Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę
Start arrow DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI arrow Protestantyzm arrow NA SKALE CZY NA PIASKU - KS. A. SIEMIENIEWSK arrow V. JESZCZE NIECO O BIBLIJNEJ MODLITWIE

Menu witryny
Start
Przewodnik po serwisie
- - - - - - -
NAUCZANIE KOŚCIOŁA
- - - - - - -
ODNOWA KOŚCIOŁA
- - - - - - -
DYSKUSJE Z CHRZEŚCIJAŃSKIMI POGLĄDAMI
- - - - - - -
GORĄCE POLEMIKI
- - - - - - -
INNE POLEMIKI
- - - - - - -
Słowo wśród nas
- - - - - - -
Biuletyn
Listy mailingowe
Księga gości
- - - - - - -
Najnowsze artykuły
O nas
Galeria zdjęć
Wieści
- - - - - - -
Linki
Napisz do nas
Szukaj
V. JESZCZE NIECO O BIBLIJNEJ MODLITWIE PDF Drukuj E-mail
Napisał Ks. Andrzej Siemieniewski   

Czy nasza modlitwa jest biblijna?

Aby przebywało w was Słowo Chrystusa

Pozostał nam kolejny bardzo ważny problem: oprócz wynikających wprost z Pisma św. sakramentów, jest jeszcze wiele innych zwyczajów modlitewnych, często powstałych w późniejszych wiekach. Siłą rzeczy te sposoby trwania w obecności Bożej nie są dokładnie opisane w tekście Pisma św., choć jak myślą katolicy z tekstu tego wynikają bardziej pośrednio. Wiele z tych modlitw budzi spore emocje przeciwników Kościoła katolickiego i często bywają przytaczane jako przykłady niewierności Biblii. Ważne więc, by wiedzieć, jak mam sprawić czytając Pismo św., aby moja modlitwa stawała się rzeczywiście zgodna z wymogami Słowa Bożego.

a. Jak napełniać się Duchem Świętym na modlitwie?

Kto chce, by "przebywało w nas Słowo Chrystusa" oraz pragnie "napełniać się [nieustannie] Duchem" ma wyraźną receptę biblijną na to, jak może się to dziać. Recepta ta jest podana w Piśmie św. w dwóch częściach. Pierwsza jej część mówi: "Napełniajcie się Duchem przemawiając do siebie wzajemnie w psalmach i hymnach, i pieśniach pełnych ducha" (Ef 5, 18-19), a druga: "Słowo Chrystusa niech w was przebywa z całym swym bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha" (Kol 3, 16). W historii chrześcijaństwa ułatwiono ten sposób modlitwy wszystkim, którzy pragnęli z niego korzystać. Ponieważ trudno jest codziennie wielokrotnie wertować Biblię w poszukiwaniu odpowiednich psalmów, biblijnych pieśni i hymnów oraz zmieniających się wersetów z najróżniejszych ksiąg Starego i Nowego Testamentu, dlatego powybierano je i ułożono w antologię modlitewnych fragmentów Pisma św. Antologia ta nazywa się "brewiarzem", albo jeszcze inaczej: "Liturgią Godzin". To właśnie ta książka, którą tak często widzimy w rękach księży lub osób zakonnych.

Najlepiej można spełnić biblijne polecenie modlitwy napełniającej Duchem Świętym, w całej dosłowności, jeśli modlitwa brewiarzowa odbywa się wspólnie. Czytamy przecież: niech "przemawiają do siebie wzajemnie". To właśnie dlatego modlący się w zgromadzeniach zakonnych są podzieleni na dwa chóry modlące się na zmianę. Mają "przemawiać do siebie w psalmach" (brewiarz składa się w znakomitej większości z biblijnej Księgi Psalmów), "w hymnach" (każda "godzina brewiarzowa zaczyna się hymnem) "i w pieśniach pełnych ducha" (w brewiarzu są to pieśni zaczerpnięte z ksiąg Starego Testamentu lub z pism Nowego Testamentu).

Nie jest to oczywiście jedyny sposób napełniania się Duchem Świętym na modlitwie i nie jedyny, dzięki któremu Słowo Chrystusa przebywa w nas z całym swym bogactwem. Natomiast ten właśnie sposób dokładnie i dość dosłownie został na kartach Biblii opisany.

b. Mamy dokoła siebie chmurę świadków!

Chrześcijanin znający Biblię wie, że nigdy nie modli się sam. Ile razy skieruje myśli i słowa do Boga, tyle razy przypomina sobie, że mamy prawdziwego Orędownika i Rzecznika Ludu Bożego, Jezusa Chrystusa. O Jego nieustannej modlitwie wstawienniczej za nas mówi na wielu miejscach Nowy Testament. Jezus nie przestał wstawiać się w modlitwie za swoich wiernych na ziemi, dlatego nazwany jest jedynym Pośrednikiem i Orędownikiem Ludu Bożego (1 Tm 2, 5). "Mamy Rzecznika wobec Ojca, Jezusa Chrystusa sprawiedliwego" (1 J 2, 1). Rzecznik, to tyle samo co orędownik albo przywołany do boku pomocnik. Autorzy biblijni byli pewni od samego początku, że "Jezus żyje zawsze, aby się wstawiać za nami" (Hbr 7, 25). Tak uczyli swoich uczniów: Jezus "zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami" (Rz 8, 34). Od tamtej pory wszyscy chrześcijanie wierzą niezłomnie, że "Chrystus wszedł do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga" (Hbr 9, 24). Jezus jest jedynym Pośrednikiem i Orędownikiem dla chrześcijan.

A co z ludźmi ufającymi Bogu, którzy przeżyli swoje życie w wierności Jego obietnicom i odeszli do Pana? Gdzie są oni teraz, czym się zajmują i czy możemy liczyć na ich modlitewne wsparcie?

List do Hebrajczyków mówi nam, że gdy przyjęliśmy wiarę objawioną nam przez Boga, wtedy "przystąpiliśmy do miasta Boga żyjącego, Jeruzalem niebieskiego" (Hbr 12, 22). Jest to przenośnia, pod którą ukrywa się niebo. Któż jest mieszkańcem tego miasta? Oczywiście "Bóg żyjący", oczywiście też "Pośrednik Nowego Testamentu Jezus", ale także "niezliczona liczba aniołów" oraz to nas w tym miejscu szczególnie interesuje "duchy sprawiedliwych, którzy już doszli do celu" (por. Hbr 12, 22-23). Tak, mieszkańcy nieba to także dusze (czy duchy) ludzi sprawiedliwych, którzy już doszli do celu swego życia, do Boga. Do nich też "przystępujemy", chociaż w zupełnie innym sensie niż do Boga.

Jakkolwiek nasze wiadomości o rodzaju życia, które wiodą w niebie oczekujący na zmartwychwstanie święci, są raczej skąpe i fragmentaryczne, to jednak Pismo św. kilka razy pozwala nam zajrzeć przez uchylone na chwilę okienko wprost do nieba. Dowiadujemy się więc przede wszystkim, że święci żyją, że są we wspólnocie z Bogiem i między sobą, że w jakiś sposób interesują się tym, co dzieje się na ziemi. Na przykład Łazarz po śmierci został przez aniołów zaniesiony "na łono Abrahama" (Łk 16, 22) i trwał przed Bogiem we wspólnocie z tym starotestamentowym patriarchą: "Bogacz [...] ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie" (Łk 16, 23). Abraham okazuje zainteresowanie stanem rzeczy na ziemi: "mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają" (Łk 16, 29). Podobne informacje o życiu świętych daje nam scena przemienienia Jezusa na Górze Tabor: "A oto ukazali im się Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim" (Mt 17, 3).

Jest nauka biblijną, że święci w niebie przed ostatecznym powrotem Chrystusa u kresu czasów cieszą się danym im przez Boga odpoczynkiem ("Dano każdemu z nich białą szatę i powiedziano im, aby jeszcze krótki czas odpoczęli, aż pełną liczbę osiągną ich współsłudzy i bracia" Ap 6, 11). Z drugiej jednak strony święci mogą też zwracać się w niebie do Boga z modlitewną prośbą o interwencję w różnych ziemskich sprawach: "Ujrzałem [...] dusze zabitych dla Słowa Bożego. I głosem donośnym tak zawołały: «Dokądże, Władco święty i prawdziwy, nie będziesz sądził i wymierzał za krew naszą kary tym, co mieszkają na ziemi?»" (Ap 6, 10).

Chrześcijański zwyczaj przyzywania modlitewnej pomocy świętych nasuwa jednak jeszcze jedno pytanie: skąd mogą oni wiedzieć o różnych naszych problemach i o kierowanych do nich prośbach? Święci, jeśli znają nasze modlitwy, to tylko przez objawienie udzielone im przez Boga. Dlatego w rzeczywistości nie jest prawdą, jak to się często uważa, że święci ujawniają Bogu nasze modlitwy. Niektórzy nawet głoszą, że zwykle modlą się w drobnych sprawach raczej do świętych, "aby nie zawracać Bogu głowy drobiazgami". To jakieś nieporozumienie! To przecież wszechwiedzący i wszechobecny Bóg, który wie, o co ludzie modlą się na ziemi, może te modlitwy ujawnić świętym, aby mogli Go prosić o wysłuchanie.

Wynika to zresztą wyraźnie z kształtu liturgii katolickiej. Wszelkie "modlitwy do świętych" (z bardzo nielicznymi wyjątkami) są w liturgii kierowane do Boga, a nie do samych świętych. Na przykład: "Wszechmogący Boże, spraw, [...] abyśmy za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny zostali doprowadzeni do chwały zmartwychwstania" (jest to modlitwa ze wspomnienia Najświętszej Maryi Panny Różańcowej). Albo: "Święty Boże, Ty powierzyłeś młodość naszego Zbawiciela straży świętego Józefa, spraw za Jego wstawiennictwem, aby Twój Kościół nieustannie się troszczył o zbawienie świata" (modlitwa z Uroczystości św. Józefa). Modlitwa liturgiczna kieruje się zawsze do Boga ("Wszechmogący Boże!"), a wstawiennictwo świętych jest w niej wspomniane, jako coś, o czym się Bogu "przypomina ("spraw za Jego wstawiennictwem...")

Nie ma natomiast zwyczaju, aby w liturgii kierować słowa modlitwy wprost do Maryi lub innych świętych (jednym z wyjątków jest używana w czasie chrztu Litania do Wszystkich Świętych). Wynika z tego, że do aniołów i świętych modlimy się tylko o wspomożenie w wyproszeniu łaski, a nie o to, aby Bóg nasze modlitwy poznał. Modlimy się więc nie tyle "do świętych", co "o wstawiennictwo świętych", całkiem podobnie, jak prosimy przyjaciół ze wspólnoty o modlitwę wstawienniczą.

Chrześcijanin to człowiek, którego życie może być porównane do uczestniczenia w trudnych zawodach. W tych zmaganiach duchowego sportu "kibicują mu duchy ludzi sprawiedliwych, którzy już są zbawieni. Podobnie jak na stadionie są trybuny, na których zasiada otaczające stadion grono życzliwych i dopingujących kibiców, podobnie i my "mamy dokoła siebie takie mnóstwo świadków [i] winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach" (Hbr 12, 1). Dosłownie List do Hebrajczyków mówi o "chmurze świadków", czyniąc może kto wie? aluzję do zapełnionych kibicami trybun piętrzących się nad zawodnikami, którzy dają z siebie wszystko na płycie stadionu. Oczywiście, wszystkie takie modlitewne pośrednictwa i orędownictwa, czyli duchowe kibicowanie i dopingowanie, mają sens o tyle, o ile są włączone w orędownictwo Jezusa Zmartwychwstałego. Święci pomagają nam "patrzeć na Jezusa, który nam w wierze przewodzi", natomiast nigdy nie powinni zajmować Jego miejsca w naszej pobożności (por. Hbr 12, 1-2).

c. Niech się każdy trzyma swego przekonania!

A co mamy zrobić, jeśli czegoś w zwyczajach modlitewnych jakiejś grupy ludzi w naszym Kościele nie rozumiemy, jeśli nam się coś nie do końca podoba, albo nawet po prostu nie zgadzamy się z tym? Czy ma to być powodem do napięć we wspólnocie lub do utraty poczucia jedności? Otóż chrześcijanin ukształtowany przez Biblię umie modlić się w Kościele jak w pewnego rodzaju dużej rodzinie, gdzie rodzice umieją uszanować odrębne nieco przekonania dzieci, a dzieci starodawne w ich oczach zwyczaje dziadków. Takiej postawy wobec różnorodnych zwyczajów modlitewnych uczy Pismo św.: "Tego, który jest słaby w wierze, przygarniajcie życzliwie, bez spierania się o poglądy [...] ten, kto jada wszystko, niech nie pogardza tym, który nie wszystko jada, a ten, który nie jada, niech nie potępia tego, który jada [...] Jeden czyni różnicę między poszczególnymi dniami, drugi uważa wszystkie dni za równe: niech się każdy trzyma swego przekonania [...] Dlaczego gardzisz bratem swoim? Wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga" (Rz 14, 1-10).

Dlatego chrześcijańska pobożność biblijna odróżnia to, co dla wierzącego jest w modlitwie obowiązkowe, od tego, co dowolne. Obowiązkowe jest tylko to, co wyraźnie Jezus Chrystus i Jego Apostołowie zawarli w Piśmie św., a więc te obietnice, które nazywają się sakramentami. Dlatego też, kto chce okazać Bogu swoją ufność w Jego Słowo, ten koniecznie musi być ochrzczony, brać udział w Eucharystii, jeśli zdarzy mu się nieszczęście grzechu śmiertelnego powinien wyznać go zgodnie z zaleceniem Biblii w spowiedzi.

Ale jest wiele rodzajów modlitwy, co do których Pismo św. się po prostu nie wypowiada: nowenny środowe, nabożeństwa październikowe, gorzkie żale, pielgrzymki do sanktuariów, różańce i procesje, droga krzyżowa... To wszystko możemy zmieścić w biblijnej kategorii: "Niech się każdy trzyma swego przekonania". Bardzo wielu ludzi korzysta z takich form modlitwy, inni uważają, że nie odpowiada to ich wewnętrznemu nastawieniu. Formy te zmieniają się zresztą w ciągu wieków: jedne powstają, inne zanikają. I tak na przykład zwyczaj poszczenia przez wszystkie dni Wielkiego Postu ostatnio zanikł; zwyczaj modlitwy twarzą na wschód niegdyś absolutnie przestrzegany dziś jest praktycznie w ogóle zapomniany. Natomiast rodzą się formy nowe: od XII wieku coraz szerzej znany jest różaniec, od całkiem niedawna zwyczaj obchodzenia dziewięciu pierwszych piątków.

Biblijnie nastawiony chrześcijanin korzysta z tych różnych form modlitewnej pomocy, ale nie uważa tych form za obowiązkowe dla wszystkich, gdyż jednym odpowiadają takie, a innym inne. "Niech więc nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta czy nowiu, czy szabatu. Są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa. Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i przesadnej czci aniołów" (Kol 2, 16-18). Wszystkie tego rodzaju zwyczaje modlitewne obejmuje nazwa: "religijność ludowa". Tak mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego, streszczając w niewielu słowach biblijną naukę na ten temat:

"Zmysł religijny ludu chrześcijańskiego zawsze znajdował wyraz w różnorodnych formach pobożności, które otaczały życie sakramentalne Kościoła. Są to: cześć oddawana relikwiom, nawiedzenia sanktuariów, pielgrzymki, procesje, droga krzyżowa, tańce religijne, różaniec, medaliki itp. Te formy pobożności są kontynuacją życia liturgicznego Kościoła [...] należy je tak uporządkować, aby zgadzały się z liturgią [...] ponieważ ona ze swej natury znacznie je przewyższa" (KKK 1674-1676).

Do Boga czy raczej do Maryi? Błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia

a. Niepokalana i Wniebowzięta Matka Kościoła

"I prawosławie, i katolicyzm nauczają wiary w taką samą niebiblijną, wiecznie dziewiczą i wszechmogącą «Maryję»". Tak grzmiał niedawno w jednym ze swoich licznych wystąpień publicznych zacięty krytyk katolickich praktyk pobożnościowych. Jak więc jest naprawdę? Jaki jest związek Maryi, Matki Jezusa z Nazaretu z naszą modlitwą do Boga i z naszym chrześcijańskim kroczeniem przez życie?

Zdanie zamieszczone w Łukaszowej Ewangelii (Łk 1, 48) to jedno z najbardziej zadziwiających proroctw biblijnych. Odnosi się bowiem do tej samej osoby, która je wypowiada. Maryja, po tym jak usłyszała od anioła, że stać się ma matką Zbawiciela, usłyszała od Elżbiety "Błogosławiona jesteś między niewiastami" (Łk 1, 31 i 42). Wtedy Matka Jezusa z natchnienia Ducha Świętego ogłosiła, że taki sam sposób odnoszenia się do niej, jakim powitała ją Elżbieta, będzie już na zawsze trwać w Kościele Bożym. Nie wystarczy, że błogosławi ją Elżbieta, gdyż jak ogłasza Maryja "Odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia" (Łk 1, 48). Dlatego chyba nikogo nie dziwi, jeśli to biblijne proroctwo spełnia się przez usta wiernych chrześcijan, którzy mają zwyczaj powtarzać: "Zdrowaś, Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami..." Należało prawdę mówiąc tego oczekiwać, skoro Duch Święty przez Maryję sam to przepowiedział i w Biblii to zapisano: że mianowicie wszystkie pokolenia będą ją błogosławić.

Nie znaczy to, że niemożliwe są w tej kwestii przejaskrawienia i przesada. Sam Jan Paweł II przypomniał niedawno (3 stycznia 1996 r.): "Jezus wskazał swoim współczesnym, aby oddając cześć Jego Matce nie ulegali tylko emocjom, lecz aby uznali przede wszystkim w Maryi Tę, która jest błogosławioną [...] należy zawsze unikać pozycji krańcowych, kierując się wiernością prawdzie objawionej".

Jedna skrajność polega na takich formach modlitwy, pobożności, zwracania się do Maryi, które zacierają różnice między Bogiem a człowiekiem: między Bogiem wcielonym w Jezusie z Nazaretu a człowiekiem Maryją. Konieczne jest zaś jak mówi Jan Paweł II "aby [...] zachować zawsze nieskończoną różnicę, która istnieje między osobą ludzką Maryi a Osobą Boską Jezusa". Różnica między Maryją a Jezusem nie jest po prostu "duża"; ona jest nieskończona.

Niedobrze więc byłoby, gdyby stawiano w modlitwie i pobożności Jezusa i Maryję na równi, a czasem nawet preferowałoby się Maryję jako "bardziej przystępną i miłosierną" niż Syn Boży lub Bóg Ojciec. Niektórym ludziom Jezus wydaje się bardziej daleki, bo przecież łączy w sobie obok miłosierdzia pewne "niebezpieczne" cechy (jest przecież też Sędzią por. Mt 25, 32). Maryję traktują natomiast jako czyste miłosierdzie ("Matka miłosierdzia") i w takim zestawieniu wychodzi na to, że grzesznikowi lepiej będzie zwrócić się do Niej. Jest to oczywiście nie do przyjęcia, gdyż zaprzecza najbardziej podstawowym prawdom chrześcijańskiej wiary. Jeśli bowiem jakieś stworzenie, jak na przykład Maryja, jest miłosierne, to przecież mogło swoje miłosierdzie otrzymać tylko w darze od Stworzyciela!

Spróbujmy sobie przypomnieć, co Pismo św. wyraźnie nam mówi: na początku była tylko jedna osoba, która wierzyła w to, że Jezus jest Zbawicielem. Była to Maryja (Łk 1, 45). Wtedy nie będzie nas dziwić, że do tego początkowego, "jednoosobowego Kościoła" odnoszą się wszystkie obietnice dotyczące późniejszego Kościoła, który ma dojść do zbawienia.

Jeden z przykładów odnosi się do tytułu, jakim często obdarzamy Maryję: "Niepokalanie Poczęta". W polskim tłumaczeniu Biblii nie jest to już tak wyraźne, ale na przykład łaciński tekst Pisma św. kilkakrotnie odnosi tytuł "Niepokalana" (łac. Immaculata) do wszystkich chrześcijan lub do całego Kościoła w przyszłej chwale. Czytamy na przykład, że Chrystus pragnie, aby "osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany" (po łacinie: Ecclesia Immaculata, czyli "Kościół Niepokalany" - Ef 5, 27). Maryja jest więc pierwowzorem Kościoła uświęconego przez Krew Jezusa, który ma się stawać podobny do Maryi w otrzymanej od Boga świętości. Matka Jezusa jest wolna od grzechu nie tak jak Jezus, który nie potrzebował zbawienia, ale właśnie wskutek zbawienia przez Chrystusa. Woła przecież: "Raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy" (Łk 1, 47). Źródło jej wolności od grzechu jest więc tym samym źródłem, z którego czerpią uwalniani od grzechu wszyscy pozostali chrześcijanie: Krzyż Jezusa i jego powstanie z martwych.

Drugim przykładem może być tytuł "Wniebowzięta". Niektórzy odnoszą wrażenie, jakby tytuł ten podkreślał podobieństwo Maryi do Chrystusa w taki sposób, że oznaczałby skrajną odrębność jej losu od losu "normalnych chrześcijan". Tymczasem jednak cały Kościół oczekuje swojego wniebowzięcia: "zmarli w Chrystusie powstaną pierwsi, potem my, żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana" (1 Tes 4, 16-17). O tym, że Wniebowzięcie Maryi jest zapowiedzią dla całego Kościoła oczekującego na swoje wzięcie do nieba, świadczy też tekst z Ewangelii św. Mateusza, gdzie czytamy, że po zwycięstwie Chrystusa "groby się otworzyły i wiele ciał Świętych, którzy umarli, powstało; i wyszedłszy z grobów po Jego zmartwychwstaniu, weszli do Miasta Świętego i ukazali się wielu" (Mt 27, 52-53). Przecież chyba nie powrócili do swoich grobów po krótkim urlopie, ale trafili do nieba! Ważny jest w tym względzie los Eliasza, który "wśród wichru wstąpił do niebios" (2 Krl 2, 11). Ogłoszony przez Kościół dogmat Wniebowzięcia nie mówi koniecznie o wyłączności Maryi w tym względzie. Nawet św. Tomasz, wielki teolog Kościoła mówiąc "o tym, co już jest wskrzeszone" wymienia w największym swoim dziele, w Sumie Teologicznej "Chrystus sam i Najświętsza Panna, a także ewentualnie inni święci, którzy są w chwale wraz ze swoim ciałem".

Kolejny przykład to tytuł "Matka Kościoła". Maryja słusznie może być tak nazwana. Nie może to jednak sprawiać wrażenia, że zachodzi tu analogia do Boga, który jest Ojcem. Jeśli szukać podobieństw, to raczej jej tytuł "Matki" staje się analogiczny do tytułu, jakim Biblia obdarza Abrahama tego patriarchę Starego Testamentu nazywa "ojcem". Abraham jest "ojcem wszystkich tych, którzy wierzą" (por. Rz 4, 12). Nawiasem mówiąc, określenie "matka wierzących" też nie jest obce duchowi Nowego Testamentu: Apostoł Piotr wspominając żonę Abrahama, Sarę, mówi swoim uczennicom: "Stałyście się jej dziećmi, gdyż dobrze czynicie" (1 P 3, 6). Wypada nam dzisiaj zapytać: czy Maryja nie jest jednak ważniejsza od Sary? I czy tym bardziej nie można powiedzieć: "staliście się dziećmi Maryi"? Zwłaszcza, że Jezus "rzekł do ucznia: "Oto Matka twoja" (J 19, 27).

U początku historii Starego Testamentu stoi więc, w roli ojca, Abraham. Apostoł Paweł, który należał zarówno do Starego, jak i do Nowego Testamentu, rozumiał swoją wiarę w sposób następujący: "ci, którzy polegają na wierze, są synami Abrahama" (Ga 3, 7). Widzimy, że Apostoł Paweł, wzorem Żydów swoich czasów, również nazywał Abrahama "ojcem". Sama Maryja widzi siebie jako wkraczającą w ślady Abrahama. Woła radośnie, że Bóg okazał się "pomny na miłosierdzie swoje, jak przyobiecał naszym ojcom na rzecz Abrahama i jego potomstwa" (Łk 1, 45-55). Abraham "uwierzył i Pan poczytał mu to za zasługę" (Rdz 15, 6), a Maryja doczekała się pochwały "błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła" (Łk 1,45). Abraham usłyszał od Boga "będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą" (Rdz 12, 3), a Maryja sama wyznała: "oto błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia" (Łk 1, 48). Stosując to samo rozumowanie co Izraelici wobec Abrahama, chrześcijanie zaczęli nazywać Maryję "Matką wszystkich wierzących", a więc "Matką Kościoła". Dlatego chrześcijanie w czasie pogrzebu śpiewają "niech na twe spotkanie wyjdzie litościwa Matka", słusznie uważając, że jeśli Lud Starego Testamentu spodziewał się spotkania w niebie z Abrahamem (por. Łk 16, 22), to Lud Nowego Testamentu może spodziewać się spotkania także z Maryją (z Abrahamem oczywiście również! nie zapominajmy, że pełna wersja katolickiej Litanii do Wszystkich Świętych zawiera u swego początku wezwanie "Święty Abrahamie, módl się za nami"). Ta biblijna logika w pobożności maryjnej stała się zresztą częścią oficjalnego nauczania w Kościele: "wiara Abrahama stanowi początek Starego Przymierza; wiara Maryi daje początek Przymierzu Nowemu" (są to dosłowne sformułowania Jana Pawła II z jego maryjnej encykliki Redemptoris Mater).

Maryja jest wzorem wiary i pobożności dla różnego typu powołań. Po pierwsze, dla powołania do życia kontemlacyjnego, ponieważ "zachowywała wszystkie te wspomnienia w swoim sercu" (Łk 2, 51). Po drugie, dla powołania do życia wśród zajęć tego świata, jako osoba, która miała męża i dziecko. Wszyscy mogą się od niej uczyć, jak "uwielbiać Pana" za to, że "wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny" (Łk 1, 46 i 49). Dla naszych czasów być może najważniejszym aspektem naszego naśladowania Maryi jest jej wiara. Wiara w słowo Boże jest dla Maryi tytułem do błogosławieństwa Bożego: "błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią ci się słowa powiedziane ci od Pana" (Łk 1, 45).

b. Różaniec

Nie sposób mówić o pobożności bez poruszenia tematu różańca. Różaniec to bez wątpienia najpopularniejsza forma modlitwy maryjnej w całym Kościele katolickim czasów współczesnych. Jednym z bardziej kuriozalnych zarzutów, z jakim zdarzyło mi się spotkać ze strony pewnych osób nielubiących katolicyzmu było to, że jest to "katolicka mantra". Podobieństwo do mantry miało wynikać z tego, że 50 razy powtarza się w różańcu te same słowa. Ciekawe, co powiedzieliby tacy krytycy, gdyby przeczytali kiedyś Psalm 136. Powtarza się w nim w każdym wersecie (dokładnie: 26 razy) to samo wezwanie: "bo Jego łaska na wieki". Czyżby więc nawet Biblia ukrywała mantry? Może trzeba ją wobec tego oczyścić z obcych wpływów? Pozostawiając na boku takie curiosa, warto spojrzeć teraz poważniej na tę chyba najpopularniejszą modlitwę medytacyjną w Kościele katolickim.

Czy można nazwać różaniec "biblijną pomocą do biblijnej modlitwy"? Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie najpierw zastanawiając się, kto jako pierwszy w historii modlił się w sposób takimi oto słowami opisany:

"Recytowane są słowa modlitwy «Zdrowaś, Mario, łaski pełna, Pan z Tobą...» Połączone z tym są rozważania według przygotowanych i podsuniętych w odpowiedniej chwili punktów. Punkty te obejmują kolejno najważniejsze tajemnice narodzenia i życia Jezusa Chrystusa, dokonanego przez Niego zbawienia, Jego zwycięstwa w tych, którzy Mu uwierzyli."

Otóż nawet jeśli dziś kojarzy nam się ten opis z różańcem, to przede wszystkim jest to relacja z pewnej modlitwy-rozważania, jaką znajdujemy na kartach Biblii! A konkretniej, w Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 28-37). Znajduje się tam tekst przedstawiający nam Maryję zaskoczoną nagłą "wizytą" anioła. Anioł wypowiada słowa używane tyle razy w każdej różańcowej modlitwie, słowa które obecnie znamy jako pierwszą część modlitwy "Zdrowaś, Maryjo", czyli "Pozdrowienia Anielskiego". Maryja przystępuje do "rozważania, co miałoby znaczyć to pozdrowienie" (Łk 1, 29). Nie jest w tym zdana tylko na własne siły. W zrozumieniu pomaga jej Anioł Gabriel, przedstawiający w skrócie najważniejsze punkty z (mającej się stać dopiero w przyszłości) historii zbawienia. "Poczniesz i porodzisz Syna" tak Anioł objawia tajemnicę pojawienia się Syna Bożego na ziemi; "Nadasz Mu imię Jezus" oto objawienie celu Jego misji, gdyż imię "Jezus" oznacza "Jahwe zbawia"; "Będzie On nazwany Synem Najwyższego" tak objawiona zostaje tajemnica tożsamości Jezusa Chrystusa, Syna Bożego; "Będzie panował nad domem Jakuba na wieki" słowa te zawierają zapowiedź zwycięstwa na śmiercią; i wreszcie "A Jego panowaniu nie będzie końca" przez co Anioł objawia tajemnicę nieskończonego władania Jezusa, które nie będzie miało granic (por. Łk 1, 30-33). Maryja słucha słów "Pozdrowienia Anielskiego" i "rozważając, co miałoby ono znaczyć", przebiega myślami wszystkie te punkty historii życia swojego Syna, przedstawione jest przez Anioła. Tyle o Maryi i jej rozważaniu opisanym w Piśmie św. Zauważmy jednak, że dokładnie to samo czyni chrześcijanin modlący się na różańcu.

Po pierwsze, powtarza wiele razy pod rząd słowa "Pozdrowienia Anielskiego", słowa "Zdrowaś, Maryjo". Różaniec to recytowanie "Pozdrowienia Anielskiego", gdyż tak uczynił opisany w Biblii Anioł (Łk 1, 28).

Po drugie, chrześcijanin "rozważa, co miałoby znaczyć to pozdrowienie". Różaniec to rozważanie fundamentów wiary, to rozważanie treści pozdrowienia Anioła, bo tak uczyniła jak uczy Biblia Maryja (Łk 1, 29).

Po trzecie, chrześcijanin swoje rozważanie prowadzi według pewnych punktów, zwanych "tajemnicami różańcowymi". Tajemnice te to na przykład "Narodzenie Jezusa Chrystusa" albo "Śmierć na krzyżu", lub "Zmartwychwstanie". Różaniec jest to rozważanie wzorowane na punktach podanych Maryi przez Gabriela (Łk 1, 31-37), zawierających tajemnice historii zbawienia (narodzenie, ofiara i zwycięstwo Chrystusa). Różaniec zawiera też tajemnice dotyczące zwycięstwa Ludu Bożego, gdyż "panowaniu Jezusa nie będzie końca", będzie On zwycięsko panował w tych, którzy Mu zawierzyli. Stąd biorą się tajemnice dotyczące najwspanialszej przedstawicielki Bożego Ludu Maryi, i to tajemnice dotyczące właśnie panowania mocy Jezusa w niej: Wniebowzięcie i Ukoronowanie chwałą.

Po czwarte, różaniec jest to modlitwa "z Maryją, Matką Jego". Tak było na początku, że Kościół obejmujący Apostołów, niewiasty i braci Pańskich modlił się razem "z Maryją, Matką Jego" (Dz 1, 14). Tyle tylko, że dziś ta jedność w modlitwie nie jest realizowana fizycznie, ale dokonuje się duchowo, gdyż Maryja przebywa wraz z innymi zbawionymi w niebie.

Czy więc można nazwać różaniec "biblijną pomocą do biblijnej modlitwy"? W świetle pierwszego rozdziału Łukaszowej Ewangelii trudno go chyba nazwać inaczej.


Może ktoś zapytać: a czy różaniec jest konieczny? Przecież dawniej rozmyślano o tajemnicach podanych przez Anioła Gabriela na inne sposoby. Dopiero od średniowiecza rozmyślanie to najczęściej przebiega za pomocą metody zwanej różańcem, a więc do dziedzictwa wiary w sensie ścisłym nie należy. Owszem, jest to prawda, ale różaniec należy do pięknych zwyczajów ubogacających życie wiary wszystkich tych chrześcijan, którzy odczuwają pragnienie modlenia się za jego pomocą. Z jednej strony więc, różaniec nie jest "katolicką mantrą", ale z drugiej strony nie jest absolutnym sprawdzianem katolickiej wiary. Z tego, że jest on modlitewnym wnioskiem z lektury stosownego fragmentu Biblii (1 Łk) wynika wielki pożytek z jego odmawiania, choć oczywiście nie obowiązek. Nazwano go kiedyś w analogii do zwyczajów prawosławnych "Jezusową modlitwą Zachodu". Różaniec jest pięknym ludowym zwyczajem modlitewnym chrześcijańskiego ludu i takim niech pozostanie.

Obrazy religijne:

Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego obrazu...

Ulubionym tematem krytyków Kościoła katolickiego jest przytaczanie jednego z Dziesięciu przykazań: "Nie będziesz czynił żadnej rzeźby" (Wj 20, 4). Na tej podstawie gwałtownie krytykują wszelki użytek czyniony z obrazów i rzeźb, czy to do ozdabiania kościołów, czy to jako pomocy w modlitwie.

Oczywiście, są możliwe nadużycia w tak zwanym kulcie obrazów. Zdawano sobie z tego sprawę w pierwotnym Kościele, gdzie wobec powszechnego w społeczeństwie bałwochwalstwa stosowano się do zasady wyrażanej słowami: "nie powinno się umieszczać obrazów w kościołach". Znany w starożytności Synod w Elwirze ok. 300 r. nakazywał, że w kościołach nie powinno być żadnych wizerunków. Niebezpieczeństwo przesady w użytkowaniu obrazów zauważano także później. Wielki Doktor Kościoła św. Jan od Krzyża pisał w swojej Drodze na Górę Karmel, że "niektórzy posługują się obrazami świętych, jakby figurkami bożków [...] i są do nich tak przywiązani, jak był Michas lub Laban przywiązany do swych bałwanów".

a. Ile przykazań z Dekalogu chcemy zachowywać?

Pozostawiwszy możliwe nadużycia na boku, powróćmy do sedna sprawy. Człowiek troszczący się o zachowywanie Dziesięciu przykazań na pewno nie chce zachować tylko jednego z nich. Z pewnością będzie pragnął pozostać wierny także i pozostałym dziewięciu. W końcu Biblia w Nowym Testamencie mówi bardzo wyraźnie: "choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie" (Jk 2, 10). Gdyby więc zarzut o "cześć obrazów" rzeczywiście wynikał ze szczerego przejęcia się Słowem Bożym, musiałby koniecznie doprowadzić do zauważenia jeszcze jednej ważnej "luki" w postępowaniu: "Pamiętaj o dniu szabatu, aby go uświęcić [...] nie możesz w dniu tym wykonywać żadnej pracy [...] pobłogosławił Jahwe dzień szabatu i uznał go za święty" (Wj 20, 8-11).

Ciekawe jest jednak, że rzadko kiedy krytycy wyciągają wniosek, który musi się narzucić z całą oczywistością, jeśli nie wyrywa się jednego przykazania z kontekstu pozostałych. Kto chce dosłownie zachować drugie przykazanie (o czci oddawanej religijnym podobiznom) według jego judaistycznego rozumienia, musi również w ten sam sposób zachować pozostałe przykazania. A wśród nich znajduje się również bezwzględny nakaz zachowywania szabatu. Jakoś jednak nie słychać, by ci, którzy gwałtownie krytykują wszelki użytek czyniony z wizerunków świętych, z równą pasją wzywali do niepracowania w soboty, do liczenia, czy nie zrobi się w szabat więcej kroków, niż godzi się to uczynić w dzień odpoczynku...


Wśród krytyków Kościoła katolickiego tyle konsekwencji w myśleniu zachowali tylko Adwentyści Dnia Siódmego, święcący sobotę. Inne wyjście wybrali Świadkowie Jehowy: w ich katechizmie wyczytać można, że Dziesięć przykazań Starego Testamentu nie obowiązuje chrześcijanina w ogóle, gdyż zostały zastąpione przez prawo Nowego Testamentu.

Natomiast pozostali zwolennicy rozumienia Dziesięciu przykazań w oderwaniu od Tradycji Kościoła wybrali sobie jedno przykazanie ("nie będziesz czynił żadnej rzeźby...") do dosłownego zachowania, a inne ("pamiętaj o dniu szabatu...") zachowywać chcą w sensie jedynie metaforycznym. Myślą przewodnią ich rozumowania nie jest więc wierność tekstowi Biblii, ale niechęć do pewnych katolickich (i prawosławnych) zwyczajów modlitewnych i wyrwanie w tym celu jednego przykazania z kontekstu pozostałych.

A co stanie się z popularnym znakiem "chrześcijańskiej ryby" przyklejanym na samochodach również przez braci protestantów? Przecież przykazanie mówi dosłownie "nie będziesz czynił żadnego obrazu", również "tego, co jest w wodach pod ziemią" (Wj 20, 4). Czy od jutra ogłosimy akcję odrywania z samochodowych bagażników naklejek z podobizną ryby?

b. Apostoł Paweł o przykazaniach

A jak do Dziesięciu przykazań odnosił się św. Paweł? "Niech nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta czy nowiu, czy szabatu; są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa" (Kol 2, 16-17). Jasne jest, że dosłowne, w sensie judaistycznym rozumienie przykazania (w tym przypadku o szabacie) wydawało się Apostołowi nieistotne; ważne było zachowanie ducha przykazań. Wyraźnie zresztą napisał o tym na innym miejscu: "kto miłuje bliźniego, wypełnił Prawo [...] miłość jest doskonałym wypełnieniem Prawa" (Rz 13, 8 i 10).

Dlatego katolicy wchodząc w biblijny styl myślenia św. Pawła, rozróżniają w Dekalogu dwa rodzaje przykazań. Są tam przykazania dotyczące codziennego postępowania moralnego (nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij) i te obowiązują niezmiennie, dziś tak samo jak przed tysiącami lat. Natomiast przykazania kultowe (dotyczące szabatu, imienia Bożego Jahwe, wizerunków religijnych) obowiązują w sensie duchowym. Podobnie jak św. Paweł nie zobowiązywał nikogo do święcenia szabatu, tak samo nie ma powodu, by odczuwać zgrozę na widok wizerunku jakiejś świętej postaci.

c. Bóg poleca wizerunki jako wystrój miejsca modlitwy

Często jednak zarzut związany z pierwszym przykazaniem idzie dalej: "Dobrze", mówi się, "gdyby wszystko było ograniczone do obecności ozdób artystycznych w kościołach w charakterze dekoracji, to jeszcze nie byłoby tak źle; ale przecież katolicy oddają obrazom cześć uwielbienia". Jest prawdą, jak wynika z przytoczonego wyżej tekstu św. Jana od Krzyża, że czasem może się zdarzyć taka grzeszna przesada w czci wizerunków religijnych. Ale wtedy, jak jasno pisze ten hiszpański święty i jak głosi nauczanie Kościoła, mamy do czynienia z błądzącymi katolikami. Ważne jest natomiast, jak być powinno, jaki jest autentycznie katolicki stosunek do obrazów religijnych.

Otóż Biblia naucza, że Bóg potępił wprawdzie adorację figur, ale nie tylko że nie potępił używania figur przy modlitwie, to jeszcze czasem osobiście polecał ich zastosowanie. Ta sama księga biblijna, która zawiera Dekalog (czyli Księga Wyjścia), zawiera też Boże polecenie uczynienia figur oraz co więcej umieszczenia ich w świętym przybytku! "Dwa cheruby wykujesz ze złota [...] Cheruby będą miały rozpostarte skrzydła ku górze [...] i ku przebłagalni będą zwrócone twarze cherubów" (Wj 25, 18-20). Wygląda na to, że niektórzy znawcy Biblii lepiej od Pana Boga wiedzą, jak przestrzegać Dziesięciu przykazań.

Podobnie Dawid przekazał plany świątyni Salomonowi, łącznie z modelem czy wzorem wozu "z cherubami złotymi, rozciągającymi skrzydła i pokrywającymi Arkę Przymierza". I dodał jeszcze: "O tym wszystkim pouczony zostałem na piśmie przez Jahwe" (1 Krn 28, 18-19). Podobnie kiedy Ezechiel miał "Boże widzenie kraju Izraela" i świątyni jerozolimskiej (Ez 40, 2), a anioł pokazał mu szczegóły świątyni, okazało się, że "na ścianach wokoło, wewnątrz i na zewnątrz, były wyobrażenia cherubów i palm [...] każdy cherub miał dwie twarze, jedną twarz ludzką i twarz lwa" (Ez 41, 18). Ciekawe, czy gorliwy krytyk Kościoła katolickiego umiałby się dziś modlić w takiej scenerii: świątynia pełna figur i płaskorzeźb aniołów. Czy czasem z takiej scenerii, której projekt wykonawczy jest zawarty w Słowie Bożym, nie uciekłby z przerażeniem w imię swojego rozumienia wierności Bożemu Słowu?

d. Bóg poleca wizerunek jako pomoc modlitewną

Podczas plagi węży na pustyni "Jahwe rzekł do Mojżesza "Sporządź węża i umieść go na wysokim palu, wtedy każdy ukąszony, jeśli spojrzy na niego, zostanie przy życiu"" (Lb 21, 8). Mamy tu do czynienie nie tylko z dekoracją miejsca modlitwy, ale z faktyczną pomocą w modlitwie w postaci wizerunku religijnego.

Tak samo należy podejść do problemu relikwii. Są to albo przedmioty związane z jakąś świętą postacią z przeszłości, albo czasem nawet fragmenty jej doczesnego ciała. W wielu kościołach przechowuje się takie przedmioty i uważa się je za szczególnie cenne. Dawniej często wiązano z nimi wiarę w moc Bożą, na przykład uzdrowieńczą. O pierwszych relikwiach czytamy już w Nowym Testamencie: "Bóg czynił niezwykłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy" (Dz 19, 11-12).

Odrzucając fundamentalistyczną krytykę wszelkich wizerunków religijnych jako pomocy modlitewnych warto jednocześnie pamiętać, że rzeczywiście może kryć się tutaj problem grzechu człowieka. Fakt, że ktoś błędnie interpretuje jedno z przykazań Dekalogu nie oznacza, że przykazanie to w ogóle nie istnieje. Można przywiązywać do religijnych wizerunków i innych tego typu przedmiotów tak wielką wagę, że zacznie to prowadzić do błędu. Św. Augustyn pisał w V wieku w dziele O zgodności Ewangelistów: "Słusznie zasłużyli na błąd ci, którzy nie szukają Chrystusa i Jego Apostołów w świętych księgach, ale na malowanych ścianach. Nic też dziwnego, że zwiodły ich pomysły malarzy".

Również Słowo Boże przestrzega przed możliwością wynaturzenia czci nawet takich wizerunków, które polecone zostały przez Boga. Dowiadujemy się, że węża uczynionego na pustyni przechowywano w Izraelu jeszcze bardzo długo, aż w końcu Ezechiasz "czyniąc to, co jest słuszne w oczach Jahwe [...] potłukł węża miedzianego, którego sporządził Mojżesz, ponieważ aż do tego czasu Izraelici składali mu ofiary kadzielne nazywając go Nechusztan" (2 Krl 18, 4). Bóg polecając ten wizerunek jako pomoc w modlitwie nie dał jednocześnie wolnej ręki, aby zamieniać taką statuę w bożka. Podobnie niech figury, obrazy i inne przedmioty przypominają osobę, którą przedstawiają, ale niech nigdy nie zajmują jej miejsca!

Cuda:

Czynić większe cuda niż Jezus?

Zdarzają się krytycy Kościoła katolickiego, którzy pokrzykują buńczucznie:

"Katolicy nie wierzą w moc Bożą i dlatego chorują! Gdybyś, bracie, naprawdę uwierzył w Ewangelię, to nie musiałbyś nigdy chorować! Wypędziłbyś choroby z twojej rodziny i już nigdy by nie wróciły. Byłbyś zawsze zdrowy i zadowolony, a w dodatku nie miałbyś kłopotów finansowych, gdyż Bóg zawsze błogosławiłby cię zamożnością. Tak uczy Biblia! Zostałem odkupiony z wszystkich chorób i słabości. Z WSZYSTKICH!!!"

Czy to prawda? Czy rzeczywiście mamy dostęp już tu na ziemi do świata bez chorób, bez zasadzek szatana, bez przykrych dla nas praw przyrody? W końcu w Markowej Ewangelii czytamy: "Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą, węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie" (Mk 16, 17-18).

a. Obietnica biblijna mocy Bożej w życiu chrześcijanina

Pojawiło się w ostatnich czasach rozumienie tego fragmentu Biblii na sposób dość przedziwny. Rozumie się mianowicie czasem ten werset tak: każdy chrześcijanin, który uwierzy, będzie mówić nowymi językami; każdy jeśli tylko położy ręce na chorych na pewno ich uzdrowi; każdy będzie miał dowolną władzę nad złymi duchami, na przykład "związywania i rozwiązywania". Skrajni interpretatorzy idą dalej: czyż ten werset nie zawiera polecenia brania węży do rąk? czyż nie poleca picia trucizn? Amerykańska wspólnota o nazwie Kościół Świętości Bożej w Sercu Jezusa w imię wierności Ewangelii każe swoim członkom brać do ręki grzechotniki i tańczyć z nimi. W końcu czytamy przecież polecenie: "węże brać będą do rąk". O rytualnym piciu trucizny połączonym z budzeniem wiary, że Bóg nas zachowa od wszelkiej szkody, jeszcze nie słychać. Na razie?

W tak wypaczonym rozumieniu wersety te oznaczałyby, że chrześcijanin będzie żyć w zupełnie innym świecie niż pozostali ludzie: nie będą go dotykać żadne choroby, nie będzie narażony na żaden atak złego ducha, będzie ponad prawami przyrody, które mówią, że jad węży jest szkodliwy, a trucizny śmiertelne. W takim sensie oznaczałoby to, że decyzja uwierzenia już za życia, w doczesności, przenosi nas do świata zupełnie innego niż ten, w którym żyliśmy dotychczas.

b. Fundamentalistyczne rozumienie władzy chrześcijanina: iluzja mocy

Jeśli stosuje się ciasną, pseudobiblijną logikę, wydaje się, że rzeczywiście chrześcijanin ma do tego wszystkiego prawo. W końcu Pan Jezus, jak czytamy w Ewangelii, skutecznie uzdrawiał z chorób. Miał władzę nad demonami. Panował nad prawami przyrody zamienił wodę w wino, rozmnożył chleby, uciszał burze, chodził po wodzie. Do tego dał jeszcze uczniom taką oto oszałamiającą obietnicę: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni [...] o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię [...] o cokolwiek prosić Mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię" (J 14, 12-14).

Pan Jezus polecił też uczniom czynić te same rzeczy, które i On czynił: "uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy" (Mt 10, 8). Apostołowie rzeczywiście doświadczyli mocy Jezusa w pełnieniu tych dzieł: Piotr wskrzesił zmarłą Tabitę (Dz 9, 40); znoszono chorych i dręczonych przez duchy nieczyste, a wszyscy doznawali uzdrowienia (Dz 5, 16); Apostołów nie mogły powstrzymać mury ani łańcuchy więzienne, a bramy więzienia same się przed nimi otwierały (Dz 12, 7-10); Paweł miał moc rozkazywania złemu duchowi, aby wyszedł z niewolnicy, a ten był mu posłuszny (Dz 16, 18); nawet ukąszenie żmii nie zaszkodziło Pawłowi, ku zadziwieniu jego towarzyszy (Dz 28, 3-6).

Mamy więc w Biblii opis dzieł Jezusa, mamy polecenie dane uczniom, aby czynili to samo, mamy cały szereg opisów biblijnych mówiących, że uczniowie rzeczywiście żyli w świecie pełnym cudów i znaków. Czyżby więc rzeczywiście człowiek wierzący nie musiał już chorować, czyżby nie musiał być narażony na ataki złego ducha, czyżby prawa przyrody miały być mu posłuszne? Wygląda na pierwszy rzut oka, że rzeczywiście to mają znaczyć słowa: "te znaki towarzyszyć im będą". Tak też często brzmią słowa nauczań rozmaitych entuzjastycznych nauczycieli: nie musisz chorować, złego ducha zawsze możesz związać, prawa przyrody będą ci posłuszne. A nawet możesz brać do ręki grzechotniki...

c. Biblijne realia życia Apostołów: doświadczenie słabości

Tymczasem jednak to wrażenie powstaje z czytania Pisma św. w postaci powyrywanych z kontekstu wersetów. Jest to skutek ciasnego fundamentalizmu. W końcu z deserowego keksu też można powybierać same rodzynki i twierdzić, że w gruncie rzeczy poza rodzynkami nic innego w cieście nie ma. Postawa taka jest, nawiasem mówiąc, charakterystyczna dla małych dzieci.

Nawet pobieżna znajomość Biblii pokazuje nam, że Apostołowie nie żyli zawsze i wszędzie w świecie, w którym zmieniły się prawa przyrody, w świecie bez chorób, bez śmierci, bez więzień i bez szatana.

choroba

W Piśmie św. czytamy o tym, że choroby czasem nękały chrześcijan, skądinąd napełnionych Duchem Świętym i pełnych darów duchowych. Chorował św. Paweł i czy stało się to powodem do wątpienia w moc Jezusa? Stało się wręcz przeciwnie! Bóg wykorzystał jego chorobę jako okazję do ogłoszenia zbawienia w Jezusie Chrystusie:

"Pierwszy raz głosiłem wam Ewangelię zatrzymany chorobą i mimo próby, na jaką moje niedomaganie cielesne was wystawiło, nie wzgardziliście mną ani nie odtrąciliście, ale mnie przyjęliście jak anioła Bożego, jak samego Jezusa Chrystusa" (Ga 4, 13-14).

Chorował "współpracownik i współbojownik" Pawła, Epafras, "wierny sługa Chrystusa, zastępujący Pawła". Paweł nie tylko że nie ukrywał tego faktu, ale pisał o chorobie jako o czymś, co normalnie rzecz biorąc czasem zdarza się w życiu chrześcijańskim. Według Pawła, Epafras "tęsknił za wami wszystkimi i dręczył się tym, że usłyszeliście o jego chorobie; rzeczywiście bowiem zachorował, tak iż był bliski śmierci; ale Bóg się nad nim zmiłował" (Flp 2, 25n).

Zdarzyło się, że chorował działający wraz z Pawłem Trofim (2 Tm 4, 20). Musiała to być ciężka choroba, skoro zmusiła Trofima do przerwania podróży i pozostania w Milecie. Chorował też i sam Tymoteusz, któremu św. Paweł zalecał całkiem naturalne sposoby łagodzenia skutków choroby: "Samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na żołądek i częste twe słabości" (1 Tm 5, 23). Jak widać, niekoniecznie oczekiwał, że chorobę uda się z pewnością wygnać cudownym sposobem.

więzienie

Pomimo że niekiedy Bóg cudownie uwalniał uczniów z więzienia, to jednak nie działo się tak zawsze. Ten sam Paweł, który uwięziony w Filippi oglądał na własne oczy cud ("natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany" - Dz 16, 26) musiał później znosić więzienie. Czy była to klęska Boga i Jego mocy? Nie, Bóg wykorzystał jego więzienie do głoszenia Ewangelii. Gdy Apostoł został zatrzymany w twierdzy, zamiast uwolnienia usłyszał od Pana: "Odwagi! trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie" (Dz 23, 11).

śmierć

Jakkolwiek i Paweł, i Piotr doznali mocy wskrzeszania umarłych, to jednak i oni sami, i wszyscy im współcześni poumierali. Do naszych czasów jakoś nikt z nich nie dożył. Nawet Łazarz wskrzeszony przez Jezusa. Czy więc mieli wrażenie, że umierając są świadkami klęski mocy Bożej? Paweł nie traktował śmierci jako nieszczęścia: "dla mnie bowiem żyć to Chrystus, a umrzeć - to zysk [...] pragnę odejść, a być z Chrystusem" (Flp 1, 21).

szatan

Pomimo mocy wypędzania złych duchów, którą posiadał Paweł, on sam musiał przeżyć również chwile swojej słabości wobec działania złego ducha. I znowu doświadczenie przeciwnych mu zakusów szatana okazuje się okazją do Bożego zwycięstwa. "Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, został mi dany oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: "wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali" (2 Kor 12, 7-9). Nawet w obliczu szatana Apostoł musiał doświadczyć słabości, a nie tylko mocy.

W Apokalipsie czytamy: "Oto diabeł ma niektórych spośród was wtrącić do więzienia, abyście próbie zostali poddani, a znosić będziecie ucisk przez dziesięć dni" (Ap 2, 10). Natomiast całkowite związanie szatana jest obiecane dopiero na czasy ostateczne (Ap 20, 2).

d. Katolickie rozumienie Biblii: moc w słabości się doskonali

Jeżeli więc Apostołowie żyli w takim samym świecie, w jaki żyli wszyscy inni ludzie, poddani byli chorobom, śmierci, więzieniom, a nawet niektórym rodzajom ataków szatana to jak zrozumieć tekst Mk 16, 17-18?

Jeżeli czytamy ten tekst bez fanatycznych okularów, dostrzeżemy w nim łatwo słowo "znaki". Cudowne moce uzdrawiania chorych i niepodlegania prawom przyrody nie są nazwane "normą życia", ale "znakami" [semeia]. Biblijne słowo "znak" oznacza cud, który jest wyjątkiem, odbiegającym od normy. Na przykład o przemianie wody w wino czytamy: "taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej" (J 2, 11). Nie oznacza to, że od tej pory normalnym sposobem przygotowania posiłków w gronie Jezusa i Jego uczniów było cudowne przemienianie półproduktów w gotowe dania obiadowe. Był to "znak", który od codziennej normy właśnie odbiegał.

Jakkolwiek Jezus potrafił uczynić "znak" rozmnożenia chleba (np. J 6, 11), to jednak w powszednim, normalnym życiu posyłał uczniów, aby kupowali żywność (np. J 4, 8).

Chociaż św. Paweł mówił o darze uzdrawiania (1 Kor 12, 9), to jednak kiedy Tymoteusz podupadł na zdrowiu, Paweł poradził mu według najzwyklejszej ludzkiej roztropności: "samej wody już nie pij, używaj natomiast po trosze wina ze względu na żołądek i częste twe słabości" (1 Tm 5, 23).

Znaki towarzyszące Kościołowi przez dwadzieścia wieków jego historii są bardzo wyraźne: w imię Jezusa wyrzucano i wyrzuca się złe duchy, Duch Święty wzbudzał i wzbudza dar mówienia nowymi językami, zdarzało się jak z Pawłem że węże i trucizny okazywały się nieszkodliwe; zawsze wierzono - a dziś ta wiara na szczęście jeszcze bardziej się wzmacnia że Bóg ma moc, aby chorzy cudownie odzyskali zdrowie. W ten sposób sprawdza się zapowiedź Jezusa: "Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję, owszem i większe od nich uczyni" (J 14, 12).

Słowa te nie odnoszą się jednak do indywidualnego chrześcijanina, który (gdyby tylko wierzył odpowiednio mocno), czyniłby większe cuda niż nasz Zbawiciel. Są wprawdzie tacy, którzy w naszych czasach chełpliwie to właśnie głoszą: cóż, możemy ich spytać, kiedy ostatni raz chodzili po jeziorze Śniardwy lub jak często zamieniają dzban wody w wino, możemy też zapytać o adresy wskrzeszonych przez nich zmarłych. A co z gorącym posiłkiem dla pięciu tysięcy? Bezdomni czekają! Zapowiedź Jezusa realizuje się oczywiście przez cały Kościół: ilość cudów i znaków spełnionych mocą Bożą w historii dwudziestu wieków rzeczywiście jest o wiele większa niż ta, o jakiej czytamy w Ewangeliach. Są to jednak tylko "znaki". Obok nich istniały i istnieją powszednie realia życia. Jak uzbrojeni mocą Jezusa Apostołowie, tak i dziś ludzie chorują i umierają; jak Apostołowie podlegają nękającemu działaniu szatana; jak Apostołowie bywają bezsilni wobec kajdan i więziennych murów.

Moc znaków i słabość ciała: jedno i drugie współistniało od czasów biblijnych ze sobą i do dziś współistnieje. Nigdy nie będzie inaczej. Moc bowiem w słabości się doskonali. A zbawieni jesteśmy dopiero w nadziei. Nie oglądamy więc zawsze i wszędzie zwycięstwa nad chorobą, śmiercią i szatanem. Czasem tak, jako znak mocy Bożej. Czasem nie, jako przypomnienie naszej słabości. "W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni. Nadzieja zaś, której spełnienie już się ogląda, nie jest nadzieją, bo jak można się jeszcze spodziewać czegoś, co już się ogląda? Jeśli jednak, nie oglądając, spodziewamy się czegoś, to z wytrwałością tego oczekujemy" (Rz 8, 24-25).

Jeśli czytać będziemy fragment Mk 16, 17-18 przez fanatyczne okulary, to owocem będzie najpierw ślepota na rzeczywistość ("nie choruję! to niemożliwe! Bóg mnie uzdrowił!"), potem frustracja ("jeśli to nieprawda, to gdzie jest Bóg i Jego obietnice?"), a wreszcie wypalone zgliszcza oszukanego serca ("chyba cała Ewangelia też tyle samo jest warta...")

Jeśli natomiast czytamy Pismo św. zgodnie z Tradycją Kościoła, to obietnica Jezusa o "znakach, które towarzyszyć nam będą", będzie nas napełniać radością. Pełna pokoju radość płynie z tego, że Bóg jest pomiędzy nami, że działa pośród swego ludu, że pozwala nam oglądać cudowne znaki swojej mocy. Będziemy cieszyć się tym, że Jezus żyje, uzdrawia i zwycięża moc szatana. Będzie to dla nas pokrzepieniem nawet wtedy, gdy jak Paweł, Tymoteusz czy Trofim będziemy musieli się zmagać z chorobą, a zamiast uzdrowienia, towarzyszyć będzie nam cierpienie. Jezus okaże się Emanuelem, Bogiem-z-nami, zarówno w zwycięstwie i uzdrowieniu, jak i w cierpieniu, chorobie i śmierci.

Nawet "zatrzymani chorobą" będziemy umieli "głosić Ewangelię" i "mimo próby, na jaką niedomaganie cielesne nas wystawia" będziemy widzieć działanie Jezusa Chrystusa (por. Ga 4, 13-14). Nawet cierpiąc więzienie usłyszymy słowa: "Odwagi! trzeba bowiem, żebyś i w Rzymie świadczył o Mnie, jak dawałeś o Mnie świadectwo w Jerozolimie" (Dz 23, 11). Nawet bez wskrzeszenia osoby zmarłej będziemy umieli zrozumieć, że "żyć to Chrystus, a umrzeć to zysk", i że "odejść, to być z Chrystusem" (Flp 1, 21).

Chociaż choroba i śmierć weszły na świat przez zawiść diabła, to jednak w obecnym stanie rzeczy cierpienie nie musi być niezgodne z wolą Boga: "ci, którzy cierpią zgodnie z wolą Bożą, niech dobrze czyniąc, wiernemu Stwórcy oddają swoje dusze" (1 P 4, 19); "Bóg, który was powołał, gdy trochę pocierpicie, sam was udoskonali, utwierdzi, umocni i ugruntuje" (1 P 5, 10). Nawet tak ciężkie doświadczenia jak pojawienie się "ościenia dla ciała, wysłannika szatana, aby policzkował", nawet trzykrotne proszenia Pana pozornie bez odpowiedzi może stanie się okazją do usłyszenia Jego głosu: "wystarczy ci mojej łaski; moc bowiem w słabości się doskonali" (2 Kor 12, 7-9).

e. Błogosławieństwo finansowe

Z pewnością powyższe myśli są dla większości roztropnych chrześcijan oczywiste. Nie są jednak taką oczywistością dla pewnego rodzaju ludzi niepałających zbytnią sympatią do Kościoła katolickiego. A ponieważ bywa, że wydumanymi przez siebie rewelacjami niepokoją katolików stąd jest potrzebna solidna, ugruntowana na Biblii odpowiedź. Jeden z takich badaczy Pisma św. wyczytał na przykład, że "błogosławieństwo Pańskie wzbogaca" (Prz 10, 22) i po wsparciu tego kilkoma innymi cytatami biblijnymi głosi z przekonaniem, że szczera wiara w moc Słowa Bożego zawsze sowicie opłaci się także finansowo. Wierzący, jeśli tylko jego wiara jest odpowiednio mocna, miałby mianowicie cieszyć się nieodmiennie "błogosławieństwem finansowym" i mieć z tytułu swojego zawierzenia obietnicom biblijnym większe dochody niż wtedy, gdy tak mocno nie wierzył.

A oto próbka takiego myślenia, zaczerpnięta z całkiem niedawnej publikacji, rozpowszechnianej przez ludzi krytykujących przy okazji Kościół katolicki. Zachęcając do ofiarności w czasie zbierania składki na nabożeństwach, pisano:

"Dajesz pieniądze, otrzymujesz pieniądze. Dajesz koce, otrzymujesz koce. Apostoł Paweł pisze: "co człowiek sieje, to i żąć będzie" (Ga 6, 7). Zasiej 200 złotych, a powinieneś otrzymać od 6.000 do 20.000 złotych. Dlaczego? Paweł pisze: "Kto sieje skąpo, skąpo też żąć będzie, a kto sieje obficie, obficie też żąć będzie" (2 Kor 9, 6). Zasiej swoje ziarno w dobry grunt. Jezus w przypowieści o ziarnie powiedział: "Jeszcze inne padły na dobrą ziemię i wydały owoc, jedne stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny" (Mt 13, 8)".

Dla niewtajemniczonych krótkie wyjaśnienie: autor tych rewelacji otrzymał wysokość zysku spodziewanego od Boga (od 6.000 do 20.000 zł) mnożąc początkowy wkład (200 zł) przez cyfry podane przez Pana Jezusa w przypowieści o siewcy (od 30 do 100). Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale zaręczam, że niestety naprawdę takie rzeczy publikuje się u progu XXI wieku w gronach uważających się za chrześcijańskie i za żyjące Słowem Bożym. I naprawdę wierzą w to niektórzy z uczestniczących w tym byłych katolików.

Oczywiście, każdy wierzący człowiek przyzna, że jest całkiem możliwe, aby Bóg udzielił błogosławieństwa finansowego całkiem podobnie, jak udziela zdrowia, pokoju i dobrych plonów. Ale od tego do twierdzenia, że chrześcijanin ma prawo stanowczego wyznawania swojego prawa do pozyskiwania finansowych Bożych datków oraz że istnieje przemyślna technika pozyskiwania od Boga tych pieniędzy za pomocą wiary, droga daleka. Tak daleka, że oddala się znacznie, ale to znacznie od Pisma św.

Owszem, wiemy że Boży ludzie opisani w Biblii niekiedy cieszyli się takimi sukcesami, jakie obiecuje nie przymierzając firma AmWay. Czasem dane im było osiągnąć wiele: pieniądze, sukces, szczęście osobiste. Doznawali życia przyjemnego i bogatego, którego wielu mogło im zazdrościć. Tak wyglądała część życia Abrahama lub króla Dawida. Czasem. Ale nie było to regułą. Jaka więc była reguła? Ocena stopnia sukcesu życiowego wiernych sług Bożych Starego Testamentu została w Biblii streszczona tak:

"Jedni ponieśli katusze, nie przyjąwszy uwolnienia, aby otrzymać lepsze zmartwychwstanie. Inni zaś doznali zelżywości i biczowania, a nadto kajdan i więzienia. Kamienowano ich, przerzynano piłą, kuszono, przebijano mieczem; tułali się w skórach owczych, kozich, w nędzy, utrapieniu, w ucisku świat nie był ich wart i błąkali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi. A ci wszyscy, choć ze względu na swą wiarę stali się godni pochwały, nie otrzymali przyrzeczonej obietnicy" (Hbr 11, 35-39).

To akurat nie są jakieś tendencyjnie wybrane przykłady. Jest to podsumowanie w Nowym Testamencie losów Bożych wybrańców z całego Starego Testamentu, czyli jakby "podwójne" Słowo Boże.

Również Apostołom dane było czasem osiągnąć wiele korzyści doczesnych: pieniądze, sukces, osobiste zadowolenie. Także życia pełnego wartkich wydarzeń, którego wielu mogło im zazdrościć. Dopowiedzmy znowu: niekiedy. Ale jak wyglądała reguła osiągania tak rozumianego sukcesu? Znowu: szukajmy w Biblii jakiegoś całościowego podsumowania.

"[Jestem sługą Chrystusa] bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci [...] Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, [...] w niebezpieczeństwach od fałszywych braci, w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym?" (2 Kor 11, 23-29).

Jak dalecy od nowoczesnej pseudoewangelii dobrobytu, sukcesu i nieustannego zdrowia (koniecznie wraz z dobrym humorem!) byli Apostołowie Jezusa Chrystusa, odkryjemy łatwo, kiedy zaczniemy czytać ich listy. Jeden z nich napisał: "Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia, ilekroć spadają na was różne doświadczenia, wiedząc, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość" (Jk 1, 2). Inny z kolei głosił: "Raduję się w cierpieniach za was i w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24).

Następny zaś nauczał: "Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, abyście się cieszyli i radowali przy objawieniu się Jego chwały" (1 P 4, 13). Chrześcijanom, którzy utracili majątek w czasie prześladowań, pisano: "Z radością przyjęliście rabunek waszego mienia" (Hbr 10, 34).

Dlatego Biblia z cała surowością osądza takich, którzy mniemają, że ich relacja z Bogiem finansowo się opłaci.

"Ludzie o wypaczonym umyśle uważają, że pobożność jest źródłem zysku; wielkim zaś zyskiem jest pobożność wraz z poprzestawaniem na tym, co wystarczy [...] Mając żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni. A niektórzy, chcąc się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary" (1 Tm 6, 5-10).

Zdaje się, że większe wyczucie biblijne od skrajnych miłośników "błogosławieństwa finansowego" miewają małe dzieci. Całkiem niedawno zespół muzykujących maluchów śpiewał w piosence nagranej na świetnie sprzedającej się płycie: "Najlepszą modlitwę na świecie znam: cieszyć się z tego, co mam". Czyżby dzieci podsłuchały świętego Pawła: "Wielkim zyskiem jest pobożność wraz z poprzestawaniem na tym, co wystarczy" (1 Tm 6, 5)? A może podsłuchiwanym był Jan Apostoł: "Nie znam większej radości nad tę, kiedy słyszę, że dzieci moje postępują zgodnie z prawdą" (3 J 4)?


Napisz komentarz (0 Komentarze)

« wstecz   dalej »
Advertisement

Serwis Apologetyczny: katolickie spojrzenie na wiarę '2004
http://apologetyka.katolik.net.pl