Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI arrow Protestantyzm arrow NA SKALE CZY NA PIASKU - KS. A. SIEMIENIEWSK arrow VI. CO MOŻE DIABEŁ?

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
VI. CO MOŻE DIABEŁ? PDF Drukuj E-mail
Napisał Ks. Andrzej Siemieniewski   

Nauki zwodnicze:

Skłonią się ku naukom demonów

"W czasach ostatnich niektórzy odpadną od wiary, skłaniając się ku duchom zwodniczym i ku naukom demonów. Stanie się to przez takich, którzy obłudnie kłamią, mając własne sumienie napiętnowane. Zabraniają oni wchodzić w związku małżeńskie" (1 Tm 4, 1-3). Nietrudno zgadnąć, że fragment ten stać się może szczególnie smakowitym kąskiem dla tych, którzy szukają okazji do "przyłożenia" katolikom. Czyż bowiem to właśnie w Kościele katolickim nie praktykuje się celibatu? Czy nie wynika z tego, że katolicy "zabraniają wchodzić w związki małżeńskie"? Czyż nie są to nauki demonów?

a. Małżeństwo zakazane?

Spotykany niekiedy zarzut o "zakazywaniu małżeństw" księżom i osobom zakonnym wyróżnia się wysokim stopniem absurdalności. Małżeństwo nie jest dla nikogo "zakazane", co więcej, uważane jest w Kościele za sakrament, a więc za rzeczywistość w sensie duchowym podobnego rodzaju co chrzest lub kapłaństwo! Całkiem po prostu uważa się w Kościele, że małżeństwo nie jest obowiązkowe dla wszystkich chrześcijan. Ale akurat to przekonanie dzielimy z Panem Jezusem i z Jego Apostołami. Sam Jezus Chrystus powiedział: "Są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje!" (Mt 19, 12).

Celibat, jakkolwiek rzadko spotykany, był praktykowany już w Starym Testamencie. Czytamy o tym w Księdze Jeremiasza: "Jahwe oznajmił mi następujące słowa: "Nie weźmiesz sobie żony i nie będziesz miał na tym miejscu ani synów, ani córek"" (Jr 16, 1-2). Jeremiasz jest proroczą zapowiedzią współczesnego celibatu: człowiek, który z Bożego polecenia nie ma własnej rodziny ze względu na misję, jaką otrzymał dla całego ludu Bożego.

Szczególnie kłopotliwe byłyby dla wspomnianych krytyków niechętnych celibatowi te fragmenty Biblii, w których Apostoł Paweł radzi powstrzymywanie się od małżeństwa. Ale znajomość wszystkich części Pisma św. (a nawet tylko Nowego Testamentu) nie jest wcale w tych kręgach tak powszechna, jak wynikałoby to z autoreklamy. Apostoł pisze, że małżeństwo nie jest dla wszystkich chrześcijan, a nawet że bezżeństwo jest darem Bożym: "Dobrze jest człowiekowi nie łączyć się z kobietą". Jednak "ze względu na niebezpieczeństwo rozpusty niech każdy ma swoją żonę, a każda swojego męża [...] to, co mówię, pochodzi z wyrozumiałości, a nie z nakazu. Pragnąłbym, aby wszyscy byli jak i ja, lecz każdy otrzymuje własny dar od Boga, jeden taki, a drugi taki" (1 Kor 7, 1-6). Cóż powiedzieliby krytycy celibatu jako "doktryny demonicznej", gdyby wiedzieli, że Biblia naucza: "Jesteś wolny? Nie szukaj żony" oraz: "Jeśli mąż umrze, [wdowa] może poślubić kogo chce, byleby w Panu. Szczęśliwsza jednak będzie, jeśli pozostanie tak jak jest, zgodnie z moją radą" (1 Kor 7, 27 i 40). Nauczanie św. Pawła jest oczywiście! takie samo jak Jezusa Chrystusa: małżeństwo jest czymś dobrym i jak najbardziej godnym pochwały, ale nie obowiązuje wszystkich. Natomiast bezżeństwo jest stanem przewidzianym jako dar Boży dla niektórych, którzy wtedy "pozostaną szczęśliwsi".

b. Niebiblijne śluby bezżeństwa?

W ten sposób krytyk celibatu da się pewnie w końcu przekonać, że "człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu, ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie [...], podobnie i kobieta [...] tak więc dobrze czyni, kto poślubia swoją dziewicę, a jeszcze lepiej ten, kto jej nie poślubia" (1 Kor 7, 32-38). Często pozostanie jednak jeszcze jedna wątpliwość. Bezżeństwo można zaakceptować jako wyraźnie popierany przez Biblię stan życia, ale żeby miało to być dodatkowo obwarowane jakimś ślubem, czyli dozgonnym zobowiązaniem? No, to już chyba przesada!

Tymczasem jednak w Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy: "Miej we czci te wdowy, które są rzeczywiście wdowami [...] ta, która rzeczywiście jest wdową, jako osamotniona złożyła nadzieję w Bogu i trwa w zanoszeniu próśb i modlitw we dnie i w nocy" (1 Tm 5, 3 i 5). Istniał wtedy, za czasów Apostołów w Kościele spis wdów. Aby być zapisaną do tego spisu, kandydatka-wdowa nie mogła wyjść nigdy po raz drugi za mąż: "Do spisu należy wciągać taką wdowę, która ma co najmniej lat sześćdziesiąt, była żoną jednego męża, ma świadectwo o dobrych czynach" (1 Tm 5, 9).

Trudno nie zauważyć, jak bardzo jest to podobne do stylu życia pochwalanej przez Pismo św. prorokini Anny, która "od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą" (Łk 2, 36-37). Trudno też nie zauważyć, że jedyną grupą w dzisiejszym świecie podobną do opisanych przez Pawła "wdów", jak również do wspomnianych przez niego "dziewic" (1 Kor 7), są zgromadzenia sióstr zakonnych. Prawdziwie biblijny Kościół powinien zawierać takie grupy, podobnie jak zawierał je w czasach apostolskich i jak to jest opisane w Biblii.

Najciekawsza jest w tym wszystkim pewna uwaga uczyniona w Piśmie św.: "Młodszych wdów nie dopuszczaj. Odkąd bowiem znęciła je rozkosz przeciwna Chrystusowi, chcą wychodzić za mąż. Obciąża je wyrok potępienia, ponieważ złamały pierwsze zobowiązanie" (1 Tm 5, 11-12). Na pierwszy rzut oka wygląda to niezwykle zaskakująco: pragnienie wyjścia za mąż jest przeciwne Chrystusowi? Przecież ten sam Apostoł pisał, że po śmierci męża wdowa może znaleźć sobie drugiego (1 Kor 7, 39)! Za małżeństwo grozi wyrok potępienia? Przecież małżeństwo jest czymś dobrym i pobłogosławionym przez Boga!

Tajemnicę rozwiązuje dopiero ostanie słowo: "zobowiązanie". "Przeciwne Chrystusowi" i "wyrok potępienia" nie dotyczy to oczywiście małżeństwa samego w sobie, ale odnosi się do złamania zobowiązania do życia w bezżeństwie. Przed wpisaniem na listę wdów kobiety mogły wychodzić znowu za mąż, po wpisaniu już nie. Zobowiązały się, by "troszczyć się o sprawy Pana, by być świętymi ciałem i duchem" (por. 1 Kor 7, 34). Apostoł uważał, że zobowiązanie takie trwa nadal, nawet jeśli człowiek się rozmyśli i zmieni zdanie. Samowolne złamanie zobowiązania jest grzechem na tyle ciężkim, by użyć słów "wyrok potępienia". Są to wyjątkowo twarde słowa, co wskazuje na powagę podjętego projektu życia bez zakładania nowej rodziny. Było więc w Kościele apostolskim w zwyczaju publiczne zobowiązanie do życia bez małżeństwa i traktowano je jako bardzo poważne przedsięwzięcie. Ewentualne złamanie obietnic w tym względzie uważano za ciężki grzech.

Dzisiaj takie zobowiązanie nazywamy "ślubem zakonnym", wtedy nazywano je po prostu "zobowiązaniem". Nazwa "ślub", chociaż w innym kontekście, też jest zresztą biblijna (Dz 18, 18). Nie chodzi nam o nazwy, te mogą się zmieniać. Chodzi nam o rzeczywistość ślubów bezżeństwa, a te istniały za czasów apostolskich i są wspomniane w Biblii! (Inna rzecz, że jak widać bywały składane pochopnie, stąd fakt, że Paweł odradza ich zbyt łatwe przyjmowanie). Ciekawe zresztą, że ten nowotestamentowy ślub bezżeństwa jest opisany w 1 Liście do Tymoteusza tuż obok miejsca, w którym napiętnowano tych, co "zabraniają wchodzić w związki małżeńskie". W niektórych wydaniach Biblii nawet kartki nie trzeba przewracać.

c. Przymusowy celibat dla księży?

Wszystko to prawda, ale jednak księżom to zabraniają się żenić! Rzeczywiście, w większość diecezji Kościoła katolickiego na kandydatów do posługi prezbitera przyjmuje się tylko takich, którzy podążają za radą św. Pawła i pozostają bezżenni, "aby troszczyć się o sprawy Pana, o to, jak by przypodobać się Panu" (1 Kor 7, 32). Po pierwsze jednak, nie w całym Kościele katolickim tak jest (istnieją inne ryty poza rytem łacińskim!), nie zawsze tak było (w pierwszych wiekach istniało sporo żonatych prezbiterów i biskupów) i co więcej w przyszłości może się to zmienić. Otóż celibat księży nie jest doktryną (czyli niezmienną prawdą wiary, dogmatem), ale jedynie zwyczajem. Zwyczaje mogą się zmieniać i faktycznie w historii Kościoła bywają zmienne. Może się więc tak zdarzyć, że za jakiś czas któryś z przyszłych papieży zmieni tę praktykę, na przykład w niektórych krajach.

Jeśli celibat jest zwyczajem kościelnym, a nie doktryną, to krytykowanie go na podstawie Biblii ma równie mało sensu, co zarzut, że protestanci dopuszczają kandydata do funkcji pastora jedynie po ukończeniu seminarium lub kolegium teologicznego. Czy Biblia mówi coś o seminariach i kolegiach? Oczywiście nie, co nie przeszkadza, że pomysł kończenia kolegium jest całkiem dobry. Można natomiast dyskutować nad owocnością celibatu z punktu widzenia praktycznego, ale to już całkiem inny problem.

A co z tym, że podobno "Biblia naucza, aby biskupi mieli żony"? W Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy: "Biskup powinien być [...] mężem jednej żony" (1 Tm 3, 2). Gdy jednak przeniesiemy się duchem do pierwszego chrześcijańskiego wieku, to jasnym się stanie, że przedmiotem nauczania Apostoła nie jest biskup-celibatariusz, który powinien mieć jedną żonę (a nie ma żadnej). Wynika to już choćby z tego, że przecież sam Paweł żony nie miał (por. 1 Kor 7, 7 i 9, 5).

Przedmiotem nauczania jest tutaj biskup lub kandydat na biskupa, który gdyby został wdowcem nie powinien żenić się po raz drugi. Podobnie jak wdowy, aby być wpisane na listę Kościoła musiały być według 1 Tm 5, 9 "żoną jednego męża" (a nie dwóch, na przykład gdyby wdowa wyszła za mąż po raz drugi), tak samo biskup musiał być według 1 Tm 3, 2 "mężem jednej żony" (a nie dwóch, gdyby po śmierci pierwszej znowu się ożenił). List do Tymoteusza nie jest więc poleceniem, aby biskup koniecznie miał żonę zamiast żyć w celibacie, ale jest ograniczeniem nałożonym na małżeńskie zwyczaje biskupów. O ile każdy inny chrześcijanin mógł po owdowieniu szukać sobie nowej żony, o tyle biskup (a nawet kandydat na biskupa) nie. Jasne jest więc, że już Kościół apostolski opisany w Biblii uważał, że małżeńskie zwyczaje biskupów powinny być inne, bardziej powściągliwe niż wszystkich pozostałych chrześcijan.

Dziś zwyczaj kościelny jest jak wiadomo jeszcze bardziej rygorystyczny. Jeśli może kiedyś w przyszłości ulegnie to zmianie, nie wpłynie to w żaden sposób na katolicką wiarę w biblijne nauczanie o wartości pobłogosławionego przez Boga małżeństwa i o wartości zalecanego przez Boga życia w bezżeństwie i celibacie.

Duchy kontroli:

O sposobach uwalniania od ducha kontroli religijnej

"Obecnie największym zagrożeniem dla ludzi wierzących nie jest komunizm, materializm, kulty [...] główny wróg Kościoła znajduje się w nim samym. Nazywam to duchem religijności". Tę niezwykłą opinię można znaleźć w pewnym tekście rozpowszechnianym przez środowiska ożywiane niespecjalną sympatią wobec katolików. Dlaczego warto zatrzymać się nad tą tezą nieco dłużej? Bo należy do zestawu rewelacji serwowanych przez misjonarzy charakteryzujacych się niespecjalną sympatią do katolicyzmu niepokojących niekiedy tych, którzy chcą w Kościele katolickim być uczniami Jezusa Chrystusa zgodnie z nauką Pisma św.

a. "Duch religijności"?

Jaki sposób zaleca się nam w celu wyśledzenia ewentualnej obecności "ducha religijnego" w naszej kościelnej społeczności? Recepta jest dość prosta: "Czy byłeś w takim kościele, gdzie możesz przewidzieć od początku do końca, co wydarzy się podczas niedzielnego spotkania? Nabożeństwo zaczyna się tak samo każdego tygodnia, są te same pozdrowienia i formuły na rozpoczęcie [...] te same starsze kobiety modlą się tą samą modlitwą każdego tygodnia..." Jeśli ktoś jest w miarę aktywnym członkiem katolickiej parafii, to z łatwością rozpozna w tym opisie typowe niedzielne nabożeństwo. Wszystko się zgadza łącznie ze starszymi kobietami! (Nawiasem mówiąc: czyżby zdaniem autora tego tekstu Bóg bardziej lubił w swoim kościele młodsze kobiety niż starsze?)


Sama diagnoza to oczywiście jeszcze nie wszystko. Po niej należy przystąpić do działania: "Musimy wyciągnąć nasze kościoły z religijności i przywrócić do prawdziwych relacji z Jezusem Chrystusem". Pewnie takie wezwanie samo w sobie nie byłoby jeszcze niczym złym. W końcu wszyscy chcielibyśmy, aby wierzący w Kościele byli bardziej zaangażowani, aby nasze modlitwy były bardziej żywe, a śpiewy bardziej entuzjastyczne i płynące z gorącego serca.

Na tym jednak nie zatrzymuje się logika tropiciela "ducha religijnego". Okazuje się, że nie chodzi tylko o modlitewne rozgrzanie serc. Chodzi o napiętnowanie "martwego Kościoła". Na liście cech pozwalającej sprawdzić, "czy wasz Kościół nie jest zarażony duchem religijności" znajduje się na przykład: "powtarzanie tych samych czynności, gestów każdej niedzieli; tacy ludzie są wewnętrznie martwi". Wezwanie do "działania" ukryte jest nieco dalej: "Nie było Bożym zamiarem, byśmy byli religijni, religijnie się zachowywali, mówili i chodzili"; a nawet: "Pamiętaj to religia zabiła Jezusa Chrystusa!"

Jeśli więc w twojej parafii każdej niedzieli powtarza się te same gesty i słowa masz poczuć się trochę jak w gronie ludzi odrzucających Jezusa. "Pamiętaj, że jedynym sposobem, aby oczyścić się od ducha religijności, jest budowanie swojej relacji z Jezusem Chrystusem".

Rewelacje te są dziś dla nas interesujące o tyle, że powracały do naszych środowisk co pewien czas w mniej lub bardziej zawoalowanej formie w celu "uwolnienia" katolickich chrześcijan z "niewoli religijnego ducha", który opanować miał Kościół katolicki.

b. "Religijność" według nauki Nowego Testamentu

Co ma nam do powiedzenia Pismo, szczególnie Nowego Testamentu, na temat owej osławionej "religijności"? Czy rzeczywiście "nie było Bożym zamiarem, byśmy byli religijni, religijnie się zachowywali, mówili i chodzili", a to dlatego, że "religia zabiła Jezusa Chrystusa"?

W Nowym Testamencie, który jest napisany po grecku, słowo "religijność" to "threskeia", a "religijny" (np. religijny człowiek) to "threskos". Czy rzeczywiście ze słowem tym wiążą się w Biblii negatywne skojarzenia? Czasem tak: "threskeia" może oznaczać formalistyczne wydanie religii judaistycznej w postaci praktykowanej przez młodego Szawła późniejszego Apostoła Pawła, ściśle według reguł faryzeuszy (Dz 26, 5). Może oznaczać też religię chrześcijańską zawierającą pewne przejaskrawienia lub wypaczenia. Tak określony jest na przykład przesadny kult aniołów, co Biblia nazywa "religijnością zmysłową" (Kol 2, 18), albo "kultem według własnego pomysłu" (Kol 2, 23).

Ale ten sam grecki termin może też oznaczać prawidłową religijność chrześcijańską. O dziwo, bynajmniej nie polega ona jednak na nienasyconym pragnieniu, aby każdej niedzieli było zupełnie niepodobnie do niedzieli poprzedniej (jak nie przymierzając na jakimś przedstawieniu, w którym nudziłyby powtarzane po raz kolejny "stare numery"!) Prawidłowa pobożność chrześcijańska nazywa się "religijnością (threskeia) czystą i bez skazy", która polega przede wszystkim "na opiece nad sierotami i wdowami w ich utrapieniach i w zachowaniu siebie samego nieskalanym od wpływów świata" (Jk 1, 27).

Jak widać, Biblia nie zna w Nowym Testamencie takiego przeciwstawiania religijności i relacji z Bogiem, które miałoby zakończyć się wnioskiem: "religijność" to coś stojącego na przeszkodzie "relacji z Jezusem". Jest prawdą, że religijność może czasem być wypaczona, ale krytykowanie cnoty religijności dlatego, że może prowadzić do obłudy i faryzeizmu podobne byłoby do krytykowania na przykład cnoty odwagi, gdyż może doprowadzić do zuchwałych kradzieży, albo odrzucania cierpliwości, bo jej wynikiem może stać się bezmyślne poddaństwo i uległość.

Pismo zna natomiast różne rodzaje religijności, złe i dobre, mniej lub bardziej doskonałe. Jedne prowadzą do Boga i są godne pochwały, a inne podlegają krytyce i powinny ulec sprostowaniu. Zamiast wymyślonego, ale za to pseudonowoczesnego terminu "duch religijności", którego w Piśmie świętym jako żywo nie ma (podobnie jak i sławetnego "ducha kontroli religijnej"), lepiej pozostać przy nauczaniu biblijnym na ten temat. A wtedy o wiele ważniejsze okaże się rozróżnienie na "kult (religijność) własnego pomysłu" (Kol 2, 23) i kult (religijność) według zamysłu Bożego.

Przypatrzmy się więc następnemu problemowi: czy to prawda, że jeśli "nabożeństwo zaczyna się tak samo każdego tygodnia, są te same pozdrowienia i formuły na rozpoczęcie [...] te same starsze kobiety modlą się tą samą modlitwą każdego tygodnia", to wynika z tego, że "powtarzanie tych samych czynności, gestów każdej niedzieli" dowodzi, iż "tacy ludzie są wewnętrznie martwi"?

Wskazówkę dotyczącą problemu gonitwy za nieustanną odmianą (żeby się nam przypadkiem nie znudziło?) znaleźć możemy w 1 Liście do Koryntian. Oto Paweł zarzuca Koryntianom pewne ważne wypaczenia w ich wspólnotowej modlitwie. Czy pretensje Apostoła dotyczą tego, że "można przewidzieć od początku do końca, co się wydarzy podczas niedzielnego spotkania"? Nic podobnego! Zarzut Pawła idzie właśnie w odwrotną stronę: "gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej" (1 Kor 11, 20). Apostoł ma pretensję właśnie o to, że Koryntianie nie powtarzają za każdym razem tego samego (jest to oczywiście tylko ludzki sposób mówienia, gdyż Jezus żyje i Jego obecność nigdy nie jest nawet dwa razy taka sama). Najwidoczniej biblijną normą właśnie jest powtarzanie tej samej sakramentalnej formy modlitwy zwanej Wieczerzą Pańską, i brak takiej systematyczności był odstępstwem od chrześcijańskiego porządku w korynckim Kościele.

c. "Uwolnić się od duchów kontroli religijnej"?

Jasne jest, że biblijnym ideałem podtrzymywania i rozwijania relacji z Jezusem nie jest wcale odrzucanie schematów jeśli są dobre, a przede wszystkim jeśli są zalecane przez Słowo Boże. Nie jest też ideałem negowanie powtarzających się gestów i rytów w końcu sam Jezus w czasie Ostatniej Wieczerzy bardzo skrupulatnie i ściśle dostosował się do wymogów Prawa i zwyczajów! Duchowa i wewnętrzna relacja z Jezusem bynajmniej nie przeciwstawia się tak pojętej "religijności". Wręcz przeciwnie, powinna czerpać z niej siłę i stabilność.

Gorliwe propagowanie "uwolnienia się od duchów kontroli religijnej" wynikło z założeń zgoła nie biblijnych, ale z uległości wobec indywidualistycznej i konsumpcyjnej mentalności tego świata. Założeniem było: chrześcijaństwo to stowarzyszenie mające służyć rozwojowi mojej własnej osobowości, a wszystko, co krępuje moją swobodę należy odrzucić. Dorobiono nawet pobożnie brzmiące słownictwo, aby to wszystko usprawiedliwić: mianowicie osławione "duchy kontroli religijnej".

To właśnie takie duchy opanowały rzekomo Kościół katolicki, i to właśnie spod ich wpływów należałoby się uwolnić, aby zaznać wolności dzieci Bożych. Czy jednak czasem nie jest tak, że to nie tyle Słowo Boże do tego skłania, ale raczej oparta na pogańskich ideałach ideologia nieograniczonego liberalizmu?


Czy Biblia przedstawia chrześcijańską wspólnotę na kształt gigantycznej dyskoteki, z której można przejść do sąsiedniej, jeśli tam akurat gra dzisiaj lepsza kapela? Czy też raczej przedstawia wspólnotę wierzących jako uporządkowane i kontrolowane przez kogoś ciało, wymagające niekiedy trudnych poświęceń, cierpliwości, wyrozumiałości i wzajemnej miłości? Otóż według Biblii jest cały szereg osób kierujących Kościołem i poddających go kontroli. Oto lista takich osób:

  • Apostołowie: "kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi" (Łk 10, 16);
  • biskupi: "uważajcie na całe stado, nad którym Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga" (Dz 20, 28);
  • prezbiterzy: "prezbiterzy, którzy dobrze przewodniczą, niech będą uważani za godnych podwójnej czci, najbardziej ci, którzy trudzą się głoszeniem słowa i nauczaniem" (1 Tm 5, 17);
  • przełożeni: "bądźcie posłuszni waszym przełożonym i bądźcie im ulegli, ponieważ oni czuwają nad duszami waszymi i muszą zdać sprawę z tego" (Hbr 13, 17).

Posługa wymienionych wyżej Apostołów, oraz ich następców biskupów wraz z prezbiterami oraz różnymi przełożonymi jest ważnym sposobem kierowania Kościołem przez Ducha Świętego. "Apostołowie i bracia starsi [presbyteroi]" piszą: "postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my" (Dz 15, 23-28).

Od samego początku istnienia naszej wiary byli tacy, którzy "zawsze narzekają i są niezadowoleni ze swego losu" (Jud 16). Nie zmienia to faktu, że nieposłuszeństwo jest niebezpieczną wadą: "niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, że tym surowszy czeka nas sąd" (Jk 3, 1). Wniosek jest prosty: jest prawdą, że istnieje duch kontroli w Kościele Boga Żywego. Tyle tylko, że duch ten ma na imię Duch Święty.

Wszystkich poszukujących drogi chrześcijańskiego życia możemy zapewnić o jednym: największą radością jest trwanie w społeczności kontrolowanej przez Ducha Świętego, Ducha Bożej kontroli nad ludem Bożym. Wielką radością jest dla nas odkrywanie, że za każdym razem, kiedy odmawiamy w czasie niedzielnej Eucharystii wyznanie wiary ("wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół"), żyjemy pełnym Słowem życia. Słowo to dla nas nie straciło nic ze swojej mocy. Spisane w Biblii dla pierwszych pokoleń chrześcijańskich opisuje nasz wspólny dom duchowy, Kościół Boga Żywego, kontrolowany i podtrzymywany w jedności przez Ducha Świętego:

"Jesteście zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus. W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię. W Nim także i wy wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha" (Ef 2, 20-22).

Walka duchowa:

Ale nas zbaw ode Złego

Wskutek mody na nowoczesność, zaniedbywano niekiedy wśród katolików w głoszeniu wiary chrześcijańskiej problem szatana i demonów, który to problem zabiera bardzo dużo miejsca w Piśmie św. Walka duchowa chrześcijanina jest opisana już w Starym Testamencie. Jeszcze lepiej zrozumiemy ją zgodnie z interpretacją daną przez Nowy Testament. Możemy nauczyć się w ten sposób, jaką bronią walczą przeciw ludziom demony i jak się przed tym obronić. Przy okazji jednak stykamy się z poglądami w tej kwestii przesadnymi, a czasem nawet dziwacznymi lub graniczącymi z obsesją. Czas na przykłady.

a. Zdemonizowany chrześcijanin

"Chrześcijanie mogą po nawróceniu mieć demony, które przebywały w nich przed nawróceniem. Poza tym mogą otrzymać dalsze demony przez trwanie w grzechu i poprzez inne punkty wejścia. Nie jest to teoretyczny punkt widzenia, ale jest oparty na szerokim doświadczeniu uzdrawiania i uwalniania".

Zdanie to dość precyzyjnie odzwierciedla stan umysłu pewnej liczby "wierzących w Pismo św." ludzi, którzy pragną "oczyszczać świat z wpływów diabła", a osiągnąć to chcą przez "zdobywanie terenu opanowanego przez demony". Świat jest w ich pojęciu terenem zdobytym w całości przez Szatana i chrześcijanin powinien krok po kroku wyrywać z panowania demonów kolejne partie terytorium. Następuje to przez spektakularne, jak się to nazywa, "konfrontacje mocy". Są to sceny wypędzania złych duchów i egzorcyzmowania, połączone z krzykami, konwulsjami, drgawkami i innymi niezwykłymi manifestacjami. Tym, co nas najbardziej tutaj interesuje, jest fakt, że często ulubionym "terenem do zdobycia i oczyszczenia" z owych mocy, podobno demonicznych, są wierni praktykujący katolicką formę chrześcijaństwa. Duchy kontroli, duchy hierarchii, duchy brewiarza lub duchy różańca, duchy... których zliczyć nie sposób, oto przeciwnik tak pojętej "walki duchowej".

Według wielu gorliwych miłośników problematyki walki z demonami, którzy zapewniają, że bardzo są biblijni, są trzy drogi wejścia demonów do ludzkiego życia: 1) grzech, 2) nieszczęśliwe wypadki, 3) sławetna "linia pokoleniowa", największe curiosum i niegdysiejsza sensacja sezonu.

  1. Ludzie przejęci do głębi strasznymi możliwościami szatana posługują się nazwą "demonizacja". Oznacza to obejmowanie władzy nad człowiekiem przez demona, lub przynajmniej fakt, że mieszka w kimś, jak mówią, "demon rezydujący". Jeśli zapoznać się z rozpowszechnianymi przy okazji tekstami, to odniesie się nieodparte wrażenie, że demonizacja to przypadłość mająca miejsce bardzo często. Na przykład, wystarczy według tego typu nauczań pożądliwe spojrzenie: "Duch pożądliwości, który wchodzi przez oczy, może zachęcić człowieka do grzechu seksualnego. Jako rezultat, wejdzie wtedy duch rozwiązłości. A gdy otworzy się to demoniczne wejście, wtedy zacznie działać jak demoniczna pompa, którą wróg może posyłać swoich współpracowników".

    Przy takim podejściu trudno oprzeć się wnioskom, że zdemonizowany jest praktycznie każdy, gdyż przecież "jeśli mówimy, że nie ma w nas grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1, 8). Jeśli grzeszne spojrzenia lub niewłaściwe myśli dają prawo demonom do zamieszkania we wnętrzu człowieka, to kolejnym demonizacjom i wypędzeniom demonów powinno nie być końca! Jeśli ktoś w to uwierzy, to zaczyna dostrzegać w świecie dwie tylko kategorie ludzi. Pierwsza kategoria to "zdemonizowani" (praktycznie prawie wszyscy), druga zaś to ci, których dzielni mocarze ducha uwolnili od demonów w wyniku "konfrontacji mocy".

    Najbardziej nawet pobieżna znajomość Pisma świętego podpowie od razu, że jest to nonsens. Jezus Chrystus nie traktował wszystkich jako opętanych! W czasach opisywanych przez Ewangelie ludzi "zdemonizowanych", opętanych przez szatana było, procentowo rzecz ujmując, bardzo niewielu. Mógł to być jeden człowiek w mieście lub kilku w danej okolicy. Prawdą jest, że wszyscy byli grzesznikami, wszyscy popełniali mniejsze lub większe grzechy, Dobra Nowina jeszcze do nich nie dotarła, ale czy byli oni wszyscy traktowani jako przypadki nadające się do "uwolnienia z demonicznych mocy"? Z całą pewnością nie! Czy to na terenach zamieszkałych przez wiernych Izraelitów, czy na terenach pogańskich, Jezus traktował ludzi jako zasadniczo wolnych i odpowiadających za siebie, a przypadki opętań traktował jako rzadki wyjątek. Tak samo postępowali Jego uczniowie, gdy głosili Ewangelię wśród pogan oddających cześć najróżniejszym bożkom (a więc wśród Koryntian, Rzymian, Galatów), i tak samo postępował Kościół przez dwadzieścia wieków. Tak samo to znaczy zgodnie z Pismem.

    Nowy Testament mówi (czego można się było spodziewać) to, w co zawsze wierzył Kościół. Że mianowicie egzorcyzmy są rzadką koniecznością, a normalnym sposobem walki ze złym duchem jest "pas prawdy, pancerz sprawiedliwości, gotowość do ewangelizacji, modlitwa i czytanie Słowa Bożego" (por. Ef 6, 13-17). Z radością więc możemy uświadomić sobie, że jako katolicy zawsze staraliśmy się to robić, zamiast oddawać się iluzorycznym "konfrontacjom mocy" z "duchami religijnymi" i z "duchami hierarchii", o czym jako żywo ani Apostołowie nie uczyli, ani nie wspomina o tym spisane przez nich Słowo Boże.

  2. Poza grzechem, drugą drogą, jaka podobno ma dawać szatanowi prawo do "wejścia w człowieka", są traumatyczne przeżycia, a szczególnie nieszczęśliwe wypadki. Podczas jednej z "uwolnieniowych konferencji" wypędzano z pewnej dziewczyny demona, który miał wejść w nią, gdy spadła z balkonu jako dziecko. Jako dowód obecności złego ducha przytoczono fakt, że potem nękała ją seria nieszczęśliwych zdarzeń. Jej wypadek w dzieciństwie był koronnym dowodem na obecność w niej "rezydującego demona". Ktoś inny spadł w dzieciństwie z roweru, ktoś jeszcze inny wystraszył się w ciemnym korytarzu... Co więcej, nawet jeśli ktoś miał wyjątkowo spokojne życie, nic mu to nie pomoże. Demon podobno może wejść w człowieka nawet jeszcze w łonie matki!

    A jak to jest naprawdę? Pomijając oczywisty fakt, że nigdzie Pismo św. o podobnej przyczynie "demonizacji" nie mówi, to ileż demonów musiałby mieć Apostoł Paweł: "Od Żydów pięciokrotnie byłem bity, trzy razy sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu [...] w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu" (2 Kor 11, 26n). Gdyby traumatyczne przejścia i nieszczęśliwe wypadki były bramą do wejścia demona do wnętrza człowieka, to Apostoł Paweł musiałby mieć cały legion demonów! Tymczasem jego wnioski, gdy zastanawiał się nad tymi przypadkami, szły w dokładnie przeciwną stronę. Apostoł mówił: wskutek tego wszystkiego jeszcze bardziej jestem sługą Chrystusa! "Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia, daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci" (2 Kor 11, 23).

    Wniosek dla katolików nasuwa się prosty: mniej "konferencji uwolnieniowych", więcej Pisma świętego czytanego w Kościele oto czego nam trzeba, ażeby bronić się przed złymi mocami.

  3. Trzeci sposób przenikania demonów to podobno tak zwana linia pokoleniowa. Ta ostatnia droga zasługuje na szczególną uwagę, ze względu na nacisk kładziony na nią w nauczaniu wędrownych nauczycieli uwolnieniowych: "czasami ludzie otrzymują demony poprzez linie pokoleniowe". Według takiego nauczania Biblia podobno mówi, że grzech przodków może być przyczyną obecności demona aż do trzeciego i czwartego pokolenia. To podobno bardzo biblijne nauczanie zyskało niebywały rozgłos i zrodziło coraz powszechniejszą modę uwalniania od demona pokoleniowego, który posiadł prawo do nękania nieszczęśliwego chrześcijanina z winy dziadka lub pradziadka. Pradziadek przecież też mógł być leniwy lub nadmiernie nerwowy, mógł spaść z balkonu albo przestraszyć się pioruna. Za bardzo podejrzane z demonologicznego punktu widzenia (to nie są, niestety, żarty!) uważano posiadanie dziadka górnika. A skoro za czasów jego młodości nie było jeszcze "posługi uwalniania", to demon mógł spokojnie przesiedzieć przez cztery pokolenia w zarażonej w ten sposób rodzinie. Dopiero teraz nadarza się okazja, by tę demoniczną chytrość zastopować.

    Pojęcie demonicznej "linii pokoleniowej" uzasadniane jest jakżeby inaczej fragmentami Biblii, a konkretnie Starego Testamentu. Każdy cytat wydaje się przy tym dobry, byleby występowało w nim sformułowanie "trzecie i czwarte pokolenie" albo przynajmniej jakiś związek z "rodem" lub "rodziną". Przytacza się więc takie teksty biblijne: "Jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia" (Wj 20, 4-5); "Ja i mój ród zgrzeszyliśmy" (Ne 1, 6-7); "Przodkowie nasi zgrzeszyli, a my dźwigamy ich grzechy" (Lm 5, 7). Podobno ma z tego wynikać, że demony rezydują w rodzinach przez trzy lub cztery pokolenia, dopóki się ich nie wyrzuci (nie jest jasne, co dzieje się w pokoleniu piątym; czyżby demoniczna obecność wygasała z czasem? a może ulega przedawnieniu?) Niekiedy entuzjaści "walki duchowej" w postaci "konfrontacji mocy" mówią nawet wprost o dziedziczeniu grzechu: "grzechy, które popełniają dziadkowie, przechodzą na dzieci i wnuków".

    W rzeczywistości, jak może to stwierdzić każdy czytając te teksty osobiście, przytoczone fragmenty biblijne mówią wprawdzie o możliwości odpowiadania przez ludzi za czyny ich przodków, ale nigdzie nie ma wzmianki, jakoby odpowiedzialność ta miała charakter demonizacji. Nigdzie nie ma ani śladu sugestii, że taką karą ma być zamieszkanie demona we wnętrzu człowieka; nie ma absolutnie żadnych podstaw do wniosków w rodzaju: "duchy, które weszły w linię pokoleniową w życiu pradziadków, przeszły na dziadków, rodziców i dzieci", na przykład przy "dziedzicznej migrenie".

    Pismo święte mówi co najwyżej o tym, że Bóg karze występki Izraelitów karami, które mogą sięgać do trzeciego i do czwartego pokolenia (Wj 20, 4-5); że Izraelici poczuwali się do pokutowania za grzechy swoich przodków (Ne 1, 6-7); że ludzie ponoszą odpowiedzialność za grzechy swoich przodków (Lm 5, 7).

    Jako lekarstwo na ten stan rzeczy Stary Testament zaleca nawrócenie i cierpliwość w nieszczęściu, nigdzie natomiast nie zaleca "przerywania linii pokoleniowej" lub wypędzania demonów. Byłoby to zresztą nonsensem, jako że zawsze kary te są opisane w Biblii jako nałożone przez Boga, a nie przez demona. Jeśli według Starego Testamentu konsekwencje grzechu trwające do trzeciego i czwartego pokolenia są karą nałożoną osobiście przez Boga, to jak człowiek może taką karę Bożą "wypędzać" rozkazując jej w imię Boże, aby go opuściła? Wniosek jest jasny: cała teoria o demonicznej mocy trwającej wskutek "linii pokoleniowej" aż do trzeciego i czwartego pokolenia jest czystym wymysłem i nie ma żadnego oparcia w Biblii. Chrześcijanin obmyty Krwią Jezusa i uświęcony w Duchu Świętym jest wolny. Żadnych tajemniczych przekleństw ciążących na rodzinie i żadnych demonów pasożytujących z pokolenia na pokolenie nie musi się bać, podobnie jak rzuconego uroku i czarnego kota.

b. Walka duchowa, czyli walka z grzechem

Najcięższa broń szatana w walce z chrześcijaninem to grzech. Niezdrowa fascynacja opętaniami i dręczeniami przez duchy odsunęła na plan dalszy zadanie z pewnością pierwszoplanowe: walkę z grzechem. W końcu kiedy szatan wszedł w Judasza (J 13, 27), to ten nie zaczął się tarzać ani wykrzykiwać jak opętany. Całkiem po prostu "zaraz wyszedł; a była noc" (J 13, 20).

Najgorsze grzechy nazwane są "grzechami głównymi", gdyż po pierwsze, odwodzą od wiary i mogą stać się przyczyną utraty prawa do odziedziczenia Królestwa Bożego, a po drugie stają się przyczyną mnóstwa innych grzechów. Jest razem siedem grzechów głównych wyraźnie opisanych na kartach Nowego Testamentu: pycha, zazdrość, gniew, lenistwo, chciwość, nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Cztery z niech mają charakter duchowy, a trzy cielesny.

- cztery grzechy główne duchowe

Wbrew popularnemu mniemaniu, grzechy duchowe są ze swojej natury cięższe niż grzechy cielesne, a z nich z kolei największy ciężar gatunkowy ma grzech pychy. Ponieważ są duchowe, mogą towarzyszyć nawet bardzo ascetycznej postawie ciała. Znani są ludzie, którzy przez pychę i zazdrość wyrządzili mnóstwo zła, a nie ulegali wcale popędom ciała. Pismo mówi nam o "pozorach mądrości [...] dzięki uniżaniu siebie i nieoszczędzaniu ciała" (Kol 2, 23).

1) Pycha
Jest to prawdziwie grzech demoniczny, największy. "Pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca" (1 J 2, 16). Pycha grozi szczególnie świeżo nawróconym gorliwcom, a prowadzi jak ostrzega Biblia do służenia planom Przeciwnika: "Troszczący się o Kościół Boży [...] nie może być świeżo ochrzczony, ażeby wbiwszy się w pychę nie wpadł w diabelskie potępienie" (1 Tm 3, 6).

2) Zazdrość
Grzech ten wprowadza nieład i burzy Boży porządek. "Gdzie bowiem zazdrość i żądza sporu, tam też bezład i wszelki występek" (Jk 3, 16). Staje się też przyczyną wielu grzesznych czynów: "Żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć" (Jk 4, 2).

3) Gniew
Może mieć nawet pozór działania w Bożej sprawie, ale najczęściej nie odpowiada to rzeczywistości. "Każdy człowiek winien być [...] nieskory do gniewu. Gniew bowiem męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej" (Jk 1, 10).

4) Lenistwo

Najbardziej szkodliwą jego odmianą jest lenistwo duchowe, czyli duchowa ospałość albo gnuśność. Jezus mówi: "Sługo zły i gnuśny!" (Mt 25, 26). Lenistwo to duchowy bezruch skłaniający do duchowej drzemki. Pismo św. przestrzega: "abyście nie stali się ospałymi" i daje taką ostrą ocenę: "złe bestie, brzuchy leniwe" (Tt 1, 12).

Grzechy duchowe, jak widać, upodabniają człowieka do istoty duchowej, do anioła; tyle tylko, że jest to anioł zbuntowany, czyli szatan.

- trzy grzechy główne cielesne

Grzechy cielesne spowodowane są zdominowaniem ducha ludzkiego przez popędy natury cielesnej.

1) Chciwość
Przy nieustannym poruszaniu przez krytyków Kościoła rzekomego katolickiego bałwochwalstwa zapomniano, jak się zdaje, o Biblii. Bałwochwalstwo naprawdę ostro krytykowane przez Nowy Testament to kult pieniądza. "Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy" (1 Tm 6, 10). Dlatego "o chciwości niech nawet mowy nie będzie wśród was, jak przystoi świętym" (Ef 5, 3). Kult pieniędzy może stać się przyczyną zguby chrześcijanina: "żaden chciwiec to jest bałwochwalca nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga" (Ef 5, 5).

2) Nieczystość

Ocena tego grzechu jest równie surowa co grzechów poprzednich: "Żaden rozpustnik ani nieczysty [...] nie ma dziedzictwa w królestwie Chrystusa i Boga" (Ef 5, 5). Potrzebne jest więc wyraźne nawrócenie: "Nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do świętości. A kto to odrzuca, nie człowieka odrzuca, lecz Boga, który przecież daje wam Ducha Świętego" (1 Tes 4, 7).

3) Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu
Ten grzech jest znakiem stylu życia właściwego poganom: "Wystarczy, żeście w minionym czasie pełnili wolę pogan i postępowali w rozwiązłościach, żądzach, nadużywaniu wina, obżarstwie, pijaństwie i niegodziwym bałwochwalstwie" (1 P 4, 3).

Grzechy cielesne powodują zatarcie duchowej strony w człowieku, upodabniając go do świata zwierzęcego.

- "grzechy wołające o pomstę do nieba"

Walka duchowa chrześcijanina to również konfrontacja z czterema szczególnymi pokusami, które tradycyjnie nazywano "grzechami wołającymi o pomstę do nieba". Nazwa ta wzięła się oczywiście stąd, że tak właśnie grzechy te określa Biblia:

1) Morderstwo
Jako grzech "wołający do nieba" Bóg ocenił postępek Kaina: "Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi!" (Rdz 4, 10).

2) Wyzysk, niewypłacanie robotnikom ich należności
Zapomina się czasem dziś o bardzo surowej ocenie tego grzechu przez Pismo, o tym, że dociera on przed oblicze Boga: "Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów" (Jk 5, 4).

3) Krzywda wdów i sierot
Osoby pozbawione możliwości zarobkowania (na pewno trzeba tu włączyć też chorych i ludzi starszych niezdolnych do pracy!) są pod szczególną opieką Boga: "Nie będziesz krzywdził żadnej wdowy i sieroty. Jeślibyś ich skrzywdził i będą Mi się skarżyli, usłyszę ich skargę [i] zapali się gniew mój" (Wj 22, 21).

4) Grzech nieczystości przeciwny naturze
Obrazowe nauczanie Biblii również w tym wypadku mówi o rozleganiu się skargi na te grzechy w niebie. "Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich mieszkańców są bardzo ciężkie. Chcę więc iść i zobaczyć, czy postępują zgodnie z wołaniem, które do Mnie doszło, czy nie" (Rdz 18, 20-21).

- grzechy przeciw Duchowi Świętemu

Walka duchowa chrześcijanina z szatanem musi być szczególnie wyczulona na grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Jak zrozumieć biblijną przestrogę, że grzech taki nie będzie nigdy odpuszczony (Mt 12, 32)? Na pewno nie mamy tego rozumieć w ten sposób, że jeśli coś nieostrożnie zrobimy, powiemy lub pomyślimy, wpadniemy w zastawione przez Boga sidła, z których nie ma już potem żadnego ratunku. Kościół czytając przez wieki Pismo święte, sprecyzował owe grzechy jako błędne postawy trwające całe życie i prowadzące do śmierci w wyraźnie bezbożnym stanie ducha, bez żadnej chęci czynienia pokuty. Na tej podstawie tradycyjnie wymieniano sześć takich grzechów.

1) Grzeszyć licząc zuchwale na miłosierdzie Boże
Taki grzech przeciw Duchowi Świętemu wyraźnie jest opisany w Biblii. "Jeśli bowiem dobrowolnie grzeszymy po otrzymaniu pełnego poznania prawdy, to już nie ma dla nas ofiary przebłagalnej za grzechy, ale jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu" (Hbr 10, 26-27). Nie chodzi oczywiście o to, że chrześcijanin jest grzeszny (to akurat zdarza się każdemu!), ale o postawę całkowitego odwrócenia od Boga, w zuchwałym przekonaniu: Bóg musi mnie zbawić! nie ma innego wyboru! jest przecież miłosierny!

2) Rozpaczać albo wątpić w miłosierdzie Boże
Nie chodzi oczywiście o wątpliwości, jakie niekiedy każdy miewa. Chodzi natomiast o wybór dotyczący całej wieczności. Przestrogą przed takim postępowaniem jest los Judasza. Jakkolwiek nie wiemy oczywiście, jakie są jego losy wieczne, to jednak jego historia ma być na zawsze ostrzeżeniem przed grzechem rozpaczy: "Judasz rzekł: "Zgrzeszyłem, wydawszy krew niewinną" [...] Potem poszedł i powiesił się" (Mt 27, 3 i 5).

3) Sprzeciwiać się uznanej prawdzie chrześcijańskiej
Uporu w odrzucaniu fundamentów wiary nie należy mylić z pytaniami, dyskusjami i szukaniem prawdy. "Baczcie, aby jakiś korzeń gorzki, który rośnie w górę, nie spowodował zamieszania, a przez to aby nie skalali się inni [...] a wiecie, że później, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie znalazł bowiem miejsca na nawrócenie" (Hbr 12, 15 i 17).

4) Zazdrościć bliźniemu łaski Bożej
Jeśli jest to zazdrość jako impuls, który tak często się w nas rodzi i z jakim musimy walczyć, to nie ma nic wspólnego z grzechem przeciw Duchowi Świętemu. Jeśli natomiast ktoś wybrał ją jako drogowskaz na całe życie i konsekwentnie wybór ten realizuje, to znajduje się w poważnym niebezpieczeństwie. "Żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć" (Jk 4, 2).

5) Mieć zatwardziałe serce wobec zbawiennych napomnień
Wprawdzie pewien stopień obojętności na napomnienia cechuje nas wszystkich, tu jednak ostrzega się przed życiem jakby impregnowanym całkowicie na głos wzywający do nawrócenia, przed radykalnym zamknięciem serca. "Jest powiedziane: Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych jak w buncie" (Hbr 3, 15).

6) Aż do śmierci odkładać pokutę i nawrócenie
Nawracać się mamy wtedy, gdy dociera do nas Boże wezwanie, gdyż nikt nie wie, ile czasu da mu jeszcze Bóg. "Uważajcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego [...] aby żaden z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu" (Hbr 3, 12-13).

c. Opętanie?

Każdy grzech i niewierność Ewangelii, jak również każde zaburzenie normalnego toku chrześcijańskiego życia może być splotem wpływu pokus złego ducha, ludzkiej słabości i cech ułomnej natury. Dlatego mówi św. Paweł: "toczymy walkę przeciw rządcom świata tych ciemności, pierwiastkom duchowym zła" (Ef 6, 12). Szatan przewyższa człowieka inteligencją, mocą i przebiegłością: dlatego naiwnością są zbyt proste metody walki z szatanem. Prawdziwą metodą walki duchowej z nim jest świętość.

Szczególnym i w praktyce raczej rzadkim przypadkiem działania szatana są tak zwane "napaści" i opętania szatańskie. Napaści są zewnętrznym atakiem szatana, opętania dotyczą wewnętrznych władz zmysłowych. W dzisiejszej atmosferze poszukiwania sensacji i udziwnień tym bardziej obowiązuje stara łacińska zasada: Non prius admittenda quam probanda (nie przyjmuje się podejrzenia o opętanie, zanim się tego nie udowodni po wyczerpaniu wszystkich innych wyjaśnień, naturalistycznych, a szczególnie medycznych). Wolno natomiast przypuszczać, że dobrowolne angażowanie się w kontakty z duchami złymi (spirytyzm, satanizm) może częściej prowadzić do szatańskich napaści i opętań.

Wielu współczesnych ludzi żyje w egzaltacji religijnej, szukając sensacji i niezwykłych manifestacji duchowych na każdym kroku. Religijni sceptycy natomiast w ogóle nie wierzą w istnienie złego ducha. Chrześcijanie zaś kierują się zasadą biblijnego realizmu: "Przeciwstawiajcie się diabłu, a ucieknie od was; przystąpcie bliżej do Boga, to i On zbliży się do was" (Jk 4, 7-8).


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl