane pożądliwości, to wtedy ludzka wola nie jest w pełni wolna, jak to objawił nam Pan Jezus w rozmowie z faryzeuszami:

Wtedy powiedział Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli.

Odpowiedzieli Mu: Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakżeż Ty możesz mówić: Wolni będziecie?

Odpowiedział im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. (Jn 8:31-36)

W pełni wolne jest zatem tylko ludzkie serce, dlatego biblijni Mędrcy pouczają nas:

«Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło.» (Prz 4:23)

«Korzeniem zamierzeń jest serce, skąd wyrastają cztery gałęzie:dobro i zło, życie i śmierć, a nad tym wszystkim język ma pełną władzę.» (Syr 38:17-18)

NB «język» i «prawica» są właśnie organami reprezentującymi wolę.

Jest to w ogóle ogromnie subtelny temat wart być może i doktoratu… Toteż nie będę go dalej rozwijał, bo jest to materiał na nowy, ogromny artykuł.

Świadectwo osobiste

Było to w 1986 roku, w Paray-leMonial (miejsce objawień Najśw. Serca w 1675) na sesji wspólnoty «Emmanuel» podczas adoracji Najśw. Sakramentu. W pewnym momencie jakaś dziewczyna podeszła do mikrofonu i powiedziała: Pan wzywa teraz osoby, które zostały zranione podczs swojej edukacji religijnej, aby przebaczyły swoim katechetom. Ledwo to powiedziała, natychmiast stanął mi przed oczyma ksiądz i zakonnica przygotowujacy mnie do pierwszej komunii. Natychmiast też odżyły w mej pamięci sceny wyrzucenia mnie z katechezy z jakiegoś błahego powodu. Uprzytomniłem sobie, że odtąd duchowni stali się dla mnie tymi, którzy przeszkadzają mi przyjąć Pana Jezusa, a nie tymi, którzy mi pomagaja się do niego zbliżyć. Wtedy otrzymałem też jakby Boże spojrzenie na tamte wydarzenia: ujrzałem zestresowanych katechetów, którzy tak starannie chcą przygotować ceremonię, że nie dostrzegają, iż dzieci nie są w stanie sprostać ich wymaganiom. Wtedy odczułem nagle w swym sercu współczucie dla nich i przebaczyłem im ten incydent dość spontanicznie. I jakby kamień spadł mi z serca: poczułem, że w tej samej chwili nabrałem więcej życia, a ja stałem się jakiś bardziej ludzki i bardziej solidarny z całym Kościołem.

6/ «nie wydaje się, aby Pismo św. zalecało podróż w czasie »

Cóż, podróż w czasie Pismo odbywa często, ale w kontekście dziejów narodu wybranego: najczęsciej chodzi o wspominanie wielkich dzieł Bożych, albo też grzechów ludu (por. Neh 9:). W aspekcie indywidualnym zdarza się to najczęściej w kontekście świadectwa (por. Dz 22:), natomiast nie mamy w Pismach właściwie żadnej wzmianki o praktykowanym we współczesnym katolicyzmie «rachunku sumienia». Owszem, prawosławni dalej uważają, że taka praktyka przed spowiedzią nie jest potrzebna: należy powiedzieć popowi spontanicznie to, co akurat właśnie wyrzuca nam sumienie i nie dbać o całą resztę.

Czy piszę teraz nie na temat? Oceńcie sami ! Krytyka «podróży w czasie» podczas modlitwy o uzdrowienie może być bardzo łatwo obrócona przeciw katolickiemu sposobowi sprawowania sakramentu pokuty – pamiętajmy o tym ! A już zwłaszcza przeciw praktyce « spowiedzi generalnej» z całego życia !

7/ «żeby byc szczęśliwym trzeba przestać o to zabiegać»

Oto kolejny «jansenizujący» wątek: szczęście na «tym świecie» jest nieosiągalne, a może nawet i niewskazane. Cóż, na pewno pełni szczęścia już teraz nie osiągniemy, ale na pewno nie jesteśmy skazani na cierpiętnictwo, jak o tym swiadczą następujące fragmenty Pisma:

Synu mój, nie zapomnij mych nauk, twoje serce niech strzeże nakazów,bo wiele dni i lat życia i pełnię ci szczęścia przyniosą: Dla tego, co strzeże <mądrości>, drzewem jest życia, a kto się jej trzyma – szczęśliwy. (Prz 3:1-2,18)

Owszem, szczęście człowieka bogobojnego nie jest błogostanem i często zmieszane jest z cierpieniem:tego nas właśnie uczą ewangeliczne Błogosławieństwa. Autorka uważa najwyrażniej, że szczęście, które one głoszą polega na cierpiętnictwie. Jest to typowa interpretacja jansenistyczna, ale na pewno nie katolicka ! Manipulacja polega na tym, że Błogosławieństwa głoszą szczęście autentyczne, choć natury nadprzyrodzonej: oglądanie Boga, doznanie miłosierdzia, zostanie synami Bożymi, nasycenie się sprawiedliwością Bożą (NB. w Biblii jest to synonim świętości – żydowscy święci nazywają się «tsadiqim» - sprawiedliwi). To szczęście jest dane nam już teraz – choć w całej pełni otrzymamy je dopiero po śmierci. Warto wiedzieć, że Błogosławieństwa mają przepiękną strukturę, tak że można je ułożyć parami. Z tej struktury wynika właśnie, że - dla przykładu - miłosierdzia dostępujemy, gdy płaczemy nad swoim grzechem, smucimy się z powodu stanu tego świata i jesteśmy miłosierni dla bliźnich. [nie rozwijam tego tematu – to jest znów materiał na ogromny artykuł]. Nasza nadprzyrodzona radość jest w życiu chrześcijanina nieustannie zmieszana z przyrodzonym smutkiem – jak to słusznie powtarzała sługa Boża Marta Robin. Tak – to nie jest błogostan, ale też nie jest to los nędzarza, płaksy, człowieka miałkiego i stale dostającego od innych po głowie !

Istotą szczęścia jest pokój, jakiego świat dac nie może (hebr. shalom):

Jeszcze chwila, a nie będzie przestępcy: spojrzysz na jego miejsce, a już go nie będzie. Natomiast pokorni posiądą ziemię i będą się rozkoszować wielkim pokojem. (Ps 37:10-11)

Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze ani się lęka. (Jn 14:27)

A przyszedłszy [Jezus] zwiastował pokój wam, którzyście daleko, i pokój tym, którzy blisko. (Ef 2:17).

A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie. (Flp 4:7)

Cóż jednak znajdujemy w artykule ? Okazuje się, że to właśnie bezbożni, a nie pobożni cieszą się na tym świecie pokojem dixit Jer 12,1! Niestety, tu znów mamy do czynienia z nieprawdopodobnym wprost nieporozumieniem (o manipulacji nie śmiem pisać, bo autora tak dobrego artykułu o pokoju-shalom – patrz http://www.apologetyka.katolik.pl/odnowa/nasze_korzenie/szalom/index.php i który wszystkim gorąco polecam – nie podejrzewam o tak dalece idącą hipokryzję !).

Pomińmy już nawet fakt, że Jeremiasz wypowiada te słowa rozgoryczony, pełen bólu, podobnie jak Hiob, który wykrzykuje swoje cierpienie w jeszcze gwałtowniejszych słowach:

Spokojne namioty złoczyńców, kto gniewa Boga, jest dufny; za rękę go Bóg prowadzi. (Job 12:6)

Chodzi o to, że użyte i przez Jeremiasza i przez Hioba słowa nie mają nic wspólnego z pokojem-shalom: chodzi tu raczej o «święty spokój», o ogólne powodzenie w życiu, brak cierpień i problemów [hebrajski rdzeń "shalah"], a nie o pokój Boży, o którym mówi Psalm 37 [rdzeń "shalam"]. Bezbożny zażywa fałszywego spokoju, który polega na udanych próbach egoistycznego zaspokajania swoich żądz, ale tak naprawdę nigdy nie jest szczęśliwy. Natomiast szczęście pobożnego polega na służeniu innym i doświadczaniu pełni istnienia – pomimo cierpień, prób i doświadczeń. I takiego właśnie szczęścia każe nam szukać Słowo Boże:

Pójdźcie, synowie, słuchajcie mnie; nauczę was bojaźni Pańskiej.
Jakim ma być człowiek, co miłuje życie i pragnie dni, by zażywać szczęścia?
Powściągnij swój język od złego, a twoje wargi od słów podstępnych!
Odstąp od złego, czyń dobro; szukaj pokoju, idź za nim!
(Ps 34:12-15)

A więc zabiegaj o szczęście i bądź szczęśliwy- ale wybierz to, co jest nim naprawdę, a nie tylko jego pozorem.

8/ «słowo Boże nie zawsze przynosi pocieszenie» « życie chrześcijanina jest nieustanną walką ze swoim grzechem»

Życiem chrześcijanina jest Chrystus, a jego celem – upodobnienie się do Niego. Walka z grzechem jest tylko konsekwencją tego fundamentalnego wyboru, a nie celem samym w sobie. Etymologia słowa « grzeszyć» (hebr. chata' , gr. hamartano) to tyle co «chybić, nie trafić w cel, rozminąć się się z czymś». Gdyby Dobra Nowina polegała na tym, że całe życie będziemy walczyć z grzechem, a potem «ewentualnie» dostaniemy się do nieba (po dłuższym lub krótszym pobycie w czyśćcu) – nie bylibyśmy chyba rozentuzjazmowani podobną perspektywą. Tymczasem Ewangelia przedstawia nam zupełnie inną perspektywę: perspektywę przemienienia naszej natury, uświęcenia i przebóstwienia. Proces ten zaczyna się juz teraz, od momentu chrztu, a Słowo Boże, sakramenty i wstawiennictwo braci są nam dane po to, aby w pełni ukształtował się w nas Chrystus (por. Gal 3,19). Słowo bywa bolesne, jeśli kruszy nasze serca, wypomina nam zejście na bezdroża grzechu, uśmierca starego człowieka w nas – ale NIGDY nie odmawia nam pocieszenia, bo jest słowem Kogos, kto kocha nas bardziej, niż my sami bylibyśmy w stanie kochać samych siebie.

Trzeba tylko odkryć jego słodycz w swoim czasie (por. Ap 10,9-10) . Chyba, że chcemy uparcie tkwić w jansenistycznym duchowym masochizmie i wykrzykiwac co rusz: «jak ja cierpię, ach jak ja cierpię, jak ja wspaniale cierpię dla Pana !».

9/ «czy samo Słowo Boże i Eucharystia nie wystarczają do uzdrowienia?»

Artykuł stawia nas przed bardzo dziwną alternatywą: gdy poszukujesz uzdrowienia to masz do wyboru albo Słowo i sakramenty, albo pseudochrześcijańską praktykę «uzdrowienia wewnętrznego».

Tymczasem autentyczna modlitwa o uzdrowienie praktykowana w Odnowie nie jest ani jednym, ani drugim: jest natomiast modlitwą wstawienniczą za brata lub siostrę w potrzebie z użyciem charyzmatów. Charyzmaty są zawsze podporządkowane Słowu i sakramentom: proszący o uzdrowienie otrzymuje obficie słowa z Pisma i jest niemal z reguły gorąco zachęcany do korzystania z sakramentu pojednania i/lub chorych i/lub Eucharystii (było tak przynajmniej zawsze wtedy gdy ja uczestniczyłem w takiej modlitwie).

Autorka zdaje się sugerować, że wszystko, co Słowem lub sakramentem nie jest, jest rodzajem «zwiedzenia psychologicznego». A zatem charyzmaty też ? A jesli tak nie twierdzi, to po co one są? Tylko po to, aby sobie «pośpiewać językami» na zgromadzeniu modlitewnym i przeczytać biblijna perykopę z góry « rozeznaną» przez lidera parę dni wczęśniej (dla większego bezpieczeństwa) ?

10/ «wiele osób poważnie ucierpiało wskutek przeprowadzonych modlitw o uzdrowienie» i «uzdrowienie wewnętrne jest ślepym zaułkiem»

Ile jest zatem tych ofiar modlitwy o uzdrowienie ? Czy na pewno więcej niż ofiar trumatycznych spowiedzi? Stawiam to pytanie bardzo prowokacyjnie, bo zdarzały się w mojej rodzinie przypadki spowiedzi, po których zraniona osoba rzucała Kościół na kilkadziesiąt nawet lat. I czy z tego powodu odrzucimy sakrament pojednania w formie indywidualnego wyznania grzechów kapłanowi ? Czy tych kilkaset «wpadek» może przesłonić oceany dobra, uzdrowienia i miłosierdzia, które wylały się na miliony penitentów klęczących za kratkami konfesjonału?

Kazda spowiedź jest ryzykiem i dla spowiednika i dla penitenta, ale w imię miłości Bożej warto je podjąć. Modlitwa o uzdrowienie też wiąże sie z podjęciem ryzyka, ale Bóg błogosławi ryzykantom wypływającym na głębię – byle tylko dobrze się przedtem do takiej misji przygotowali. Owszem, zdarzają się pomyłki, zdarza się, że osoba, za która się modlimy, nie rozumie dobrze naszych słow, gestów i wyjaśnień. Ale jeśli tylko odczuje w swym sercu, że modlimy się z nią i za nią ponieważ ją kochamy, a nie dlatego, aby popisywac się przed nią darami duchowymi – wtedy nigdy nie znajdziemy się w «ślepym zaułku».

III. Propozycja normy pozytywnej

Artykuł koncentruje się na wszystkich możliwych «błędach i wypaczeniach» modlitwy o uzdrowienie praktykowanej w Odnowie. A ponieważ nie powołuje się przy tym na żaden przykład pozytywny, sprawia wrażenie, jakby jego celem było totalne wyeliminowanie podobnej modlitwy z duchowości pentekostalnej.

Gdyby tak się istotnie stało, Kościół utraciłby ogromną część na nowo odkrytego dzięki przebudzeniu Charyzmatycznemu skarbu : możliwości doświadczania autentycznej duchowej solidarności chrześcijan, którzy otrzymują od Ducha Bożego charyzmaty (w tym charyzmaty uzdrawiania) nie dla siebie, ale dla innych. Przekonujemy się wtedy na własne oczy, że Bóg autentycznie czyni pośród nas wielkie rzeczy nie dzięki naszym hipotetycznym «zasługom» (np. modlitwom, postom i umartwieniom podjętym w czyjejś intencji), ale dzięki pokorze tego to brata, czy tej siostry, która zaryzykowała ośmieszenie się, niezrozumienie, a nawet błąd, aby przekazać innemu bratu i siostrze w potrzebie słowa, gesty i obrazy dotykające najczulszych strun jego wnętrza i niosące mu miłość Bożą. Niektóre z tych gestów, obrazów i słow, które otrzymałem od innych lub sam otrzymałem dla innych do dziś tkwią w mej pamięci niczym kamienie milowe mej osobistej «historii świętej». Gdy czytam takie oto słowo w Biblii, trudno mi nie pamiętać wtedy o tym bracie, o tej siostrze, która mi go kiedyś dała i wspomnieć ją przed Panem z wdzięcznością. Albo pomodlic się raz jeszcze za osobę, której takie słowo kiedyś dałem…

Na końcu chcę zatem przedstawić pokrótce jak przebiega modlitwa wstawiennicza w pewnej francuskiej wspólnocie, z która byłem stowarzyszony przez ponad 4 lata i której zawdzięczam zdrowe fundamenty Odnowy nie skażonej żadnym pozakatolickim « fundamentalizmem».

1/ Osoba, która chce skorzystać z modlitwy wstawienniczej umawia się najpierw u jednej z osób odpowiedzialnych za diakonię (po francusku: service de pričre). Wtedy jest pytana przede wszystkim o motywację i ewentualnie umawiana na określoną godzinę. Jest też informowana wstępnie o przebiegu podobnej modlitwy i czasie (ok. 45 minut).

2/ Podczas modlitwy trzy osoby modlą się bezpośrednio z umówioną osobą («les priants»), a 3-5 innych osób modli się w tym samym czasie tuż obok przed Najśw. Sakramentem.(«les adorants»). Grupa adorująca przekazuje grupie modlącej się słowa, obrazy i inne proroctwa otrzymane podczas adoracji. Polega to na wsuwaniu pod drzwi kartki z zapisanymi przekazami. Grupa adorująca nie wie, kim jest osoba, za którą się modlą poza informacją, czy jest to kobieta, czy też mężczyzna. W przypadku dziecka modlitwa przebiega zupełnie inaczej – przede wszystkim jest znacznie krótsza.

3/ Modlitwa zaczyna się od krótkiego przedstawienia problemu: jest to po prostu pytanie Pana Jezusa «Co chcesz, abym dla Ciebie zrobił?». Pozostałe pytania mogą dotyczyć wyłącznie uczuć, a nie faktów: to nie jest przecież ani spowiedź, ani towarzyszenie duchowe. Chodzi o to, aby lepiej współodczuwać z cierpiącym bratem czy siostrą.

4/ Następnie osoba potrzebująca modlitwy jest zachęcona, aby zwróciła się w jakiś sposób do Pana Jezusa w modlitwie. Gdy to już uczyni, inni uczestnicy dopowiadają do niej swoje «Amen», swoją własną modlitwę, która jakby przedłuża ową pierwszą prośbę. Dopiero potem następuje modlitwa z użyciem charyzmatów.

5/ Każda grupa (zarówno adorująca jak i modląca się) ma jedną osobę odpowiedzialną za przebieg modlitwy. Inne osoby są jej poddane, niemniej zawsze aktywnie uczestniczą w modlitwie. Osoba, za którą się modlimy zawsze jest proszona o wypowiedzenie tego co odczuwa, gdy otrzymuje jakieś słowo, proroctwo czy też obraz. Jeśli nic jej to nie mówi – natychmiast jest to uznawane za fałszywy trop. Tylko wyraźne poruszenie serca jest znakiem autentyczności przekazanej treści, które może zapoczątkować dalszy dialog z modlącymi się. Wypłynać mogą także sprawy wymagające przebaczenia z dość odległej przeszłości, ale nie jest to bynajmniej regułą. Każda modlitwa przebiega inaczej i jest zawsze jakąś Bożą niespodzianką. Nigdy nie zmusza się nikogo do poszukiwania swoich zranień w zamierzchłej przeszłości.

6/ Nigdy modlitwa wstawiennicza nie przeradza się w modlitwę o uwolnienie. W razie odkrycia takiej konieczności modlitwa jest natychmiast przerywana, a osoba jest zapisywana do moderatora wspólnoty, który jest diecezjalnym egzorcystą (jednym z trzech w tej diecezji). Moderator zawsze czuwa w pobliżu w osobnym pokoju.

7/ Po modlitwie ma zawsze miejsce podsumowanie («relecture de la pričre») z udziałem obu grup. Wtedy przeżywamy w pełni raz jeszcze wszystkie piękne (niekiedy jednak trudne) chwile jakie miały miejsce w czasie modlitwy za 2-3 osoby z danego dnia i uczymy się nawzajem od siebie jak lepiej otrzymywać charyzmaty, jak unikać błędów, jak wspierać się nawzajem w naszej służbie. Są to bardzo szczególne chwile, kiedy czujemy się naprawdę Kościołem i jest nam z tym dobrze..

8/ Osoby posługujące modlitwą wstawienniczą muszą przejść najpierw dośc intensywną formację we wspólnocie. Potem muszą zaliczyć staż w grupie adorujących. Nie wszyscy chcą wtedy przejść do grupy modlących się bezpośrednio za osoby: na ogół tylko niektóre osoby się na to decydują (muszą być jednak najpierw o to proszone przez odpowiedzialnego za diakonię modlitwy). Grupa adorujących jest bowiem czymś niesamowitym – to ona często prowadzi modlitwę, bo to co przekazuje jest na ogół o wiele cenniejsze i trafniejsze od charyzmatów otrzymywanych przez grupę modlącą się bezpośrednio.

Sapienti sat (czyli «mądremu wystarczy»). Innych szczegółow nie przekazuję, bo nie mam do tego prawa. Jeśli szanownych kolegów Apologetów nie przekonałem – trudno. Posłuchajcie przynajmniej, wy wszyscy, którzy z tak niekłamanym zapałem walczycie z modlitwą o uzdrowienie, co powiedział u progu dziejów Kościoła mądry rabbi Gamaliel:

Mężowie izraelscy - przemówił do nich - zastanówcie się dobrze, co macie uczynić z tymi ludźmi. Bo niedawno temu wystąpił Teodas, podając się za kogoś niezwykłego. Przyłączyło się do niego około czterystu ludzi, został on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni i ślad po nich zaginął. Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni. Więc i teraz wam mówię: Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich. Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem. Usłuchali go. (Dz 5:35-39)

Czy i wy usłuchacie ?

Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl